Spotkanie po latach
Na jednej z niedawnych demonstracji przed Sądem Okręgowym w Katowicach spotkałem profesora z wydziału prawa, na którym studiowałem. Profesor ten tworzył także testy na pisemny egzamin wstępny. Testy przechodziły do legendy, bo żeby zdać, należało się nauczyć podpisów pod obrazkami w licealnym podręczniku historii, czy też treści przypisów.
Szczęśliwcy, którym na początku lat 90. ubiegłego wieku udawało się przejść przez egzamin pisemny z pozytywnym wynikiem, a potem zdać także egzamin ustny, zostawali studentami prawa.
W pierwszych miesiącach nauki znowu dawał im się we znaki wspomniany profesor. Uczył „historii ustroju”. Przedmiot ogólnokształcący, rozwijający spojrzenie na dzieje państw, ich ustrojów i sądownictwa. Historia jako nauczycielka życia, ale także nauczycielka prawa. Problem w tym, że czekał nas znowu egzamin. Znowu pisemny. Oblało go 80 procent studentów z mojego roku, ja również. Wszystkie pytania dotyczyły relacji państwo–Kościół za Bolesława Krzywoustego. Na szczęście poprawka była nieco bardziej przekrojowa, zdałem. Kilkanaście osób musiało jednak pożegnać się ze studiami prawniczymi.
Wtedy pod sądem ów profesor zapytał mnie, czy byłem jego studentem. Zgodnie z prawdą przytaknąłem. Niestety, kontynuował rozmowę, pytając, czy dobrze wspominam jego przedmiot. Zgodnie z prawdą zaprzeczyłem, mówiąc, że z przedmiotu ważnego: mającego nas rozwijać i uczyć spojrzenia na ustrój państwa jako całość, urządził coś bardzo dziwnego. „Było was za dużo na roku” – skwitował to akademik. Czyż nie o tym mówiła w wywiadzie prof. Grażyna Skąpska?
Tato, a Marcin powiedział
Swoje studia prawnicze skończyłem 23 lata temu. Mój syn ma osiemnaście lat, niedawno spotkał nieco starszego znajomego, studenta drugiego roku prawa. „Mówił, że w sumie jest okej, ale są tam też niepotrzebne przedmioty, całkiem jak w liceum” – relacjonował Michał. Jakie? – zapytałem. „Powiedział, że prawo rzymskie, historia ustroju [sic!], jakieś socjologie czy teorie prawa. On już by chciał pisać apelacje i zażalenia, uczyć się praktyki” – usłyszałem w odpowiedzi.
Mocno się zdziwiłem. Na prawie rzymskim wciąż opiera się niemal w całości polskie prawo cywilne. Wspomniana historia ustroju może nauczyć bardzo wiele. Teoria prawa pozwala głębiej się nad nim zastanowić. Przyszłym prawnikom brakuje możliwości zyskania szerszego spojrzenia.
Szkoda, że studenci nie są przekonani o wartości tych „niepotrzebnych” przedmiotów. Szkoda, że wciąż pokutuje mit „teczki, kancelarii i pisania kasacji”. I oczywiście tego, że „na prawie to się człowiek ustawi”.
Testy, teczki, słowniki
Moim zdaniem problem zaczyna się wcześniej. Jego źródeł szukałbym w dwóch powszechnych zjawiskach, pierwszym jest sposób edukacji – testy, oceny i ciągła pogoń za realizacją podstawy programowej.
Podczas studiów prawniczych sporo (czasem większość) egzaminów jest pisemnych i w dodatku testowych. Egzaminy na aplikacje, które czynią z magistrów prawa już praktykujących prawników to znowu testy. Ustne należą wciąż do rzadkości. Bezpośredni kontakt aplikanta z jego nauczycielem (patronem) następuje dopiero w toku aplikacji, nie wcześniej.
Paradoksalnie, „prawnicy sądowi” – sędziowie, prokuratorzy, radcowie prawni i adwokaci – sporą część swojej nauki mogą przejść, głównie zdając egzaminy pisemne. Potem orientują się, że rozprawy odbywają się ustnie i umiejętność przemawiania, argumentowania jest absolutnie kluczowa. Dobrze by było, żeby o wartości wymowy i roli wypowiedzi prawnicy przekonywali się jak najwcześniej.
Drugie zjawisko to funkcjonujący dość powszechnie stereotyp prawnika. Teczka, garsonka lub garnitur i nadprzyrodzone moce. Moce, które mają sprowadzać się do znajomości „kruczków” prawnych, „paragrafów”. A do sądu idziemy tylko po to, aby przeciwnika puścić w skarpetach. Panuje w tym wyobrażeniu atmosfera pola bitwy i wyczuwalny zapach prochu.
Niewątpliwie jednym z problemów nauki prawa jest związanie go ze sposobem, w jaki od pewnego czasu jest w Polsce interpretowane, czy po prawniczemu – „wykładane”. Wciąż dość mocno trzyma się koncepcja, że głównym i preferowanym kierunkiem interpretacji jest wykładnia językowa.
Używając tejże, opieramy się głównie na surowym brzmieniu normy, nieraz tracąc z pola widzenia kontekst, cel czy wieloznaczność przepisu, pozostawiające rzemiosłu prawnika wybranie tej właściwej interpretacji.
Z architektów prawa sprowadzamy się do jego wyrobników, a momentami niewolników tekstu ustawy. Bezradnych i odtwórczych.
Spotkanie z etranżerem
Podczas swoich studiów raz tylko poczułem, że naprawdę zajmuję się interpretacją prawa, pracuję na tekście czy doskonalę się w prawniczym rzemiośle. Podczas polskich studiów prawniczych uczestniczyłem w szkole common law i prawa europejskiego.
Organizatorem kursu był Uniwersytet w Cambridge. Na roku było 21 osób. Co miesiąc odbywał się dzień zajęć. Najpierw trzygodzinne warsztaty dla całej grupy, a potem ekspresowe, półgodzinne ćwiczenia w trzyosobowych grupkach. Sporo zadawanej lektury na każde zajęcia. Pisanie prac pisemnych między spotkaniami.
Zajęcia prowadzili specjaliści. Teoretycy i zawodowcy, także urzędnicy UE. Regularnie podkreślali znaczenie i cel przepisu, przestrzegali przed postrzeganiem prawa w oderwaniu od kontekstu czy celu.
A potem, gdy wychodziliśmy z prowadzonych po angielsku zajęć, wracaliśmy do rzeczywistości polskiego wydziału prawa. Wkuwanie przepisów. Egzamin testowy. Podręczniki wykładowców, których najnowsze wydania trzeba było znać lepiej niż autor.
Oczywiście nie dotyczy to każdego przedmiotu i każdego profesora. Jak wszędzie, bywały chlubne wyjątki. Z reguły należeli do nich ludzie łączący praktykę i teorię. Ludzie zarówno od „prawa w książkach” i „prawa w działaniu”.
Prawo w książkach, prawo w działaniu, prawo na złą pogodę
Anglosaskie rozróżnienie law in books – czyli prawa ustanowionego, tego jak powinno być – i law in action, czyli prawa w działaniu i jego konkretnych skutków, ma tu podstawowe znaczenie. Warto wiedzieć, że prawo w działaniu mocno różni się od tego ze studiów i książek.
Jednym z elementów dydaktyki, który może tu pomóc, są interaktywne warsztaty czy właśnie praca na kazusach. Kolejnym bardzo pożytecznym narzędziem mogą być studenckie poradnie prawne, w których nie tylko liczy się znalezienie rozwiązania problemu, ale i kontakt z klientem.
Zgadzam się w pełni z prof. Ewą Łętowską, że dodatkową umiejętnością, zwłaszcza polskiego prawnika, powinno być dostrzeganie sytuacji, w których prawo mamy zastosować w „złą pogodę”. Kiedy prawo jest nadużywane, stosowane wybiórczo czy służy na przykład zastraszaniu niektórych podmiotów.
Prawo to przecież umiejętność czynienia tego, co dobre i piękne (ius est ars boni et equi), a studia powinny nauczyć rozpoznawać, kiedy przestaje takie być. Kiedy prawo służy jako taran, a nie tarcza. Kompas prawnika powinien reagować.
Zła pogoda w Alei Szucha
Kończę ten tekst, zanim jeszcze Trybunał Konstytucyjny wyda wyrok po dwudniowej rozprawie w sprawie pełnienia obowiązków przez Rzecznika Praw Obywatelskich po upływie jego konstytucyjnej kadencji.
Protokół tego posiedzenia, czy też jego zapis wideo, powinien należeć do obowiązkowych lektur prawników. Nie tylko w warstwie normatywnej, ale dla obserwacji tego, co działo się w środku. Mowa ciała sędziów Trybunału, wyraźne i często nieskrywane nastawienie do Adama Bodnara. Momenty konsternacji, gdy rozprawa idzie niezgodnie z planem.
Dla pełnej analizy tego, co działo się na rozprawie, warto sięgnąć także do zawodowego życiorysu sędziego Stanisława Piotrowicza i zestawić go z dokonaniami Adama Bodnara. I zastanowić się, który z nich i w jaki sposób używa słowa „Konstytucja”. Dla którego to „wersy modlitwy”, a dla którego instrumentalnie używany slogan. To gotowy temat na gorącą dyskusję na zajęciach dla przyszłych prawników.
Takie rozmowy coraz częściej mają miejsce. Świetne narzędzie skalujące prawniczy kompas.
Po prostu porozmawiajmy
Prof. Marcin Matczak wspomina o wynikach ankiety, jaką przeprowadził wśród swoich studentów. Jedynie dla dwojga z nich dyskutowanie przykładów z życia codziennego oraz aktualnych wydarzeń podczas wykładów miało być ich ideologizacją. Większość młodych ludzi uznała to za ważne i potrzebne.
Nie wyobrażam sobie współczesnej nauki prawa bez przykładów z codzienności. Nie tylko prawa konstytucyjnego. Uważam, że studenci powinni poznać aktualne orzecznictwa TSUE, sądowe rozstrzygnięcia w sprawach „frankowiczów” czy zasadność ograniczeń praw i swobód obywatelskich w czasie pandemii.
Warto też rozważać prawne aspekty nowych technologii, na przykład działalności startupów czy korzystanie z prawa w mediach społecznościowych. Pozwoli to dostrzec, w jaki sposób prawo (nie) nadąża za rzeczywistością.
Niemniej ważne jest dla mnie wyposażenie studentów w kompetencje miękkie. Do wspomnianych przez prof. Skąpską umiejętności retorycznych dodałbym umiejętność słuchania, pozyskiwania i analizowania informacji. Także sztukę skutecznego zadawania pytań. Prawnik powinien rozpoznawać fake newsy, umieć analizować skomplikowaną rzeczywistość.
Cotygodniowa rozmowa na tematy aktualne, analiza ich prawnych aspektów – dekodowanie rzeczywistości – przyda się przyszłym prawnikom, tym bardziej że spora część z nich będzie później sporządzać opinie prawne i orzeczenia. Podstawą prawidłowego przygotowania tychże jest właściwe ustalenie stanu faktycznego.
Nie zapominajmy o nauce negocjacji, potrzebnych zarówno w rozmowach z przyszłymi klientami, jak i kontrahentami. Ćwiczmy zdolności mediacyjne – kiedy nauczymy się słuchać i analizować płaszczyzny sporu. Nowy prawnik to niekoniecznie napastnik, raczej wytrwały słuchacz, analityk i dobry mówca.
Integrity prawnika-cynika
To jak studiować prawo w czasie, kiedy ono nic nie znaczy? Na pytanie studenta nie odpowiem klasycznym prawniczym „to zależy”. Zapytam, kiedy w Polsce prawo coś znaczyło? Kiedy w pełni szanowano orzeczenia sądów? Kiedy stanowionemu prawu okazywano należny szacunek?
Kilka naszych szkolnych lektur jest o opacznym rozumieniu sprawiedliwości. Szlachta miała do sądów stosunek ambiwalentny, preferując zajazdy (również na Litwie) czy zemstę. Mamy w najnowszej historii i zamach majowy, i stan wojenny. Nie ma chyba w Polsce polityka, który nie zakwestionowałby jakiegoś wyroku sądu. O mediach lepiej nie wspominać.
Zaufanie do sądów w Polsce od lat jest niskie, nie zbliża się nie tylko do nieosiągalnych wyników skandynawskiej Temidy, ale i do zwykłej europejskiej średniej. Obecne zmiany i pseudoreformy trzeba będzie posprzątać, a to gwarantuje nie tylko intelektualne wyzwania.
Na szczęście od pewnego czasu funkcjonują inicjatywy takie jak „Tydzień Konstytucyjny”, o którym mówiła Maria Ejchart-Dubois. Prawnicy wreszcie wychodzą do ludzi. Rozmawiam regularnie o prawie z przedszkolakami, uczniami i studentami (także uniwersytetów trzeciego wieku) i nie tylko.
W ten sposób zadbamy o wspomniane przez prof. Skąpską niezwykle istotne integrity, może nawet przekonując niektórych prawników-cyników. Sam jako prawnik-optymista, chwilowo niepraktykujący, ale wierzący – właśnie w to chcę wierzyć.
Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: David Shane, źródło: flickr;