Znakomity współczesny malarz europejski trafił w lecie tego roku do hali fabrycznej w Bielsku Podlaskim. Tu w Fabryce Domów Modułowych Unihouse SA stworzył dzieło niezwykłe. Tym twórcą jest profesor Leon Tarasewicz, artysta związany z Podlasiem, a właściwie, jak sam powiada – z ziemiami dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Przez dwa sierpniowe tygodnie Mistrz tworzył pracę wielkich rozmiarów o powierzchni 46 metrów kwadratowych. Dzieło to będzie zdobiło polski pawilon na Expo 2020 w Dubaju. Ze względu na pandemię covid-19, Expo 2020 w Dubaju zostało przełożone o rok i odbędzie się między 1 października 2021 roku a 31 marca 2022 roku pod hasłem: „Connecting Minds, Creating the Future” – „Łącząc umysły, tworzymy przyszłość”.
Podczas pierwszej prezentacji dzieła, jeszcze w fabrycznej hali, profesor Tarasewicz wyjaśniał: „Ukazuje ono las i grę świateł w różnych okresach. Pamiętajmy, że to będzie część pawilonu polskiego w Dubaju i w takim wypadku, jak się projektuje do tego pracę, to z jednej strony powinna być ona samodzielna, a z drugiej wiadomo, że będzie tłem dla innych obiektów i gablot, które tam są zaprojektowane. Mnie pozostało zrobienie syntezy czterech pór roku, lasu współgrającego w różny sposób z energią światła, aby mogło to funkcjonować jako część całej tej ekspozycji”.
Motywem przewodnim wystawy światowej w Dubaju jest zrównoważony rozwój. Realizacja tej idei okazuje się w dobie pandemii i pierwszych zwiastunów ekologicznej katastrofy prawdziwym wyzwaniem. Odpowiedzią na to wyzwanie jest zaproponowana przez województwo podlaskie wizja Xylopolis – miasta przyszłości, opartego na organicznej symbiozie natury i technologii. Dzieło Tarasewicza znakomicie wpisuje się w tę wizję. Jest jednocześnie artystyczną wizją środowiska naturalnego Podlasia, z jego polami, łąkami, bagnami i przede wszystkim lasami. Mistrz od lat podkreśla, że czerpie swoje abstrakcyjne inspiracje z miarowości leśnych pejzaży, rytmiki polnych bruzd, a nawet geometrii ptasich lotów, słowem z krajobrazów, które ogląda na co dzień w swych rodzinnych Waliłach.
Waliły – niewielka wieś na Podlasiu nie jest z pewnością centrum świata dla wszystkich. Położona kilkanaście kilometrów od drogi łączącej Białystok z granicą białoruską jest jedną z dziesiątek podlaskich wiosek. Wabiących ciszą, spokojem, resztkami starej wiejskiej zabudowy, a także głosem dzwonów wzywających na modlitwy do drewnianych cerkwi. Wiosek otoczonych wciąż jeszcze nie w pełni zdewastowanym środowiskiem naturalnym. Można tu usłyszeć klangor żurawi, klekot bocianów, nierozpoznane przez laika głosy dziesiątków innych ptaków.
Ale dla Leona Tarasewicza, profesora warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, jednego z najwybitniejszych współczesnych malarzy europejskich Waliły są właśnie centrum świata. Świadomie określiłem profesora Tarasewicza mianem malarza europejskiego, a nie polskiego czy białoruskiego. Artysta jest Białorusinem mieszkającym w Polsce. Niemniej, jego twórczość skłania do dostrzeżenia w nim artysty o wymiarze europejskim, czy raczej światowym – jego dzieła znane są na całym świecie, nie można ich zamknąć wyłącznie w wymiarze polskości czy białoruskości. Nie oznacza to, że Leon Tarasewicz nie czuje swych związków z białoruskim rodowodem, z dziedzictwem Wielkiego Księstwa Litewskiego, a szerzej z dziedzictwem Rzeczpospolitej Obojga Narodów. To właśnie chęć rozmowy o relacji łączącej artystę z rodzinnymi, czy narodowymi korzeniami z jednej strony i europejskością – czy raczej: uniwersalizmem – jego twórczych dokonań z drugiej, przywiodła mnie któregoś dnia do Walił.
Mistrz mieszka w pokaźnych rozmiarów domostwie, które było w okresie międzywojennym wiejską szkołą. W budowli tej najbardziej imponująca jest wysokość pomieszczeń. Jest czym oddychać. Jest miejsce na malarską pracownię. Dom Tarasewicza otacza niemałych rozmiarów ogród, jego częścią jest wybieg dla setek kur ozdobnych. Bo Leon Tarasewicz jest miłośnikiem drobiu ozdobnego, napisał nawet na ten temat książkę. Krytycy piszący o jego dziełach malarskich skłonni są widzieć w kolorystyce prac artysty inspiracje płynące z obserwacji barwnego upierzenia owego ozdobnego drobiu, który jest istotnym elementem domostwa malarza z Walił.
Profesor Tarasewicz przyjął mnie i towarzyszącą mi Elżbietę Dziuk, fotografkę, w pomieszczeniu wypełnionym kilkunastoma klatkami dla ptaków, których mowa towarzyszyła nam podczas trwającej ponad trzy godziny rozmowy.
Artyści są zawsze o krok przed współczesnością. Dlatego sztuka bywała i jest współcześnie tak znienawidzona przez polityków. Ci politycy niestety nie wiedzą, że to właśnie artyści wyznaczają drogi ku przyszłości, a nie odwrotnie. Tylko że pycha polityków jest trudna do opanowania. | Leon Tarasewicz
Krzysztof Renik: Panie profesorze, co sprawia, że nie opuszcza pan Walił, że ta niewielka wieś jest dla pana tak ważna?
Leon Tarasewicz: Jako urodzony tutaj, na tych terenach, to wybierać nie za bardzo miałem jak. Tarasewicze są tutaj co najmniej od czasów, w których zjechali tu i Chodkiewicze. A ze wsi Waliły pochodził Kondrat Tarasewicz. To jest rok 1640. Z boku wydaje się, że to jest takie nieznaczące miejsce na prowincji, a w rzeczywistości to miejsce ma swoją wielką historię. Niedaleki Gródek to jest miejsce związane z dwoma największymi rodami Wielkiego Księstwa Litewskiego. To z Gródka wywodził się ród Chodkiewiczów, to w Gródku tkwią korzenie Uniwersytetu Wileńskiego, to z Gródkiem wiąże się zwycięstwo pod Kircholmem. Tu powstała w roku 1498 pierwsza świątynia świętego Jana Złotoustego, a po dwóch latach klasztor w Supraślu, który był jednym z najważniejszych ośrodków intelektualnych Wielkiego Księstwa Litewskiego. Dzisiaj to miejsce wygląda ubogo, ale ma swoją wielką historię.
Czy ta wielka historia jest twórcy, jest malarzowi potrzebna?
Jest podstawowa, jeżeli nie mówimy o malarzach naiwnych. Malarze, a szerzej artyści, to są ludzie, którzy kształtują współczesność, którzy budują współczesną myśl. To sztuka wyprzedza współczesną kulturę i to ona wytwarza nowe myśli, tworzy nowe idee. Nie znając przeszłości, nigdy nie zbuduje się przyszłości.
Sądzi pan, że intuicje artystów są ważniejsze dla rozwoju cywilizacji aniżeli dociekania badaczy, że to dzięki intuicjom artystów kultura się rozwija?
Wie pan, artyści są bardzo podobni do naukowców, którzy w swej pracy przekraczają progi, za którymi kryje się nieznane. To samo robią artyści, używając środków i narzędzi artystycznych. Prawdę mówiąc, artystom dobrze się rozmawia z matematykami czy fizykami, a szerzej z naukowcami. Artyści są zawsze o krok przed współczesnością. Dlatego sztuka bywała i jest współcześnie tak znienawidzona przez polityków. Ci politycy niestety nie wiedzą, że to właśnie artyści wyznaczają drogi ku przyszłości, a nie odwrotnie. Tylko że pycha polityków jest trudna do opanowania.
Zwykle tworzymy opozycję: z jednej strony intuicja, z drugiej rozum. Z pana słów rozumiem, że to jednak intuicja wyprzedza rozum?
Tak, ale jak pan prześledzi historię sztuki, to zauważy pan, że wszelkie idee miały swe podwaliny we wspólnej pracy. Rozwój jest możliwy tylko wtedy, gdy wraz z intuicjami rozwija się także intelekt. A malarstwo jest częścią rozwoju intelektu.
Niemal w każdym kraju artyści są dwu-, a nawet trójkulturowi. Dzięki temu są kołem zamachowym społeczeństwa. To co robiono na naszych terenach, to były najwyższe osiągnięcia sztuki współczesnej. […] Gdyby zabrać ze sztuki polskiej artystów, którzy nie są Polakami, to smutno by historia tej sztuki wyglądała. | Leon Tarasewicz
Jest pan Białorusinem mieszkającym w Polsce. Jest pan przywiązany do białoruskiej tradycji, a jednocześnie jest pan twórcą o wymiarze europejskim i światowym. Jak pan godzi to przywiązanie do lokalności ze światowym wymiarem swojej twórczości?
Moja sytuacja jest taka, jaka jest, bo tak się ułożyły losy tej ziemi. Człowiek jest zawsze częścią pewnej zbiorowości. W moim wariancie jest to zbiorowość Białorusinów. Poza tym mam to szczęście mieszkać na terenie, na którym jest i wielka historia, i rodzina, i język, i kultura razem z wyznaniem tak kontrastującym z katolicyzmem. To wszystko pozwala mi żyć w miejscu, w którym nie czuję się sierotą. Dla mnie zamieszkanie w takim kolonialnym Białymstoku byłoby trudniejsze, a w Warszawie czuję się tak, jak Polacy w Paryżu, gdy nie mieli swego państwa. Gdy w Warszawie opowiadałem o Białorusi, to zwykle widziałem w oczach rozmówcy ślady niewiedzy. I to wyglądało tak samo, gdy o Polsce jakiś emigrant opowiadał w Paryżu Francuzowi, który o Polsce mało co wiedział. Gdyby nie wojna, pewnie bym kończył Akademię w Wilnie i mój świat wyglądałby inaczej. Przed wojną myśmy z Warszawą nie mieli nic wspólnego. Dla nas centrum intelektualnym było wówczas Wilno.
Sądzi pan, że rzeczywiście istnieje w Polsce tak ogromna niewiedza na temat Białorusi, Białorusinów, także na temat mniejszości narodowych żyjących w kraju nad Wisłą?
Polacy nic nie wiedzą o Białorusi. Tylko mała grupka intelektualistów ma jakąś wiedzę na ten temat. Zresztą też niepełną, mimo że tak wielki człowiek jak Jerzy Giedroyć próbował im coś tłumaczyć.
Jak czuje się artysta światowej sławy, mieszkając w takiej osadzie jak Waliły? Czy środowisko lokalne jest przyjazne artyście i jego twórczym poszukiwaniom?
Takie samo pytanie może zadać ktoś z Nowego Jorku Polakowi z Warszawy. Jak ten Polak-artysta może mieszkać w Warszawie? Tutaj w Waliłach stworzyłem świat, który nie jest taki mały. Mieszkam na obszarze Wielkiego Księstwa Litewskiego, z wielką przeszłością. Historia jest tu oparta o jeden z największych domów europejskich, czyli Jagiellonów; historia jest tu oparta także o Chodkiewiczów. Mieszkam na szlaku łączącym Wilno, poprzez Grodno, Gródek, Bielsk, Lublin, Sandomierz z Krakowem. A dalej przez Bramę Morawską z Pragą. Mieszkam na ziemi, na której powstała w 1498 roku pierwsza świątynia chrześcijańska – zaznaczam, że Białegostoku wówczas jeszcze nie było. Na tych ziemiach w roku 1568 wydrukowana została pierwsza książka – Ewangelia Zabłudowska. Poza tym twórcy, pisarze, poeci tutejsi. Ściepan Petelskiarou drukował w „Naszej Niwie” od 1809 roku wiersze. To jeden z filarów białoruskiej poezji. Przyjaźniłem się przez las z Sokratem Janowiczem, a dziś prowadzę Fundację „Willa Sokrates”. Trzy kilometry stąd wychował się Ignacy Karpowicz, współczesny pisarz, który w dzieciństwie nie rozmawiał po polsku, bo babcia Niutka raczej po polsku nie rozmawiała w Słuczance. A babcia Niutka to jest dla mojego taty ciocia z Tarasewiczów.
To dziedzictwo przeszłości. Pańska prognoza dla tej ziemi na przyszłość?
Dziś młodzi z tych ziem będą się coraz bardziej rozwijać. Dopiero w tej chwili z tych obszarów, z Białostocczyzny wyjdzie rzesza twórców. Dopiero w tej chwili wyrastać tu będzie czwarte pokolenie, czyli pokolenie najbardziej kreatywne. Pokolenie artystów, twórców. Los tak sprawił, że inteligencję nam historia zabrała i po wojnie znowu zaczynaliśmy z pozycji chłopów i robotników. W wielu miejscach tak było i los Polski też nie był łatwy. Przypomnę panu taką chwilę, gdy w latach dziewięćdziesiątych siedzieliśmy z Romanem Opałką, wybitnym malarzem, który mieszka we Francji, a rodzina jego jest z Polski. Tak siedzimy z Romanem, pijemy białe wino w Korei, reprezentując znowu jako artyści sztukę polską za granicą. Mówię do niego: „Roman, co ty odpowiadasz, gdy ktoś zadaje ci pytanie, czy ty jesteś Polakiem, czy Francuzem?”. Roman myśli, myśli, wreszcie mówi: „Wiesz, nikt nigdy nie zadał mi takiego pytania”.
A panu ktoś zadaje takie pytanie?
W Polsce nikt nie pyta artysty mieszkającego w Polsce, jakiego on jest pochodzenia. A do mnie już się tak przyczepili, że nie mogą się odczepić od tej białoruskości. Tyle tylko, że niemal w każdym kraju artyści są dwu-, a nawet trójkulturowi. Dzięki temu są kołem zamachowym społeczeństwa. To co robiono na naszych terenach, to były najwyższe osiągnięcia sztuki współczesnej. Myślę o czasach Kazimierza Malewicza, Marca Chagalla, czyli Mojszy Chackielewicza Szahałau, czy El Lissitzkiego. To właśnie szkoła Unovis, która była w Witebsku, dała początek innym szkołom na Zachodzie. Chociażby szkole Bauhaus. Przecież cała sztuka współczesna bazuje na tamtych osiągnięciach. Ludzie, którzy kiedyś stąd wyjechali, nie mogli rozwinąć swego intelektu, swych talentów w tutejszych warunkach cywilizacyjnych, ale stworzyli fundament pod sztukę współczesną. Mówię tu o Marku Rotkowiczu, znanym później jako Marc Rothko, który jest z Dźwińska, z Łomży wyjechała rodzina Barucha Newmana, znanego po latach, jako Barnett Newman, z Brześcia wyjechał Jan Lebenstein. W Polsce mało kto wie, że Andrzej Wróblewski nie jest człowiekiem z Krakowa, ale jest naszym, porządnym Żydem z Wilna. Gdyby zabrać ze sztuki polskiej artystów, którzy nie są Polakami, to smutno by historia tej sztuki wyglądała.
Wieś to jest konserwatyzm w najczystszej formie. Wieś dąży do naśladowania czegoś, co jest lepsze. A jak artysta chce im to wszystko zburzyć, to normalną reakcją takich ludzi jest obrona. | Leon Tarasewicz
Mówi pan o tej białoruskości z pewnym wyrzutem, ale przecież pan sam często podkreśla – jestem Białorusinem. Czy to białoruskie pochodzenie odciska piętno na pańskiej twórczości, innymi słowy, czy białoruskość jest dla pana inspiracją?
Murarz muruje, malarz maluje – nie do mnie to pytanie. Ciężko być recenzentem siebie samego. Po latach można co najwyżej wspominać, jak wyglądało moje dzieciństwo, gdzie jeździłem, z kim się spotykałem. Niedawno wyszła książka pani Andy Rottenberg i tam jest o mnie esej. Anda, jako historyk sztuki, odpowiada tam na takie pytania.
To w takim razie spróbujmy i w tej rozmowie przywołać przeszłość. Jak narodziła się pasja malarska, pasja do sztuki?
Wydaje mi się, że tak jak w przypadku twórców z małych ośrodków, była to reakcja na alienację. Jest to rodzaj wypowiedzi, która pozwala w konserwatywnym środowisku na normalne oddychanie. W tych środowiskach rysowanie czy malowanie zawsze było na marginesie. Tak było w przeszłości, tak jest i dzisiaj. Dlatego rysowałem i malowałem dla siebie, gdzieś na uboczu, w ukryciu przed wzrokiem kolegów. Inaczej musiałbym pić wino, palić papierosy i kraść jabłka po ogrodach. Tak jest i w dziś. Wieś to jest konserwatyzm w najczystszej formie. Wieś dąży do naśladowania czegoś, co jest lepsze. A jak artysta chce im to wszystko zburzyć, to normalną reakcją takich ludzi jest obrona.
Kiedyś powiedział pan, że aby mieć na wsi spokój, trzeba wyrobić sobie opinię wariata. Rzeczywiście?
Tak, tylko że trzeba to rozszerzyć także na inne środowiska. Bo jak określano niegdyś Michała Anioła? Gdyby nie papież Innocenty, to traktowano by go jako zupełnego wariata. Jak traktowano innych artystów? Wielu z nich musiało emigrować do większych centrów kultury i intelektu. Przecież ja, mieszkając tu w Waliłach, kończyłem Akademię w Warszawie, bo w Białymstoku nie ma Akademii Sztuk Pięknych i jeszcze długo nie będzie. Natomiast jeżeli ja zajmuję się zmianą czegoś, co współcześnie uznane jest za wartość, to nigdy środowisko wiejskie tego nie zrozumie. Z całym szacunkiem dla chłopów, poświęciłem im kawał swego życia, ale oni cały czas naśladują. Przecież strój ludowy jest zbieraniną elementów, które chłop naśladował, obserwując dwór. Identycznie jest z architekturą. Najczęściej chłopi budują takie domy, jakie miał ich pan. Oczywiście, na ile potrafią to zrobić. Za moich czasów na wsi budowano werandy. Bo i we dworze były werandy. Tylko na wsi nikt na tych werandach nie pił kawy czy herbaty. One stawały się graciarniami, kolejnym pomieszczeniem na rzeczy niepotrzebne. Identycznie jak balkony, które miały służyć do patrzenia na świat, a na przykład na Białorusi lub Ukrainie zostały zabudowane, by tworzyć jeszcze jedno pomieszczenie na zbędne rzeczy.
Podczas tej rozmowy cały czas towarzyszą nam głosy ptaków, ozdobnego drobiu, którego hodowla jest pańską pasją. Twórca, artysta i drób ozdobny – zaskakujące zestawienie.
Jakoś tak zostało z dzieciństwa. Zawsze interesowałem się ptakami, bo były to zwierzęta mające w sobie najwięcej tajemnicy. Ich lot wydawał się tajemniczy. Od podstawówki miałem gołębie. Pamiętam, jak moja matka zareagowała na moje zamiłowanie do gołębi. Krzyczała, że będę pijakiem, złodziejem i nic ze mnie dobrego nie wyrośnie. Później zajmowałem się ornitologią. Wielu obecnych dyrektorów ogrodów zoologicznych czy organizacji zajmujących się przyrodą to są moim dawni koledzy, z którymi liczyliśmy jajka na Wiśle. Potem, gdy praca zawodowa sprawiła, że nie mogłem zajmować się już ornitologią, to miałem tu w Waliłach kolekcję bażantów z całego świata. Wreszcie w 1987 roku zobaczyłem na wystawie w Lipsku trzydzieści osiem tysięcy kur. Uświadomiłem sobie wówczas, jak jesteśmy cywilizacyjnie zacofani. Przywiozłem wtedy kilkanaście kur czubatek i zaczęliśmy tworzyć Klub „Gallus”. Dwa razy do roku jeżdżę na międzynarodowe zjazdy hodowców. I tak już zostało, że oprócz zawodowej pracy malarskiej zajmuję się także hodowlą kur. Kształty tych ptaków pochodzących z całego świata są dla artysty inspirujące.
Czym jest pędzel? To jest przedłużenie ręki. Obrazy na płótnie mają historię bardzo krótką. Cóż to jest pięćset lat… Przecież płótna pojawiły się wtedy, gdy okazało się, że w Wenecji jest za mokro, by malować bezpośrednio na ścianach. | Leon Tarasewicz
Anda Rottenberg napisała, że inspiracją dla kolorystyki pańskich dzieł jest lub może być barwne upierzenie hodowanych przez pana kur ozdobnych.
Anda Rottenberg ma wielki potencjał intelektualny i mało jest takich ludzi w Polsce. Jednak jeżeli chodzi o hodowlę kur i tworzenie się kolorów w przyrodzie, to Anda mało co wie. Kolorystyka kur nie jest duża. Jest ona robiona poprzez dwa pigmenty – od żółci po brąz i od szarości do czerni. Jeżeli pojawiają się inne kolory – połyskujące zielenie lub fiolety, to jest to efekt światła załamującego się na piórach, w strukturze pióra. Ale nie to jest najciekawsze w tej całej sprawie. W kurach widoczna jest bowiem cała cywilizacja ludzka. Jak pan spojrzy na kurę, to ja panu powiem z jakiej części świata jest ta kura, z jakiego kraju. Jeżeli są jakieś kury zachowane. Bo są takie kraje jak Polska, które zmarnowały wszystkie swoje kury. Dzisiaj wszyscy się powołują na zielononóżkę. Ale gdy spojrzeć na przedwojenną mapę występowania rasy zielononóżki w Polsce, to okazało by się, że to była Wileńszczyzna i województwo lwowskie.
A polskie czubatki?
One były w Polsce, ale one były na dworach – u Czartoryskich, u Potockich. Dzisiaj należałoby powiedzieć, że były to rasy kur z dawnych ziem polskich, dziś należących do Białorusi lub Ukrainy.
Wróćmy do malarstwa. Narzędziem malarza jest pędzel. Pan używa przy tworzeniu swoich prac także betoniarki, łopaty, kielni. To jeszcze malarstwo?
Czym jest pędzel? To jest przedłużenie ręki. Obrazy na płótnie mają historię bardzo krótką. Cóż to jest pięćset lat… Przecież płótna pojawiły się wtedy, gdy okazało się, że w Wenecji jest za mokro, by malować bezpośrednio na ścianach. Całe miasta greckie, rzymskie, te miasta były kolorowe. Rzeźby, ściany były wówczas malowane.
Chce mnie pan przekonać, że współczesny, wybitny artysta Leon Tarasewicz, malując ściany, chodniki, tworząc kolorowe kolumny, nawiązuje do tamtych czasów, do tamtej tradycji?
No tak, staram się przywrócić godne miejsce malarstwu. Czym człowiek dłużej pracuje, tym częściej wraca do tych największych osiągnięć, jakie artyści mieli w malarstwie. Ciągle powtarzam, że cywilizacje rozwijają się, ale i cofają się. Nie zawsze tak jest, że znajdujemy się na szczycie.