„Wszystkie nasze strachy” – film, by nie rzec „dzieło filmowe”, które dostało główną nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, już ma wręcz lawinę recenzji ze sformułowaniami typu: „objawienie Festiwalu”, Tadeusza Sobolewskiego: „kino chrześcijańskiego niepokoju”, Dawida Dudko: „I Bóg stworzył geja”. Bardzo ważna jest szersza analiza Łukasza Adamskiego w „Więzi”, wydobywająca jedno z najważniejszych przesłań filmu o współczesnym chrześcijaństwie i tęczowych osobach, określająca „Strachy…” jako „najbardziej duchowy polski film od lat”.
„Strachy…” to film o mniejszościach w ogóle, nawet więcej: pomagający zrozumieć, iż polityczna i popularno-powierzchowna teza o istnieniu niewzruszalnej „większości” z jedyną racją jest błędna. | Tomasz Kozłowski
„Strachy…” z Gdyni
Na samym Festiwalu w Gdyni film wywoływał gorące dyskusje i uczucia – co było tym bardziej cenne, iż tegoroczna 46. edycja przechodzi do historii jako wyjątkowa, pełna otwartej atmosfery młodych, świeżych i odważnych spojrzeń. Tym razem naprawdę można było współczuć jury.
Film został nagrodzony nie tylko Złotymi Lwami. Dostrzeżono też pracę Łukasza Gutta nad zdjęciami do tego filmu. Ale właściwie wszyscy twórcy, cała niezwykle zgrana ekipa tego filmu, zasługują na wyróżnienia i dalszą uwagę co do ich artystycznych losów. Na podziw zasługuje oczywiście wysiłek reżysera Łukasza Rondudy, Gutta, który był też współreżyserem, czy producenta Kuby Kosmy, przejmująco zabierającego głos przy odbieraniu nagrody. Nie mniej istotny i organiczny wydaje się jednak również wkład scenarzystów – wśród nich Kasi Sarnowskej – a także scenografia, kostiumy, muzyka, dźwięk, postprodukcją. W kwestii gry aktorskiej zachwyca Dawid Ogrodnik, który zdaje się mówić zarówno sam za siebie, jak i za Rycharskiego, Jacek Poniedziałek w szwajcarsko precyzyjnej roli kuratora, Andrzej Chyra w popisowym aktorstwie w roli ojca ma tylko kilka krótkich „wejść”, ale daj Boże każdemu aktorowi w życiu choć jedno takie wejście. Warto wreszcie docenić wkład Leventa Gultana z Kino Polska TV S.A., który przełamał jak najbardziej zasadne obawy co do wspierania finansowego tego filmu z punktu widzenia komercyjnego.
© Fot Jaroslaw Sosinski, Materiały prasowe dystrybutora Kino Świat
Bardzo ciekawe jest zlanie się w przypadku tego filmu ról zawodowych i zainteresowań, co znajduje szczególny wyraz w osobie Łukasza Rondudy, kuratora Muzeum Sztuki Współczesnej w Warszawie. Warto też zwrócić uwagę na ciekawe zachodzące podczas produkcji procesy zwrotne. Dawid Ogrodnik wraz z ekipą wpadają na pomysł ufarbowania na jasny blond włosów granego przez niego bohatera. Daniel Rycharski to akceptuje, sam zmienia kolor fryzury i taką nosi do dziś.
Wspomnianej ekipie filmowej udało się wraz z Danielem dokonać rzeczy niebywałej, Wykracza ona zdecydowanie poza „filmowość” tego filmu. Wykrzykują oni, że z wielkiej tradycji polskiej otwartości „ostał się ino sznur” – nastąpił swoisty koniec obecnego narodowego wesela, na którym tak wielu ino ten sznur zaoferowano. Pokazują oni od nowa, w wysublimowany, ale i dogłębny sposób, że Chrystus został zdjęty w Polsce z krzyża. Że krucyfiks zamieniono w pusty krzyż. Daniel odziewa go w stroje osób LGBT, które popełniają w Polsce samobójstwa ze względu na odrzucenie i społeczną nienawiść.
Daniel kocha po swojemu – choć pozornie kocha inaczej. Kochając po ludzku, kocha po chrześcijańsku. Kocha z siłą tego pojmowania Boga, które już od dawna wygasa, a nawet przemienia się w czyste formy lub wręcz w samonegacje. | Tomasz Kozłowski
Polska pustych krzyży?
Tych pustych krzyży na polskiej drodze powstało wiele. Różne mogą być też przyczyny ich pojawiania się. Z jednej strony, są to krzyże pustego w sensie wiary Kościoła, które mogą zostać wypełnione przez powroty do najgorszych ciemnych kart polskiej historii. Chrystusa jak wiadomo nie skazał sam Piłat, uczynił to głos pozostawionego sobie ludu.
Ale te pustki można uznać za wynikłe z zaniedbań nie tylko Kościoła katolickiego. Ich przyczyną są także deficyty modelu wychowania czy działalności publicznych mediów. Jeśli sięgniemy przyczyn głębszych, warto zwrócić uwagę na dziedzictwo PRL-u, które przyjmuje obecnie postać – podążając tropem znakomitego określenia Marii Szyszkowskiej – swoistej próżni światopoglądowej, powstającej między tak zwanym realnym socjalizmem a jak najbardziej realnym katolicyzmem. Nie można też zapomnieć o zaniedbaniach niektórych rządów: miałem zaszczyt współdziałać, właśnie pod egidą Szyszkowskiej u początków III RP przy pierwszym projekcie ustawy o związkach partnerskich. Nadal nawet takiej podstawowej ustawy nie ma.
Warto zwrócić uwagę na przesłanie, jakie film Rondudy zawiera w kwestii funkcjonowania demokracji. „Strachy…” to film o mniejszościach w ogóle, nawet więcej: pomagający zrozumieć, iż polityczna i popularno-powierzchowna teza o istnieniu niewzruszalnej „większości” z jedyną racją jest błędna. Film przy okazji uświadamia, jak bardzo polityczne okulary fałszują obraz rzeczywistości społecznej. Konieczne istnienie pojęcia większości politycznej nie oznacza przecież tego samego w języku życia codziennego, a tak to jest zwykle wtłaczane nam do głów. Jako społeczeństwo składamy się z przecinających się, zmieniających się mniejszości. Dzisiejsza większość polityczna jutro jest mniejszością, obywatele zmieniają poglądy. Znakomitym tego przykładem jest kapitalnie grana przez Marię Maj babcia głównego bohatera: to swoista „babcia z ludu”, tego ludu tej niby większości antyhomoseksualnej. Wbrew pozorom, nie tylko broni ona wnuka: tworzy ona z nim tandem bardzo nowoczesny w pojmowaniu świata.
Katolicka nauka miłości?
„Strachy…” to oczywiście niezwykle ważny głos w kwestii LGBT i nauk Kościoła katolickiego. Daniel kocha po swojemu – choć pozornie kocha inaczej. Kochając po ludzku, kocha po chrześcijańsku. Kocha z siłą tego pojmowania Boga, które już od dawna wygasa, a nawet przemienia się w czyste formy lub wręcz w samonegacje.
LGBT powinno stanowić swoiste przypomnienie, iż miłość leży u źródeł chrześcijaństwa, a rzucanie kamieniem w Innego to zaprzeczenie ewangelicznych przesłań. Zatrzymam się przy tym aspekcie z baczniejszą uwagą. „[…] Wolność, wolność wychowania, nauki i oświaty, wolność głoszenia nowych poglądów, zrzeszania się. Te wolności tworzą prawdziwą kulturę. To, co przeciwne tym wolnościom, jest antykulturą”. Kto to powiedział? Kardynał Wyszyński w 1966 we Włocławku. Te same słowa poniekąd przepełniają cały film – spokojnie mógłby je powiesić Daniel w swoim pokoju albo na swojej wystawie. Niestety trudno je przypisać, nie znając ich Autora, obecnemu Kościołowi katolickiemu.
„Strachy…” przypominają mi słynny kiedyś film „Jesus Christ Super Star”. Wracamy tu poniekąd do klimatów rewolucji kulturowej lat sześćdziesiątych. Kościół postanowił w nią wejść w postaci II Soboru Watykańskiego, do czego obecnie nawiązuje też papież Franciszek. „Strachy…” są swoistym powrotem do źródeł rewolucji dzieci kwiatów, związanej społecznie i prawnie z rozwojem praw człowieka.
Tym samym „Strachy…” rezonują poniekąd ze słowami pierwszej encykliki Jana Pawła II – deklaracją, że od tej pory to nie Kościół ma być drogą człowieka, ale człowiek ma być drogą Kościoła. | Tomasz Kozłowski
Film „Jesus Christ Super Star” pokazuje zbieżność drogi Chrystusa z klimatem drogi tejże rewolucji. W rewolucji tej żyjemy nadal, ale powierzchownie – w sensie ubioru, obyczajów, muzyki, zmienienia relacji międzypokoleniowych, ale w dużej mierze porzuciliśmy ją w tych głębszych wymiarach. Daniel nam ją przywraca: jest człowiekiem, który odkrywa i tworzy miłość. Tym samym „Strachy…” rezonują poniekąd ze słowami pierwszej encykliki Jana Pawła II – deklaracją, że od tej pory to nie Kościół ma być drogą człowieka, ale człowiek ma być drogą Kościoła. Twórcy filmu poniekąd uzupełniają te słowa swą artystyczną wizją: człowiek tylko częściowo rodzi się i jest na poziomie ciała, podczas gdy naprawdę staje się na poziomie ducha.
Dzięki „Strachom…” można poczuć – wbrew propagandowo-politycznemu katolicyzmowi, a zgodnie z książką „Jezus” papieża Benedykta – że w chrześcijaństwie człowiek staje się cząstką Boga. Bóg, który schodzi na ziemię, nie jest Bogiem rozkazów, ale Bogiem, który krzyczy przez Chrystusa: przez miłość możesz dojść do wieczności! Droga krzyżowa jest zarówno refleksją za nasze grzechy, jak i drogą uświęcenia miłości. W sposobie bycia Daniela bezwarunkowo obecna jest wiara – jest ona wiarą odrzucanych, poniewieranych i wiarą w potęgę ludzkiej miłości.
Trzecia Polska?
Warto wreszcie zwrócić uwagę na obraz „Trzeciej Polski”, jaki film oddaje. „Wszystkie nasze strachy” zdają się dowodzić, że podział Polaków na dwa obozy – czy, jak to niektórzy określają, na „dwa plemiona” – jest kompletnie chybiony. Oczywiście, wielu ludzi szuka samych siebie w tych obozach, a raczej bezrefleksyjnie deklaruje przynależność do jednego z nich. Jednakże twórcy filmu pokazują obecność innej Polski, w której te podziały są dosłownie bezsensowne. Film nie jest „przeciw” któremukolwiek z obozów: jest za miłością i za wspólnotowością jako taką.
W tym kontekście film jest oczywiście zarówno arcytrudny, jak i arcyważny. Odkrywa, że samo przyznanie wolności i tolerancji to pustosłowie bez ich zakorzenia w innych wartościach. Odkrywa, że pustosłowiem są także często powtarzane zarzuty wobec osób LGBT – niemożność reprodukcji, rozwiązłość, obraza moralności tak zwanej większości czy obraza uczuć religijnych. Zarzuty te okazują się zarzewiem czystej nienawiści i czynienia z życia innych ludzi piekła na ziemi – aż po doprowadzanie ich do samobójstwa. Zarówno pusta deklaracja wolności, jak i ślepa nienawiść mogą stać się piekłem.
Daniel Rycharski bierze „swój” krzyż, krzyż koleżanki lesbijki popełniającej samobójstwo z powodu społecznego odrzucenia, krzyż wszystkich miłujących „inaczej”, krzyż nas wszystkich miłujących. Daniel bierze swój krzyż i wyrusza z nim na „swoją” drogę krzyżową, rusza za nim ekipa filmowa, za nią możemy ruszyć my, a towarzyszyć nam będą wszystkie nasze strachy i wszystkie nasze nadzieje.