W ubiegłym roku polska animacja miała tylko jedno oblicze: postawnego 57-latka z dredami na głowie i smutnym uśmiechem malującym się na twarzy. Mariusz Wilczyński jest malarzem, performerem, wykładowcą w PWSFTviT oraz reżyserem teledysków, krótkich form telewizyjnych i filmów animowanych. W 2020 roku światło dzienne ujrzał owoc trwającego czternaście lat procesu twórczego – pełnometrażowa animacja „Zabij to i wyjedź z tego miasta”, nagrodzona Złotymi Lwami na Festiwalu w Gdyni. „Wilk” wraca w niej do przeszłości na wielu poziomach: nie tylko angażuje do współpracy gwiazdy, które zapisały się na kartach historii polskiego kina, ale i przenosi się do Łodzi z czasów PRL-u oraz wspomina bliskich zmarłych. Prywatne doświadczenia mieszają się tu z obrazem minionej epoki, a wszystko to zanurzone zostaje w precyzyjnie uplecionej siatce wątków charakterystycznych dla całej twórczości artysty.

Materiały prasowe dystrybutora Gutek Film

Powrót do Łodzi, powrót do siebie

„Zabij…” to nieograniczona linearnym upływem czasu wędrówka po duchowym świecie reżysera. Ciemne linie konturów budynków i tramwajów, narysowane na cienkim, prawie przezroczystym papierze, przenoszą widza do sennej Łodzi z okresu dzieciństwa autora. Z obrazu miasta zdominowanego przez kolor niebieski bije smutek i cierpienie; nawet od rozbłyskującego w tle reklamowego neonu płynie przenikliwe, zimne światło. W „Zabiju” (autor mówi o swoim projekcie jak o organizmie żywym) czas nie jest precyzyjnie określony. Ekspedientka rozprawia o zaletach „trwałej”, królową handlu jest niedostępna sprzedawczyni w kiosku Ruchu, przed świtem szwaczki jadą do pracy pierwszym tramwajem, a w tle bucha dym z kominów fabryk. Jesteśmy na pewno w PRL-u, na co wskazuje też wykorzystanie ikonografii z epoki: artysta dużo czasu poświęca krzyżówce z „Przekroju”, pokazuje przejawy tak zwanej gospodarki niedoboru, wpada na nocny dancing, a nawet wspomina sprzedawaną na ulicy z saturatorów wodę „gruźliczankę”.

Widmo śmierci w „Zabiju” przenika zresztą wszystko, staje się wręcz osobnym bohaterem filmu. Autor wskrzesza swoich najbliższych, wspomina rozmowy, które przeprowadził nie tak, jak powinien, lub których nie odbył w ogóle. | Joanna Krygier

To jednak tylko sztafaż i baza dla opowieści, w której Wilczyński-demonstrator obrazów i jednocześnie uczestnik ekranowej quasi-fikcji obserwuje z dystansu moment poczęcia samego siebie, podpatruje przez okno siebie sprzed lat jako uczestnika sielankowej sceny rodzinnej czy też rozmawia z matką leżącą na łożu śmierci. O relacji dziecka z nadopiekuńczą rodzicielką opowiadał już wcześniej w „Mojej Mamie i sobie” [2000], zestawiając poczucie bezpieczeństwa z niszczącym je upływem czasu; w „Zabiju” rozwinięciem tego wątku mogłaby być postać mamy Janka, martwiącej się o syna i męża przebywających na wycieczce. Śmierć matki „Wilka” miała z kolei bezpośredni wpływ na „Wśród nocnej ciszy” [2000], wariacji na temat baśni Andersena o dziewczynce z zapałkami. Samotnie spędzająca wigilię bohaterka stała się – po raz pierwszy w filmografii Wilczyńskiego – alter ego pogrążonego w żałobie reżysera.

Materiały prasowe dystrybutora Gutek Film

Pożegnania i powroty

Widmo śmierci w „Zabiju” przenika zresztą wszystko, staje się wręcz osobnym bohaterem filmu. Autor wskrzesza swoich najbliższych, wspomina rozmowy, które przeprowadził nie tak, jak powinien, lub których nie odbył w ogóle. Po śmierci Grzegorza Ciechowskiego, założyciela zespołu Republika, pomysł ich wspólnego przedsięwzięcia spalił na panewce. Wilczyński zrealizował więc jedynie teledysk do „Śmierci na 5” [2002], który stał się swego rodzaju hołdem dla przyjaciela. Najnowszy film to z kolei apoteoza twórczości jego artystycznego mentora, Tadeusza Nalepy. „Wilk” zwraca się do niego bezpośrednio, wyznaje, jak bardzo za nim tęskni oraz ile ich przyjaźń dla niego znaczyła. Muzyce Breakoutu poświęca dużo miejsca na ścieżce dźwiękowej: w przejmującym finale pozwala na przykład wybrzmieć błagalnej „Modlitwie”, będącej prośbą do Boga o możliwość ponownego przeżycia swojego życia.

Myśl o śmierci powraca nawet w związku z głosową obsadą dzieła. Obok Krystyny Jandy, Marka Kondrata, Daniela Olbrychskiego, Anny Dymnej czy Barbary Krafftówny, w trakcie seansu usłyszymy bowiem także i zmarłych artystów, którzy – z uwagi na długi proces powstawania „Zabija” [1] – niestety nie doczekali efektu końcowego projektu. Mowa tu o Irenie Kwiatkowskiej, Tomaszu Stańce i Andrzeju Wajdzie. Ten ostatni wystąpił zresztą w roli starszego powstańca warszawskiego, co zdaje się swoistym ukłonem w stronę twórcy „Kanału” [1956] jako kreatora polskiej wyobraźni narodowo-historycznej. W pociągu daje się też słyszeć charakterystyczny głos Gustawa Holoubka mówiącego, iż nie wierzy w śmierć, co w kontekście całości wydaje się gorzkie i znaczące. „Czasy przeszły” [1998] Wilczyńskiego były krótką, wybiórczą historią kina światowego, snutą na podstawie ikonicznych obrazów z Charliem Chaplinem, Busterem Keatonem, Ritą Hayworth, Marleną Dietrich czy Marilyn Monroe w rolach głównych. W „Zabiju” autor dokonał natomiast zapisu wycinka z dziejów kina polskiego – pozwolił, by głosy jego twórców na zawsze trwały w medium, dla którego przeznaczyli istotne miejsce w swojej działalności artystycznej.

Wspomnienia o bliskich, którzy odeszli, wydarzenia z dzieciństwa oraz uczucia żywione przez autora-dziecko i autora-przyjaciela muszą zostać przeżyte jeszcze raz, aby można było je przepracować, zaakceptować i żyć dalej. | Joanna Krygier

Krok w przyszłość

Świat „Wilka” od zawsze pełen był zwierząt i wzajemnie zjadających się postaci (by wspomnieć chociażby „From the Green Hill” [1999]), bazował na powtórzeniach jako głównej dominancie, płynął muzyką Breakoutu, a opowiadał głównie o miłości („Kizi Mizi” [2007]). W swoim filmach artysta często wykorzystywał motyw wody, która – jak w „Niestety.” [2004], gdzie Wilczyński po raz pierwszy wprowadził też autoportret – nierozdzielnie sprzężona jest z przemocą (utopiona przez matkę dziewczynka wypada przez odpływ w umywalce), ale symbolizuje też przemijanie i ból (kapiące z kranu krople wody to przecież równocześnie spływające po twarzy łzy). W najnowszym dziele elementy te również współistnieją: ciągle pada deszcz, w finale autor pływa w bezkresnym morzu, a ludzie patroszeni są jak ryby i – podobnie jak one – pluskają się w wodzie.

W „Zabiju” wszystkie te elementy powracają, aby ostatecznie złożyć się na autobiograficzne rozliczenie reżysera z przeszłością, a zarazem stać się autotematycznym zapisem wieloletniego zmagania – zarówno z pamięcią i uczuciami, jak i z materialnym tworzywem filmu. Pełnometrażowy debiut twórcy to niemal desperacka próba powrotu do przeszłości i przywrócenia do życia zmarłych przy jednoczesnym zapętleniu się w czasie, wchłonięciu przez to, co bezpowrotnie zniknęło. Artysta znakomicie łączy dynamiczną, wielopłaszczyznową animację rysunkową z oniryczną narracją opartą na wizualnych repetycjach i dekonstrukcjach. Kolejne plansze filmu odsłaniają prywatne przeżycia związane z rzeczywistością, która przeminęła.

Materiały prasowe dystrybutora Gutek Film

Wilczyński wielokrotnie podkreślał, iż musiał wyprowadzić się z Łodzi, odciąć od 35-letniego okresu w swoim życiu, w którym doświadczył jednak niemal wszystkiego, co dla niego najważniejsze, najbardziej emocjonalne. Pomimo surowej, przygnębiającej, może niekiedy nawet nieprzystępnej formy oraz wsobnej i osadzonej w lokalnym kontekście treści, nostalgiczna i pełna żalu wizja „Wilka” jest niesłychanie przejmująca nawet dla niewtajemniczonego widza. Łódź staje się tu synonimem miasta rodzinnego, które – jak w sposób dosłowny robi to bohater w scenie na plaży – kiedyś w końcu trzeba będzie „zakopać”. Wspomnienia o bliskich, którzy odeszli, wydarzenia z dzieciństwa oraz uczucia żywione przez autora-dziecko i autora-przyjaciela muszą zostać przeżyte jeszcze raz, aby można było je przepracować, zaakceptować i żyć dalej.

Z hermetycznego świata Wilczyńskiego wyłania się w gruncie rzeczy dość uniwersalna wizja, w której pogrążenie się w żalu i wspomnieniach to nie tylko złożenie hołdu tym, których już nie ma, ale też ważny krok w przyszłość. W finale autor zdaje się patrzeć w jej kierunku z nadzieją, wcześniej zapowiada też kolejny projekt (w filmie pojawiają się Behemot, Woland i głowa Berlioza – postaci z „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa, nad którą obecnie pracuje Wilczyński). Siła reminiscencji wydaje się jednak wciąż o wiele silniejsza, pochłaniająca, niebezpiecznie wszechogarniająca – jak morska otchłań, w której powoli zanurza się autor-bohater.

 

Przypis:

[1] Wilczyński podkreślał, iż projekt ten jest dla niego wyjątkowo osobisty i trudny do realizacji, dlatego wymaga precyzji i czasu. Przez wiele lat pracował nad nim zupełnie sam, dopiero na ostatnim etapie dopuścił do niego innych twórców animacji, głównie swoich byłych studentów.