Aleksandra Sawa: Jak wygląda obecnie sytuacja na granicy z Białorusią?
Wojciech Konończuk: Polska straż graniczna codziennie zatrzymuje i kieruje do ośrodków dla cudzoziemców nawet kilkudziesięciu migrantów. Przez cały sierpień było to około tysiąca osób, co oznacza, że codziennie 30–40 osób wkraczało na terytorium Polski. Kilkukrotnie więcej jest nieudanych prób przekroczenia granicy. W ostatnich dniach polskie służby graniczne zatrzymują także pośredników – cudzoziemców zamieszkałych w innej części Unii Europejskiej, którzy, prawdopodobnie za sowitą opłatą, „przerzucają” tych imigrantów do Niemiec. Kilka dni temu „Die Welt” informował, że z szacunków niemieckich służb wynika, iż w ostatnich tygodniach około 250 Irakijczyków dotarło do Niemiec przez granicę polsko-białoruską lub litewsko-białoruską. Dla tych ludzi Polska nie jest krajem docelowym, tylko tranzytowym – chcieliby trafić do Niemiec, ewentualnie do Skandynawii.
A jaka część z tych osób to mogą być faktycznie uchodźcy?
Mniejszość. Dane litewskie, które są najdokładniejsze, mówią, że od początku kryzysu zatrzymano i skierowano do ośrodków 4148 osób, w tym tylko osiemdziesięciu trzech Afgańczyków. W Polsce Urząd do spraw Cudzoziemców do 2 września przyjął 1140 wniosków o azyl od Afgańczyków*, ale część z nich – prawdopodobnie istotna – to ludzie ewakuowani polskimi samolotami rządowymi z Kabulu.
Całkowitą liczbę osób, które od czerwca weszły na terytorium Unii Europejskiej ze strony białoruskiej, można szacować na co najmniej 7 tysięcy. Wśród nich większość to Kurdowie z Iraku – kraju, który według ocen międzynarodowych jest uważany za bezpieczny. Na Litwie stanowią oni dwie trzecie wszystkich zatrzymanych. Jest też całkiem sporo obywateli Rosji z Kaukazu.
Skoro jest tak wiele osób, które są kierowane do ośrodków i od których wnioski są przyjmowane, to dlaczego sytuacja tych 32 osób w Usnarzu Górnym jest tak krytyczna?
Trzeba pamiętać, że to nie jest jedyna grupa. Podobną sytuację mamy też na granicy łotewsko-białoruskiej, gdzie jest 41 irackich Kurdów. Do tego, według danych litewskich i danych Frontexu, od 5 do 11 tysięcy ludzi, którzy próbują przenikać przez granicę z UE, wciąż przebywa na Białorusi. To nie jest naturalny kryzys migracyjny czy uchodźczy, tylko kryzys wywołany sztucznie przez Aleksandra Łukaszenkę. Mimo że w przypadku polskiego odcinka granicy wciąż jest to minikryzys migracyjny, to sytuacja wygląda dużo gorzej na litewsko-białoruskiej granicy. Na Litwie mamy bowiem niecałe 3 miliony mieszkańców i ponad 4 tysiące migrantów i uchodźców.
Po co Łukaszenka wywołał ten kryzys? Jakie cele chce przez to osiągnąć?
Łukaszenka już osiąga pewne korzyści polityczne, nawet przy niewielkiej skali tego kryzysu. On raczej nie zamierzał sprowadzić kilkudziesięciu tysięcy uchodźców, ale pewnie kilkanaście tysięcy – takie są moce przesyłowe samolotów, które startowały z miast Bliskiego Wschodu i lądowały w Mińsku. Natomiast z punktu widzenia interesów czy celów politycznych reżimu w Mińsku, on już osiągnął sukces, dlatego że wywołał wewnątrz polityczny problem w Polsce, na Litwie i na Łotwie. To, że tak gorąco dyskutujemy o tym, co się dzieje na granicy, kto ma rację, a kto jej nie ma – to już jest sukcesem Łukaszenki.
Powinniśmy to nazywać wojną hybrydową?
Jak najbardziej. Jest to forma agresji i zostało to przyznane – nie tylko przez Litwę, Łotwę i Polskę, ale też przez Komisję Europejską. Trzeba pamiętać, że świat się zmienił i dzisiaj już nie tylko konflikt zbrojny jest formą agresji.
A czy Rosja ma swój udział w tym kryzysie?
Łukaszenka z całą pewnością działa za wiedzą i przyzwoleniem strony rosyjskiej, a prawdopodobnie także we współpracy z nią. Służby białoruskie operują głównie wewnętrznie, walcząc z opozycją demokratyczną wewnątrz kraju. Ich priorytetem, jeśli chodzi o działalność zagraniczną, jest infiltracja opozycji białoruskiej w Wilnie, Warszawie, Kijowie czy w innych ośrodkach, które są ważnymi ośrodkami jej działania. Tam służby białoruskie mają pewien potencjał, natomiast nie mają potencjału operowania na Bliskim Wschodzie. Dlatego to, jak szybko udało się zorganizować proceder przerzutu migrantów z Bliskiego Wschodu, pozwala sądzić, że stało się to przy współpracy z służbami rosyjskimi.
Za kilka dni mają się rozpocząć rosyjsko-białoruskie ćwiczenia wojskowe Zapad 2021. Czy jest jakiś związek między tymi dwoma wydarzeniami: kryzysem migracyjnym, wywołanym przez Białoruś, oraz rosyjskimi manewrami?
Przybliżmy kontekst. Zapad 2021 to największe tego typu ćwiczenia prowadzone w Europie od niemal czterdziestu lat. Łącznie zaangażują około 200 tysięcy żołnierzy białoruskich i rosyjskich. Oczywiście, w przekazie propagandowym są to ćwiczenia obronne. Główny scenariusz, który mają ćwiczyć wojska rosyjskie i białoruskie, to obrona przed… agresją ze strony państw bałtyckich i Polski. De facto będzie jednak ćwiczone coś dokładnie odwrotnego.
Te ćwiczenia mają charakter ofensywny, a nie defensywny i nic dziwnego, że państwa graniczne NATO, jak Łotwa, Litwa i Polska, wyrażają zaniepokojenie, czy w ich trakcie – a będą miały przecież miejsce także na terytorium zachodnich obwodów Białorusi – nie dojdzie do prowokacji granicznych. Szczególnie że sytuacja migracyjna, która nakłada się na ćwiczenia Zapad 2021, temu sprzyja.
Jakimi jeszcze środkami dysponuje w tym momencie Unia Europejska? Czy Łukaszenkę czekają kolejne sankcje?
Udało się już częściowo ograniczyć kanał przerzutowy z Bliskiego Wschodu. Dzięki staraniom Litwy i Unii Europejskiej doszło do zawieszenia lotów i samoloty z Iraku już właściwie nie lądują w Mińsku. Wciąż startują jednak samoloty z Turcji, widzimy też próby dostarczania migrantów z Iraku na przykład z międzylądowaniem w Jordanii. Natomiast jeśli chodzi o sankcje, to Łukaszenka niejednokrotnie pokazywał, że dla niego podejmowanie działań, które można określić mianem bandytyzmu, nie stanowi problemu i że nie zamierza się uginać – ani pod unijnymi sankcjami, ani pod jakąkolwiek presją polityczną. On chce nas zmusić do negocjacji, być może liczy na złagodzenie sankcji unijnych czy też na to, że nowych sankcji nie będzie.
Trzeba pamiętać, że ostatnie sankcje gospodarcze są i będą bardzo dotkliwe dla gospodarki białoruskiej. Dlatego Łukaszenka tworzy problem, próbując w ten sposób oddziaływać na naszą politykę wobec Białorusi, licząc na jakieś ustępstwa. Moim zdaniem to się nie stanie. Ani wypowiedzi polityków litewskich, ani polskich, ani unijnych na to nie wskazują – to, co mu grozi, to raczej kolejna fala sankcji.
A czy nasze reakcje – polska, łotewska i litewska – wobec tego kryzysu są ze sobą spójne?
Unia Europejska jako taka nie ma wspólnej polityki migracyjnej, natomiast faktycznie, działania Litwy, Łotwy i Polski są do siebie podobne. Najwcześniej problem zaczął się na Litwie, więc Litwini w pewnym sensie „przetarli szlaki”. Bardzo szybko zwrócili się o pomoc do Frontexu i już od ponad dwóch miesięcy są wspierani przez tę unijną agencję, a także polskie służby graniczne. Jeszcze w czerwcu zaczęli zmieniać prawo, w lipcu wprowadzili stan sytuacji nadzwyczajnej i od początku sierpnia zanotowali łącznie tylko kilkadziesiąt nielegalnych przekroczeń granicy. Wynika to nie tylko z tego, że zaczęli uszczelniać granicę, ale także z tego, że zaczęli „wypychać” migrantów, co umożliwia im nowe prawo. Z drugiej strony, Białorusini wpychają migrantów siłą na terytorium litewskie. Mamy na to wiele potwierdzeń w formie nagrań wideo. Migranci znaleźli się więc między młotem a kowadłem – są wpychani przez służby białoruskie, a wypychani przez litewskie.
Jak ta procedura „wypychania” ma się do przepisów prawa międzynarodowego?
Jest to niezgodne z Konwencją Genewską z 1951 roku, co nie zmienia faktu, że wszyscy przymykają na to oczy. Bruksela milcząco akceptuje tego typu działania. Trzeba pamiętać jak bardzo zmieniły się nastroje wewnątrz Unii Europejskiej jeśli chodzi o przyjmowanie migrantów. To już nie jest rok 2015. Armin Laschet, jeden z głównych kandydatów na nowego kanclerza Niemiec, powiedział niedawno, że nie możemy sobie pozwolić na powtórzenie 2015 roku. To jest dobre podsumowanie obecnych emocji w UE.
* Stan na dzień 2 września 2021.