Czym żyją dziś Francuzki i Francuzi? Główne tematy są dwa: pandemia i rozpoczęty niedawno wyścig do fotela prezydenckiego (wybory odbędą się w kwietniu 2022 roku), a więc jak zawsze dominują bezpieczeństwo i polityczne namiętności. Francja to jednak kraj, w którym tylko 14 proc. obywateli nie przeczytało w ciągu roku żadnej książki (u nas przyznaje się do tego 58 proc. respondentów), a więc szczęśliwie do szerszej publiczności przebijają się tu także newsy z dziedziny literatury. Na przykład ten o przyjęciu do Akademii Francuskiej Mario Vargasa Llosy.

Na pierwszy rzut oka to fakt mało kontrowersyjny. Ot, do szacownej, pokrytej patyną czasu i ospałej jak stuletni żółw instytucji został przyjęty równie szacowny, choć może nieco mniej ospały, noblista.

Przypadek Vargasa Llosy jest jednak szczególny. Po pierwsze, Akademia – założona przez naszego starego dobrego znajomego z „Trzech muszkieterów”, kardynała Richelieu – nie bez przyczyny ma w nazwie przymiotnik „francuska”. Skupieni w niej pisarze mają ustalać normy języka francuskiego i propagować jego poprawne używanie. Vargas Llosa jest zaś Peruwiańczykiem, nigdy nie publikował po francusku i czas dzieli raczej pomiędzy Peru a Hiszpanię, a nie Peru i Francję. Po drugie, autor „Rozmowy w «Katedrze»” ma osiemdziesiąt pięć lat, a wybranym do Akademii można zostać do siedemdziesiątki piątki.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2015/01/13/biografia-vargas-llosa-recenzja/” txt1=”Czytaj także” txt2=”Jego ekscelencja grzesznik. Biografia Mario Vargasa Llosy” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2015/01/tomasz-pindel-mario_okladka-421×600.jpg”]

Okazuje się jednak, że te dwie przeszkody tylko się nimi wydają. Regulamin Akademii Francuskiej nie zabrania być ani Peruwiańczykiem, ani nikim, kto posiada narodowość inną niż francuska. Dla przykładu, w instytucji tej zasiada obecnie Maurizio Serra, włoski dyplomata i pisarz, autor znakomitych książek biograficznych (polecam zwłaszcza monografię „Les Frères séparés. Drieu La Rochelle, Aragon, Malraux face à l’histoire” [Rozdzieleni bracia. Drieu La Rochelle, Aragon i Malraux wobec historii], 2008). Poza tym Vargas Llosa zna doskonale kulturę i literaturę francuską. Mieszkał we Francji przez kilkanaście lat. Świetnie mówi i pisze po francusku. Nie bez znaczenia jest też fakt, że jako pierwszy zagraniczny pisarz za życia został wydany w prestiżowej kolekcji Plejady.

A wiek? Nie przesadzajmy. Zasada limitu wiekowego jest dość świeża, bo zaledwie z 2010 roku. Po za tym czym jest dekada w obliczu stuleci, jakie liczy sobie Akademia.

Jest jednak „po trzecie”. Vargas Llosa to nie tylko pisarz. To również były polityk i człowiek, który nie stroni od wyrazistych deklaracji ideowych. Jest zwolennikiem wolnego rynku i państwa minimalnego oraz zapiekłym krytykiem komunizmu i radykalnej lewicy. W latach osiemdziesiątych popierał wolnorynkowe reformy Regana i Thatcher. W 1990 roku sam wystartował w wyborach prezydenckich w Peru z ramienia Ruchu Wolnościowego (Movimiento Libertad), w których przegrał z Alberto Fujimorim. Przez ostatnie trzydzieści lat był wierny swoim poglądom, które sytuują go gdzieś na centroprawicy (o ile jeszcze podział prawica-lewica coś znaczy), albo precyzyjniej – na pozycjach konserwatywno-liberalnych. Poparł inwazję na Irak, bronił instytucji corridy, w dobie kryzysu ekonomicznego opowiadał się za polityką zaciskania pasa, a w 2021 roku był nawet w stanie nawoływać do głosowania na Keiko Fujimori, córkę znienawidzonego rywala Alberto – skądinąd skończonego autokraty i człowieka na wskroś skorumpowanego – byle tylko nie wygrał skrajnie lewicowy kandydat Pedro Castillo.

To najzupełniej wystarczy, żeby we Francji Vargas Llosa był postrzegany w kręgach intelektualnych jako dobry pisarz, ale polityczny troglodyta. Przy okazji wyboru do Akademii Francuskiej dostało mu się jednak za konkrety. W liście otwartym opublikowanym w dzienniku „Libération” grupa badaczy wyraziła oburzenie wyborem, który według nich „budzi poważne wątpliwości moralne”.

Według podpisanych pod listem, grzechów Vargasa Llosy jest kilka. Do najpoważniejszych należą poparcie kolumbijskiego prezydenta Ivána Duque, który wiosną 2021 roku krwawo stłumił protesty przeciw wprowadzanym przez jego rząd reformom podatkowym (zginęło wówczas przynajmniej siedemnaście osób, a ponad osiemset zostało rannych), zaangażowanie po stronie Keiko Fujimori oraz przede wszystkim – poparcie w odbywających się właśnie w Chile wyborach prezydenckich José Antonio Kasta – prawicowego populisty, będącego bezkrytycznym zwolennikiem wolnego rynku, klimatycznym denialistą i piewcą rządów silnej ręki generała Augusto Pinocheta.

Vargas Llosa, członek Akademii Francuskiej, pod rękę z politykiem pokroju Trumpa i Bolsonaro? No tak, coś tu nie gra. I nie trzeba mieć serca po lewej stronie, żeby wybory polityczne Peruwiańczyka uważać za co najmniej wątpliwe. Bardziej dziwi fakt, że dyskusja dotyczy tu ciepłego fotela Akademii Francuskiej, która od dawna kojarzy się raczej z zachowawczością i konserwatyzmem niż z postępowością i awangardą. Przez wieki Akademia była ośrodkiem tradycyjnie pojmowanych gustów, ostoją stylu klasycznego, gdy w Europie szalały modernizmy, gawrą matuzalemów, do której pierwszą kobietę przyjęto dopiero w 1980 roku (była nią Marguerite Yourcenar), strażniczką najbardziej francuskiej francuskości.

Nie jest to też instytucja zbyt aktywna. Opinię o tym, że dzieli się tam włos na czworo, i to nie wiadomo po co, wyrażano w dziejach niejednokrotnie. Bernanos zarzekał się, że zasiądzie w Akademii dopiero, „kiedy będzie już tylko parą myślących pośladków”. Clemenceau był bardziej dosadny w jej ocenie. „Dajcie mi czterdziestu dupków [Akademia Francuska liczy czterdziestu wybieranych dożywotnio członków – P.K.] – mawiał – a stworzę wam Akademię Francuską”.

Bardziej konstruktywną krytykę tej instytucji wyraziła ostatnio socjolingwistka Maria Candea, która wskazała na słabość Akademii w wypełnianiu jej głównego zadania – ochrony języka francuskiego. Ostatni z ośmiu wydanych przez nią słowników został opublikowany w 1935 roku, a od ponad wieku, czyli od śmierci Gastona Parisa w 1903 roku, nie zasiada w jej szeregach żaden filolog lub lingwista. Normatywna rola Akademii jest więc żadna. Pełni ją raczej podlegająca ministrowi kultury Dyrekcja Generalna Języka Francuskiego i Języków Francji (DGLFLG), której zadaniem jest dbanie o ujednolicenie zasad używania zwłaszcza szybko zmieniającego się technicznego słownictwa. „Gdyby jutro Akademia zniknęła, nie zauważylibyśmy tego” – podsumowuje badaczka.

Być może więc osiemdziesięciopięcioletni, żyjący sporami politycznymi rodem z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku Vargas Llosa znalazł się tam na miejscu? Cóż by mógł zresztą zepsuć? Nie język francuski, ani nie francuską literaturę. Nagroda literacka przyznawana przez Akademię jest owszem, szacowna, jak sama ta instytucja, ale nie jest najważniejszym laurem we Francji i nie wyznacza trendów. Akademicy ustanowili ją zresztą dopiero w 1914 roku, gdy spostrzegli, jak wielką rolę zaczynają odgrywać inne nagrody – Goncourtów i Femina – i jak ważna we współczesnym świecie jest powieść, traktowana przez nich wcześniej po macoszemu.

A jednak, paradoksalnie, spór o Vargasa Llosę pokazuje, że w przypadku pewnych instytucji kultury ich użyteczność polega na czym innym niż tylko czysta sprawczość lub produktywność. Choć Akademia Francuska właściwie od XIX wieku szuka nowej formuły i nie za bardzo wiadomo, czym mają zajmować się jej członkowie, wciąż ma znaczenie symboliczne. Jest oznaką pewnej kulturowej ciągłości, której najzwyczajniej żal zrywać w niespokojnych czasach, tak jak żal jest nam wyrzucić do śmieci bezużyteczną pamiątkę po przodkach.

Tego żalu nie muszą zresztą odczuwać tylko ludzie o konserwatywnych inklinacjach. Niejeden współczesny postępowiec w głębi duszy będzie wyznawał pogląd Flauberta, który uważał, że Akademię należy oczerniać, jednak jeśli się da, trzeba próbować się do niej dostać.