Wanda (świetnie zagrana przez Agnieszkę Grochowską), samotna mama z Polski, jeździ na zarobek do Szwajcarii. Mieszka u zamożnej rodziny w ich rezydencji nad brzegiem jeziora i całą dobę opiekuje się seniorem po udarze. Zarabia na utrzymanie synów, którymi w Polsce opiekują się jej rodzice. Dla dobra dzieci znosi wiele – długą rozłąkę, ciężką pracę, mieszkanie w suterenie, traktowanie z góry. Taka jej rola, z którą wydaje się pogodzona. Robi, co do niej należy, a czasami i więcej. Ale nigdy za darmo. Potrafi się targować, byle tylko dorobić. Cierpliwie znosi upokorzenia ze strony oschłej zleceniodawczyni i jej aroganckiej córki. Do czasu – po fałszywych oskarżeniach o kradzież unosi się dumą i wyjeżdża. Nie chce wracać, ale zawsze wraca. Potrzebuje pieniędzy, a nestor rodu Wegmeister-Gloor, Josef (André Jung), nie akceptuje innych opiekunek (zupełnie jak Philippe z „Nietykalnych” Oliviera Nakache i Érica Toledano, który u swojego boku znosił tylko niesztampowego pielęgniarza, Drissa). Odmawia jedzenia, rehabilitacji, staje się złośliwy i nieznośny. Chce tylko Wandy. Ona go rozumie, nie traktuje jak ubezwłasnowolnionego dziecka. Żartuje (choć z kamienną twarzą), motywuje do samodzielności, nigdy nie narzeka i trzyma jego stronę wobec „tych wariatów” – jak Josef nazywa swoją toksyczną rodzinę. W obecności Wandy siedemdziesięcioletni Josef zyskuje zaskakujące siły witalne, nakłaniając ją (za dodatkową zapłatą) do nocnych wizyt w jego sypialni.
„Nic nie jest takie, jakim się wydaje”
Można by pomyśleć, że film Oberli będzie kolejną etiudą na temat klasycznych podziałów klasowych współczesnego społeczeństwa (jak chociażby w koreańskim „Parasite” Bong Joon-ho) – źli bogaci wyzyskiwacze vs. biedna udręczona „służąca”. Nic z tych rzeczy. Reżyserka w swoim komediodramacie serwuje widzom wiele niespodzianek graniczących z absurdem, ukazujących podszewkę pozorów i stereotypów. Nie sposób jednoznacznie ocenić żadnego z bohaterów – każdy skrywa swój sekret i ma uzasadnione motywacje do działania. Wanda posuwa się do prostytucji, żeby pomóc rodzicom, dla których czuje się ciężarem. W matce (Agata Reszewska) znajduje zrozumienie i wsparcie, za to ojciec (nieco przerysowany w swej roli Cezary Pazura) jest władczym raptusem nieznoszącym sprzeciwu. Wanda wydaje się sfrustrowana i wypruta z emocji w relacjach ze wszystkimi z wyjątkiem synów.
Josef, jej szwajcarski pracodawca, jest zgorzkniały, bo jego oziębła żona od dawna żyje wyłącznie na pokaz, bardziej niż o męża dbając o reputację nazwiska i rodzinnej firmy. Elsa (wybitna w roli matrony Marthe Keller) jest zadbaną, elegancką, ale zimną kobietą. Z pokerową twarzą, pod przykrywką manier i fałszywych uprzejmości, na każdym kroku uświadamia Wandzie, że przynależy do niższej klasy społecznej. Podejrzewa, że jej syn, Gregi (Jakob Matschenz) zakochał się w Polce, w związku z czym obawia się mezaliansu. Junior ma przejąć firmę ojca, choć się do tego zupełnie nie nadaje – dzięki (niechcianemu) wsparciu rodziny kończy studia inżynierskie, ale wolałby móc oddać się swojej pasji – ornitologii. Namiastką jej realizacji są poranne nawoływania ptaków i kolekcjonowanie wypchanych artefaktów. Jego siostra, Sophie (Birgit Minichmayr) wyjątkowo snobistyczna i wyrafinowana, w rzeczywistości cierpi w nieudanym (przez brak potomstwa) małżeństwie z prawnikiem Manfredem (Anatole Taubman). Napięcie w rodzinie Wegmeister-Gloor sięga zenitu. Aż wreszcie nadmuchana do granic możliwości bańka pozorów pęka. Za sprawą Wandy wylewa się lawina prawdy i żalu.
Gra pozorów i katharsis
Szwajcarska produkcja w mistrzowski sposób łączy polską przaśność i prostolinijność ze sztucznością zachodniej klasy średniej. Dwa światy, które mają spaczone postrzeganie siebie nawzajem. Ponoć inspiracją do filmu była historia polskiej opiekunki pracującej w Szwajcarii, Bożeny Domańskiej, która jako pierwsza wystąpiła do sądu przeciwko swoim zleceniodawcom, zarzucając im niegodne traktowanie. Miała zwrócić uwagę na ciężki los wielu kobiet ze wschodu, pracujących ponad siły w urągających godności warunkach. Jednak w moim postrzeganiu film Bettiny Oberli jest przede wszystkim obrazem skomplikowanych relacji międzyludzkich, rodzicielstwa (także tego niespełnionego), zawiłości rodzinnych i narzucanych (sobie i innym) ról społecznych.
Każdy w rodzinie Wegmeister-Gloorów prowadzi swoją grę. Wanda również. Wszyscy znoszą więcej, niż są gotowi udźwignąć. Kryzys wywołany szokującą ciążą Polki staje się iskrą dla prawdziwej bomby szczerych emocji. Długo tłumiona prawda – żale, zarzuty, pragnienia – wylewają się hurtowo, niczym lawina równając z ziemią misterną układankę masek i pozorów. Zamożna prominentna rodzina, uosobienie życiowego sukcesu, okazuje się do szpiku nieszczęśliwa i dysfunkcyjna. Wanda bierze sprawy w swoje ręce – pierwszy raz nie licząc się z opinią ojca. Także on mięknie w obliczu zagmatwanych, trudnych wyborów. Nerwy puszczają nawet… krowie, która w zaskakujących okolicznościach pojawia się najpierw na polskim osiedlu, a potem w szwajcarskiej rezydencji. Czarny chwilami humor podkreśla absurdalność sytuacji. Wszystko wskazuje na to, że na happy end nie ma najmniejszych szans. Zakończenie filmu pozostawia widza w sferze domysłów. I dobrze. Nic w filmie Oberli nie jest oczywiste.