Konsultacje społeczne nie są narzędziem uniwersalnym. Uczestniczące w rozmowach strony inwestują w dyskusję swój czas i emocje, nic więc dziwnego, że z czasem zaczynają wiązać z ich wynikami wielkie nadzieje. Umiejętne wykorzystanie tego zaangażowania daje szanse na wypracowanie innowacyjnych rozwiązań i przepracowania trudnych problemów. Taki sukces łatwiej osiągnąć na lokalnym szczeblu samorządowym, gdzie aktorów jest mniej, a instytucje publiczne są mniej zbiurokratyzowane i bliższe ludziom. Wymaga to jednak przydzielenia zasobów, otwartości na niejednoznaczność wyników, zrozumienia różnorodności aktorów i ściśle określonych ram instytucjonalnych, w których realizowana jest partycypacja, co pozwala umieścić jej wyniki w szerszym biurokratycznym kontekście. Partycypacja fasadowa, realizowana w sposób powierzchowny dla spraw już rozstrzygniętych, może łatwo stać się koszmarną manipulacją, która trwoni lokalny kapitał społeczny i sprzyja erozji systemu demokratycznego.
Proces transformacji gospodarki w kierunku zrównoważonym jest wyzwaniem o charakterze globalnym. Włączenie jak największej liczby aktorów do otwartych, inkluzywnych kolektywów na szczeblu lokalnym pozwala zmobilizować lokalne społeczności do zaangażowania się w celu wypracowania wspólnych rozwiązań. Proponowany przez Alicję Dańkowską lokalny model transformacji energetycznej wydaje się taką współpracę obiecywać. W warunkach narastającego kryzysu klimatycznego może jednak równie łatwo doprowadzić do partycypacji fasadowej, która pozwoli rozproszyć odpowiedzialność za niepodjęte na czas decyzje. Na wysokie ryzyko porażki modelu transformacji realizowanej na szczeblu samorządowym składają się trzy podstawowe grupy czynników: bliskość katastrofy klimatycznej, struktura unijnego i polskiego sektora energetycznego oraz dysproporcja sił aktorów w tym sektorze.
Czas na podejmowanie kluczowych decyzji w polityce klimatycznej się kończy, a skutki zwłoki globalnych decydentów stają się coraz bardziej odczuwalne. Jeżeli Polska wraz z pozostałymi członkami Unii Europejskiej chce zapobiec wzrostowi temperatury powyżej kluczowej granicy 1,5ºC poprzez realizację ambitnych celów Europejskiego Zielonego Ładu – ograniczenie emisji gazów cieplarnianych o co najmniej 55 procent do 2030 roku i osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 roku – co pozwoli wywierać presję na pozostałe państwa, konieczna jest koncentracja i koordynacja zasobów państw członkowskich. Głównym emitentem gazów cieplarnianych, odpowiedzialnym za ponad 80 procent emisji pozostaje w UE sektor energetyczny, powinien być on zatem głównym obszarem zdecydowanych działań ukierunkowanych na ich redukcję.
Pasywne społeczności lokalne
Cele i środki transformacji są jasno określone, a czas staje się coraz bardziej ograniczony. Otwieranie zbyt szeroko zakreślonych rozmów na poziomie lokalnym wydaje się w tym kontekście przypominać dyskutowanie międzynarodowych procedur ewakuacji ze statku parę chwil po jego zderzeniu z górą lodową. W takiej sytuacji nie należy się jednak dziwić, że uspokojeni przez prowadzącego rozmowy, pasażerowie zaczną roztrząsać niewygodę kamizelek ratunkowych i złe wyposażenie barku pokładowego w szalupach, co może doprowadzić do tragedii. Na realny charakter tego groteskowego scenariusza wskazują wyniki badań zespołu Alicji Dańkowskiej i Przemysława Sadury w regionie bełchatowskim, w którym zarówno władze lokalne, jak i przedstawiciele ludności, stojący przed wizją przemysłowej zapaści miasta po ewentualnym zamknięciu kopalni węgla brunatnego i elektrowni, próbują przede wszystkim „przetrwać kolejny dzień”, wypierając zagrożenie lub odwlekając krótkoterminową degradację regionu, ignorując efekt cieplarniany w zamian za równie cieplarniane warunki funkcjonowania jako najbogatsze gminy w Polsce.
Pasywny charakter społeczności lokalnej, która wobec widma transformacji energetycznej „spadającej jak zaraza” biernie oczekuje wprowadzania odgórnych rozwiązań, ma głębokie przyczyny strukturalne. Dańkowska i Sadura opisują informacyjno-polityczną monokulturę regionu bełchatowskiego, w którym zarówno prasa, jak i elity polityczne są powiązane z kontrolującą zarówno kopalnię, jak i elektrownie spółką PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna SA, skutecznie eliminując krytyczny potencjał związany zarówno z kosztami środowiskowymi działalności przedsiębiorstwa, jak i kosztami społecznymi jego likwidacji.
Energetyczny oligopol
Wyrazisty obraz zdominowanej przez kopalnię i elektrownię wspólnoty, opisany w badaniach Dańkowskiej i Sadury, z pewnością nie jest jednak regionalną osobliwością Bełchatowa. Centralny i odgórny model decyzji związanych z transformacją energetyczną może wynikać z struktury samego sektora energetycznego. Energetyczny oligopol grup PGE, Tauron, Enea i Energa, dominujących w krajowej produkcji i dystrybucji energii na tle Europy, stanowi raczej regułę niż wyjątek. W perspektywie najbliższych lat koncentracja kapitału wśród głównych graczy sektora będzie się utrzymywać, a liberalizacja rynku energii, choć pozornie zwiększy liczbę producentów i dostawców na unijnym rynku, przeniesie konsolidację na poziom inwestorów i dostawców kapitału, którzy będą finansować większość nowopowstających podmiotów, pozwoli też zwiększyć rolę państw trzecich, takich jak Chiny i USA, w europejskiej energetyce.
Strukturalnie umocowany oligopol to jednak nie jedyny czynnik potencjalnie osłabiający pozycję regionów i samorządów w energetyce. Najistotniejsze regulacje dotyczące transformacji powstają na szczeblu unijnym i krajowym. Środki na projekty inwestycyjne, w tym mechanizmy sprawiedliwej transformacji, są przydzielane państwom członkowskim. Przestrzegania rynkowych reguł w sektorze energetycznym pilnują niezależne Krajowe Organy Regulacyjne, takie jak polski Urząd Regulacji Energetyki, działające na szczeblu państw członkowskich i koordynujące swoje działania w ramach unijnej agencji ACER. Kluczową infrastrukturę rozwijają natomiast zrzeszeni w ENTSO-E zazwyczaj należący do Skarbu Państwa Operatorzy Sieci Przesyłowych, tacy jak Polskie Sieci Energetyczne S.A.
Nie bójmy się naciskać na państwo
Poziom unijny daje możliwość wypracowania powszechnie obowiązujących transparentnych przepisów i rozwiązań, ponieważ tylko na tym poziomie instytucje dysponują możliwością przeciwstawienia się globalnym inwestorom. Dodatkowo, uniknięcie katastrofy klimatycznej nie będzie możliwe bez nacisku na państwa trzecie, takie jak Federacja Rosyjska, dla których zrównoważony rozwój w ogóle nie jest celem polityki energetycznej, bo kładą one nacisk na utrzymanie geopolitycznej pozycji państwa i rozwój gospodarczy. W kontekście tych wszystkich elementów to poziom centralny – unijny i krajowy, rozpoznający relacje i egzekwujący przestrzeganie przepisów prawa, pozwala zachować resztki podmiotowości obywateli w energetyce, w świecie radykalnej eskalacji nierówności kapitałowych, dodatkowo spotęgowanych epidemią covid-19.
Włączenie samorządów w zieloną transformację wymaga przede wszystkim uwzględnia tych ograniczeń. Aktywizm na szczeblu lokalnym jest ważny – kształtuje postawy i style życia, które z czasem przekładają się na działania instytucji. Regionalne władze powinny rozpoznawać i komunikować problemy związane z przekształceniem gospodarki, poszukiwać nowych źródeł dochodów i otwierać się na nowe gałęzie przemysłu i usług. Jednak samorządy nie powinny być kołem zamachowym zielonej rewolucji w energetyce, bo nie mają na to środków: prawnych, finansowych i merytorycznych. Nawet jeżeli byłyby w stanie samodzielnie tworzyć politykę energetyczną i decydować o skali i lokalizacji zielonych inwestycji, rozproszony charakter ich działań mógłby stanowić poważne zagrożenie dla spójności i efektywności zarówno zielonej transformacji, jak i późniejszej eksploatacji sieci energetycznej. Zamiast więc próbować ominąć państwo w procesie energetycznej transformacji, powinniśmy lepiej wykorzystać dostępne środki demokratycznego nacisku na rządy oraz instytucje unijne – realnych decydentów sektora energetycznego.
Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Wendy Wei, źródło: Pexels;