Wracamy z nową odsłoną „Spięcia”, wspólnego projektu pięciu redakcji o różnych profilach ideowych, od prawicy przez centrum do lewicy.

 

Ilustracja: Max Skorwider

 

W skrócie:

  • Stanowczość polskiego rządu popłaciła. Napływ imigrantów został zatrzymany, a Łukaszence nie udało się doprowadzić do destabilizacji.
  • Instytucje europejskie jednoznacznie poparły działania polskiego rządu w sprawie kryzysu migracyjnego.
  • Polska ma najbardziej liberalne prawo w całej Unii Europejskiej dla cudzoziemców podejmujących po raz pierwszy pracę we Wspólnocie.

 

Autorzy „Kultury Liberalnej” ostro skrytykowali działania państwa w zakresie radzenia sobie z kryzysem na granicy z Białorusią oraz kreowania polityki imigracyjnej. Obie kwestie zupełnie różnią się charakterem, a ich wspólnym mianownikiem jest zaledwie szeroki problem migracji. Atak hybrydowy białoruskiego reżimu był kryzysem doraźnym, na który trzeba było zareagować i osiągnąć skutki w krótkim czasie. Tymczasem inicjatywa legislacyjna jest skierowana do regularnych imigrantów zarobkowych i ma przynieść owoce dla polskiej gospodarki w średnim okresie. Z tego powodu należy je analizować osobno.

UE murem za polskim mundurem

Argumenty Jakuba Bodzionego i Filipa Rudnika wpisują się w lewicową narrację o nieporadności, nieskuteczności i braku humanitarnej odpowiedzi aparatu państwowego wobec dramatu tysięcy ludzi. Jednak władza nie zawsze może jednocześnie zadbać o bezpieczeństwo granic i utrzymanie standardów moralnych. Humanitarne koszty przyjętej strategii były znacznie mniejsze w porównaniu do tego, co mogłoby się stać, gdybyśmy otworzyli szerzej granice, zachęcając kolejnych imigrantów do przyjazdu na Białoruś. Sami autorzy przyznają, że Łukaszence nie udało się zdestabilizować Polski ani Unii Europejskiej. Świadczy to więc o skuteczności bezwzględnej polityki polskiego rządu, który mimo ataków liderów opinii publicznej na funkcjonariuszy granicznych oraz kosztów wizerunkowych (utrwalanie opinii o wrogim wobec imigrantów kraju) konsekwentnie stał na obranym kursie twardej obrony granic. Charakter wyzwania i ostateczny efekt podjętych działań świadczą, że wspomniane koszty były nie tylko konieczne, lecz także warte swojej ceny.

Europejskie instytucje stanęły, nomen omen, murem za polskimi władzami. Przewodnicząca KE, Ursula von der Leyen, nazwała konflikt „atakiem hybrydowym, a nie kryzysem migracyjnym”, podobnie jak przewodniczący Rady Europejskiej. Charles Michel nie widział prawnych przeciwwskazań dla finansowania fizycznej infrastruktury (czyli murów granicznych) w państwach członkowskich UE. Warszawa miała też wsparcie krajów członkowskich, w tym Niemiec. Ponadto Polsce udało się, nie bez problemów, przekonać Turcję do zaprzestania dowożenia Irakijczyków, Syryjczyków i Jemeńczyków na Białoruś tureckimi liniami lotniczymi, co dowodzi pewnej skuteczności działań.

Liczba imigrantów, którzy przedostali się do UE przez polsko-białoruską granicę, jest znacznie niższa niż przez szlaki bałkański i śródziemnomorski. Mimo to wzrost nielegalnych prób przekroczenia granicy był na naszym odcinku największy – odnotowano ich o ponad 1000 procent więcej niż w 2020 rpku. Unijna agencja Frontex uznała właśnie polsko-białoruską granicę za najbardziej dotkniętą nielegalną imigracją. Nie dziwi więc, że polskie służby graniczne nie były na to wystarczająco przygotowane, podczas gdy Włochy czy Węgry radzą sobie przyzwoicie z kilkukrotnie większymi liczbami. Warto zwrócić uwagę, że tylko jedna dziesiąta nielegalnych imigrantów to kobiety – szafowanie określeniem „rodziny z dziećmi” czy relacje reporterów z kilkuletnimi dziećmi na pierwszym planie w tłumie młodych mężczyzn jest wykorzystywaniem tych najbardziej wrażliwych istot do celów propagandowych, ku uciesze obu dyktatorów zza wschodniej granicy.

Legalizm a pragmatyzm

Z praktycznego punktu widzenia trudno jest jednoznacznie ocenić zasadność pushbacków. Oczywiście są to działania nielegalne, jednak nie są bezprecedensowe. Na taką politykę zdecydowała się też Litwa, gdzie odnotowano ich aż 7 tysięcy. UE przymykała na to oko i stwierdziła, że prowadzenie polityki zgodnej z unijnym prawem azylowym należy do kompetencji władz litewskich, którym UE w tym zakresie ufa.

Tolerowanie przez UE tej praktyki było zasadne.  Konsekwencją legalistycznego rozwiązania problemu i przyjmowania wszystkich nielegalnych imigrantów „jak leci” byłoby zachęcenie Łukaszenki do spotęgowania przerzutu imigrantów do Polski. Oczywiście humanitaryzm i umożliwienie im składania wniosków azylowych byłoby idealnym rozwiązaniem i w „zwykłych” czasach powinno być praktykowane. Czy jednak po odrzuceniu tych wniosków Polska miałaby możliwość deportacji wnioskodawców? Istnieje duże ryzyko, że zostalibyśmy z tym problemem sami. Pamiętajmy, że wnioski azylowe można składać w polskich placówkach na Białorusi.

Polska dyplomacja pryncypialnie odmawiała uznania Łukaszenki za legalnego przywódcę Białorusi i z tego powodu nie podjęła prób negocjacji z białoruskim dyktatorem. Było to działanie nieskuteczne, gdyż to właśnie rozmowy Francji i Niemiec z Łukaszenką pozwoliły ochłodzić temperaturę konfliktu. Mimo to krytyka Paryża i Berlina była słuszna. Kraje te nie tylko złamały jedność głosu UE, ale też pomogły Łukaszence zrealizować cel migracyjnej presji, czyli dały mu międzynarodowe uznanie i legitymację.

Imigranci lubią Polskę – to fakt, nie opinia

Z pewnością w sferze retorycznej można rządowi wiele zarzucić. Konferencja ministrów Błaszczaka i Kamińskiego była skandalem mającym wywołać obrzydzenie i nienawiść do imigrantów. Było to poniżej jakichkolwiek standardów publicznej dyskusji. Tymczasem rząd powinien przede wszystkim przekonywać do swoich działań, wskazując na ryzyko wpuszczania do kraju niezweryfikowanych cudzoziemców. Zdecydowano się jednak na tak ostry przekaz, chcąc wykorzystać fakt, że Polacy są raczej niechętnie nastawieni do masowej imigracji, a przynajmniej do przymusowej relokacji i multi-kulti.

Nic dziwnego zatem, że wszelkie realne działania proimigracyjne są prowadzone w ciszy i z dala od publicznej debaty. Władza bowiem poprawnie diagnozuje potrzeby gospodarki i rynku pracy, a także długie procedury zatrudniania obcokrajowców. Nowelizacja ustawy o cudzoziemcach wprowadza szereg ułatwień dla wnioskodawców i ma skrócić kolejki do urzędów imigracyjnych. Zmiany zostały pozytywnie ocenione przez organizacje pracodawców, a skorzystają na nich również urzędnicy i imigranci zarobkowi.

Owszem, wiele problemów pozostaje nierozwiązanych. Nie dysponujemy narzędziami integracji, nie oferujemy kursów języka polskiego, urzędy imigracyjne są niedoinwestowane. Najbardziej kuleje pomoc w ośrodkach uchodźczych. To ludzie, którzy są gotowi zatrudnić się z dnia na dzień, jeśli państwo wyda im szybkie zezwolenie na pracę.

Zwróćmy jednak uwagę, że Polska ma najbardziej liberalne prawo w całej UE dla cudzoziemców podejmujących po raz pierwszy pracę we Wspólnocie, a także była globalnym liderem krótkoterminowej imigracji zarobkowej. Jednocześnie mamy problemy z zatrzymywaniem cudzoziemców na dłużej – zamiast osiedlać się w Polsce, uczyć się języka i nawiązywać długotrwałe znajomości z Polakami, wielu z nich po kilku latach chce emigrować dalej na Zachód. Wprowadzone zmiany w prawie mają osłabić ten mechanizm.

Pozycja Polski jako atrakcyjnego dla imigrantów kraju może być zaskakująca, skoro w mediach przedstawia się nas jako nieprzyjazne migrantom społeczeństwo. Cegiełkę do tej opinii dołożył między innymi ubiegłoroczny kryzys na granicy. Polityka oswajania Polaków z imigrantami „po cichu” jest jak najbardziej słuszna – Polacy z roku na rok coraz pozytywniej oceniają Ukraińców i Białorusinów na rynku pracy. W dużych firmach w Polsce Azjaci są zatrudniani na wysoko płatnych stanowiskach, a widok dowożących jedzenie na rowerach Hindusów czy Nepalczyków już nikogo nie dziwi. Imigranci są wśród nas, mijamy ich na ulicy, słyszymy obce języki w sklepach i kawiarniach. Za kilka lat publiczna debata o potrzebie imigracji stanie się dla Polaków tak naturalna, jak rozmowa z sąsiadem w bloku – obcokrajowcem mówiącym łamaną polszczyzną.

 

* Autor ilustracji: Max Skorwider.