Kultowy komiks Janusza Christy otwiera katastrofa w wiosce Mirmiła, żyjącej do tej pory w zgodzie z Panią Przyrody (czczoną poprzez hucznie zakrapiane święta): intryga Hegemona sprawia, że studnia z życiodajną wodą wysycha. W poszukiwaniu ratunku, Kajko i Kokosz wyruszają w głąb boru, gdzie czeka ich zetknięcie z szeregiem malowniczych i groźnych istot. Po zjedzeniu płatka kwiatu paproci ich oczy otwierają się na prawdziwe prawa przyrody: stają się świadkami walki dwóch roślin, pnączaków. Każdy okaz ma dla swojej agresji mocne racje: większy twierdzi: „czy nie widzisz, że ci mali podgryzają nam korzenie łodyg?”, niższy natomiast: „Wielcy zabierają nam światło i przechwytują wszystkie krople deszczu!”. Wysiłki rozjemcze Kajka i Kokosza (zdolnych do zgody mimo różniących ich gabarytów) kończą się w momencie, gdy każdy otrzymuje od rośliny po fandze w nos. Przyroda nie jest krainą łagodności: choć musimy ułożyć sobie z nią pokojowe relacje, ci, którzy próbują je idealizować, mogą dostać gorzką nauczkę.

W wielkim skrócie taka jest właśnie lekcja, jaką odbierają bohaterowie ekothrillera Jaco Bouwera, zagłębiając się w południowoafrykański las Tsitsikamma. Dwójka badaczy, spierając się o wegetarianizm, płynie łodzią, prowadząc równoległe rejestracje wybrzeży z drona, który nagle znika w tajemniczych okolicznościach. Ekologiczna świadomość przyświeca nawet sposobowi, w jaki Bouwer spłaca dług konwencji horroru: typowe dla tej stylistyki ostrzeżenia przed wejściem w paszczę niebezpieczeństwa – udaniem się do lasu, w którym znikają ludzie – podparte zostaje argumentem zabrania uszkodzonego sprzętu, aby nie zostawiać tam żadnych śladów. W pewnym momencie wśród dziewiczych kniei wiatr przenosi jednorazową reklamówkę: chwyta ją jeden z tajemniczych mieszkańców lasu, którzy udzielą schronienia zranionej badaczce, Gabi.

Leśna gnoza

W ten sposób zagłębiamy się w zwyczaje pustelników – Barenda i jego dorosłego syna, Stefana – którzy zaczną odsłaniać przed Gabi tryb życia dostosowany w ich mniemaniu do czasów ekologicznej apokalipsy, wywołanej przez antropocen i rewolucję przemysłową. Starszy pustelnik wprowadza Gabi w swoistą gnozę lasu, którym jest opętany – niegdyś biolog naukowiec, postanowił przenieść się tu po tym, jak jego żona umarła na raka kości. W lesie oddaje się tajemniczym rytuałom i opisywaniu swych mistycznych ekstaz, a także wychowaniu syna, kładąc większy nacisk na sztukę przetrwania niż jego piśmienność – powrót do cywilizacji nie jest brany pod uwagę. Wizje Barenda brzmiałyby niewiarygodnie, gdyby nie towarzyszące imcudowne doświadczenia początkowo sceptycznej Gabi: jej rana zostaje błyskawicznie zagojona dzięki przyniesionym jej roślinom, niebawem przychodzą do niej osobliwe nocne wizje, coraz bardziej przeplatające się z jawą – z jej skóry wyrastają kępki grzybów.

Najciekawszym elementem życia lasu jest to, że zarówno jego dobrodziejstwa, jak i zagrożenia płyną od tej samej istoty – prawiecznej grzybni, którą Barend nazywa Bogiem, czemu trudno się dziwić, zważywszy że budzi ona zarówno grozę jak i zachwyt: tremendum i fascinans, co według definicji Rudolfa Otto wyróżnia doświadczenie sacrum. | Grzegorz Brzozowski

Jak się niebawem okaże, przetrwanie w lesie to rzeczywiście nie lada sztuka w związku z nieustającym zagrożeniem tajemniczych istot – buszujących w okolicach hybryd ludzi i grzybów. Przyjrzymy się im bliżej w momencie, gdy podejmą atak na siedzibę pustelników – stwory o grzybnych twarzach obdarzone są ludzką mobilnością oraz wielką mocą regeneracji, a przy tym agresywną chęcią reprodukcji przez połączenie grzybni z kolejnymi nosicielami. Sytuację Gabi pogarszają nasilające się halucynacje, sygnalizujące infekcję grzybami, a także coraz wyraźniejsze szaleństwo Barenda, który nie przestaje obwiniać cywilizacji za śmierć żony oraz sprowadzenie na samą siebie zagłady. Ratunkiem może okazać się więź, którą badaczka rozwija z synem proroka: Stefan jest zafascynowany pierwszą kobietą, którą spotkał. Uczy ją sztuki przetrwania, a także przekazuje wbrew woli ojca kolejną porcję leczniczych grzybów – w jednej z najbardziej osobliwych filmowych scen pierwszego pocałunku.

Najciekawszym elementem życia lasu jest to, że zarówno jego dobrodziejstwa, jak i zagrożenia płyną od tej samej istoty – prawiecznej grzybni, którą Barend nazywa Bogiem, czemu trudno się dziwić, zważywszy że budzi ona zarówno grozę jak i zachwyt: tremendum i fascinans, co według definicji Rudolfa Otto wyróżnia doświadczenie sacrum. Pustelnik otacza serce lasu serią rytuałów: klęczy przed drzewem z nałożoną na gałąź obrączką, składa mu ofiary, by w odpowiedzi otrzymać życiodajne grzyby udzielane synowi na wzór komunii. Nie wiemy, jaka wola kryje się za tajemniczym zaślubionym organizmem – potrafi on zarówno udzielać łaski, jak i ją wycofywać. Punktem zwrotnym okaże się moment, w którym serce grzybni przestanie odpowiadać na zwyczajowe ofiary, co poddaje pustelnikowi pomysł pójścia w ślady Abrahama na górze Moria.

Pod pozorami walki o przetrwanie rozgrywa się zatem w „Gai” religijny dramat, którego stawką jest ocalenie – lub wyniszczenie – ludzkości za cenę zbudowania relacji z ekspansywnym organizmem. Jego atmosferę wzmacnia sugestywna ścieżka dźwiękowa: ze szczęku gałęzi i szumu liści wyłania się poczucie realnej „mowy lasu”. Znakomicie łączy się z nią również styl operatorski – już w ujęciach otwarcia mamy do czynienia z symbolicznym odwróceniem porządków cywilizacji i natury dzięki ruchowi drona: obraz niezmierzonej zielonej połaci w pewnym momencie obraca się względem horyzontu – teraz to las wypełnia niebo i do niego trzeba zanosić prośby o przetrwanie, pomimo obaw o ich daremność.

Dzieci lasu odchodzą

Pozornie fantazyjny południowoafrykański horror może korespondować z rzeczywistymi zespołami wierzeń, którym przyglądał się między innymi V.S. Naipaul w swoim reportażu na temat „Odsłon afrykańskiej religijności”. Podróżując przez Gabon, noblista słyszy od jednego ze swoich rozmówców: „Gdy przychodzi ciemność, las cichnie – powiedział. – Ale nocą dobiegają różne odgłosy wydawane przez polujące zwierzęta. Nocą te odgłosy współtworzą naszą mentalność, bo ludzie są tak mocno związani z lasem. Grzmot nie jest jak dla pana tylko grzmotem. Jest głosem Boga” [s. 189]. Inna bohaterka wyznaje: „Wierzymy, że wszystko jest obdarzone życiem, nawet drzewa. Jest drzewo mistyczne, czerwone drzewo. Gdy idziemy do lasu, rozmawiamy z nim, powierzamy mu nasze sprawy. Jeśli chcemy ściąć jego gałąź albo pobrać z niego korę, prosimy je o zgodę i mówmy mu, dlaczego to robimy. Trzeba to drzewu powiedzieć” [s. 191]. Najbardziej zanurzeni w duchowości lasu są Pigmeje, jego najstarsi mieszkańcy, mistrzowie lecznictwa i trucizn, a także znawcy rośliny iboga, wykorzystywanej w rytuałach inicjacyjnych – oraz jako metadon w kuracjach na Zachodzie: to roślina „halucynogenna dla was, ale dla Afrykanów to jest ich rzeczywistość” [s. 203].

Opętany pustelnik poszukuje w lasach swoistego powrotu do rajskiego drzewa życia – za cenę odrzucenia drzewa poznania dobra i zła. Wszystkie zmobilizowane przez niego rytuały wobec zaślubionego organizmu – któremu nadaje żeńskie imię – pozostają ostatecznie nieskuteczne. | Grzegorz Brzozowski

Pigmeje budują z lasem relację przyjaznego współistnienia opartego na wymianie energii, która w filmie Bouwera okazuje się długofalowo nieosiągalna. O ile tradycyjne wierzenia zakładały chociażby obrządek pochówku polegającego na składaniu umarłych pod drzewami do momentu, aż ich ciała ulegną rozkładowi, ekosystem „Gai” sam agresywnie domaga się ofiar. Reportaż Naipaula to opowieść o zmierzchu tradycji: Pigmejów wyniszcza alkoholizm, dobrowolnie godzą się na oddawanie dzieci cywilizacji, podczas gdy sam las jest trzebiony przez chińskich przedsiębiorców i lokalnych mieszkańców. „Z jego pozornie niewyczerpanymi zasobami dziczyzny, był jak otwarty dla wszystkich supermarket” [s. 217]. Gdy Naipaul dociera do RPA, uderza go dewaluacja duchowości lasu: na targowisku wśród slumsów Johannesburga odkrywa stoiska ze szczątkami zdobytej w lasach lub przywiezionej z rzeźni zwierzyny – służą one jako muti, lekarstwa zalecane na odczynianie uroków: „nie sposób było poczuć, że miejscowi wróżbici mogą jakoś ulżyć w wielkich cierpieniach, jakie swym mieszkańcom zadawały to wielkie miasto i przyległe do niego przeludnione osiedla. […] Nie było tu nic, co byłoby bliskie gabońskiemu pojmowaniu energii, związanej z ideą potężnego lasu, uwielbienia i czci dla niego. Tutaj wszystko sprowadzało się do najprostszej magii, z której nic nie mogło wyrosnąć” [s. 241]. Historia „Gai” jest kolejną odsłoną rzeczywistego dramatu, w którym zbudowanie między cywilizacją a naturą jakiejkolwiek konstruktywnej więzi skazane jest na porażkę.

Brzozom i jedlinom nadawać żeńskie imiona

Dramat takiej relacji znajdziemy także między innymi w twórczości Czesława Miłosza – zwłaszcza w jego sporze z Robinsonem Jeffersem, którego poezja „inhumanizmu” zdaje się korespondować z gniewnymi monologami Barenda. Miłosz zarzuca Jeffersowi bezkrytyczne uwielbienie natury zbudowane na mieszance inspiracji Nietzschem i Darwinem: „Zdecydowanie nie zgadzam się z zaproponowaną przez niego perspektywą, która każe przeciwstawiać ubóstwioną naturę –  bezwzględnie czystą, piękną oraz mądrą – bezrozumnej i okrutnej istocie ludzkiej. Moim zdaniem ta opozycja nie ma sensu. […] Polemizując z Jeffersem, staję po stronie ludzi – przeciwstawiam się natomiast naturze […] biorę stronę człowieka i Boga, nie zaś tego, co związane z naturą” [s. 344].

Miłosz dostrzega grozę świata natury – towarzyszy temu nawet manichejskie podejrzenie, że może ona być dziedziną stworzoną przez złego demiurga, jako sfera nieustającego wzajemnego pożerania należących do niej bytów. Z drugiej jednak strony, pozostaje ona źródłem piękna budzącego poetycki zachwyt, a jest przy tym nieświadoma swojego okrucieństwa. To ostatnie projektować może na nią dopiero człowiek – pozostający w więzi z Bogiem, obdarzony sumieniem, które ma mu pozwalać odróżnić dobro od zła; w tym sensie Miłosz zgadza się z Williamem Blake’iem („boskość człowieka i człowieczeństwo Boga są ze sobą nierozerwalnie związane  […] natura u Blake’a stoi w opozycji do Boga i człowieka” [s. 344]). W jednym z wierszy Miłosz zwraca się wprost do Robinsona Jeffersa: „A jednak nie wiedziałeś co wiem. Ziemia uczy / więcej niż nagość żywiołów”. Wizji inhumanizmu Miłosz przeciwstawia dramatyczne poszukiwanie relacji z naturą przy dopuszczeniu możliwości jej spotkania z boską łaską:

Raczej wyrzeźbić słońca na spojeniach krzyża
jak robili w moim powiecie. Brzozom i jedlinom
nadawać żeńskie imiona. Wzywać opieki
przeciwko niemej i przebiegłej sile
niż tak jak ty oznajmiać nieczłowieczą rzecz. [s. 563]

Na tym tle dramat w filmie Bouwera okazuje się radykalnym horrorem metafizycznym: o ile człowiek może w kontakcie z naturą próbować dostosować się do jej praw i obłaskawiać je, te pozostaną ostatecznie nieprzewidywalne i okrutne. Opętany pustelnik poszukuje w lasach swoistego powrotu do rajskiego drzewa życia – za cenę odrzucenia drzewa poznania dobra i zła. Wszystkie zmobilizowane przez niego rytuały wobec zaślubionego organizmu – któremu nadaje żeńskie imię – pozostają ostatecznie nieskuteczne. Byt, w którym szuka opieki za cenę potępienia cywilizacji, nie potrzebuje kapłanów, to „nieczłowiecza rzecz”, która pożera swoich wyznawców. Las, który w pierwszych ujęciach filmu zastępuje niebo, okazuje się je ostatecznie odbierać: jak zauważa Miłosz, „cały ten świat wznosi się na bardzo kruchej podstawie, na cienkim lodzie. Pod nim skrywa się piekło” [s. 345].

A w kontekście letnich wypadów na łono natury film Bouwera pozostaje swoistą przestrogą, by wobec dylematu Starszych Panów – „na ryby, na grzyby, na lwy by” – zachować równą ostrożność wobec wszystkich potencjalnych zdobyczy. Równie dobrze to one mogą okazać się naszymi łowcami.

Bibliografia:

V.S. Naipaul, „Maska Afryki, Odsłony afrykańskiej religijności”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015.

Czesław Miłosz, „Rozmowy zagraniczne 1979–2003”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.

Czesław Miłosz, „Wiersze wszystkie. Wydanie uzupełnione”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2015.

 

TRAILER

Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Esther van Dijk, źródło: flickr;