Albumy przedstawione są w kolejności chronologicznej, zgodnie w datą ich wydania. Jako że reprezentują różne gatunki, trudno więc pokusić się o hierarchizację. Dodatkowo, lista już kolejny rok z rzędu zachowuje parytet płciowy.

Shifted „Constant Blue Light”

Wbrew pozorom techno to jedna z najbardziej zróżnicowanych kategorii muzycznych. W ramach jednego gatunku możemy zarówno wyskakać się na rave’ie niczym na koncercie punk rockowym, jak i medytować w samotności. Po kilku wydaniach eksplorujących obszary bliższe pierwszemu biegunowi gatunkowemu, piąty album Shifted, zachwyca radykalizmem i bliskością do drugiego końca spektrum. Brytyjczyk zapewnia nie tylko atmosferę, lecz także temat do kontemplacji: fenomen formy jednocześnie skrajnie abstrakcyjnej i oddziaływającej na nas na najpierwotniejszym, cielesnym, prerefleksyjnym poziomie.

 

Eli Keszler „Icons”

Spacer opustoszałymi ulicami wielkiego miasta wywołuje specyficzne uczucia rodem z filmu noir: niesamowitości, niepewności, melancholii i wyobcowania. Eli Keszler zmagał się z nimi wszystkimi, spacerując ulicami Nowego Jorku w czasie pandemicznych lockdownów i nagrywając brzmienia pustki w miejscach, które powinny tętnić życiem. Sampli tych użył następnie jako tła dla swoich jazzowo-awangardowych perkusyjnych struktur na „Icons”. Album ten sublimuje jego indywidualne doświadczenie pandemicznej chandry w uniwersalne dzieło, które równie dobrze posłuży polskim flâneurs, szukającym oprawy dźwiękowej do włóczęg po Warszawie czy Krakowie.

 

Sarah Davachi „Antiphonals”

Styl Kanadyjki przywołuje na myśl wnętrze gotyckiej katedry. Właśnie w takiej – ogromnej i pustej przestrzeni dźwięk rozchodzi się jakby wolniej, a czas zatrzymuje się w miejscu. Zachęca tym samym do nastrojenia się zgodnie z rytmem spokojnie falujących organów i syntezatorów. Dzięki temu możemy obcować z muzyką, którą Davachi nazywa „zarazem wertykalną i horyzontalną”, opartej zarazem na następstwie dźwięków w czasie, jak i na uczuciu zawieszenia poza nim. W „kokonie z dźwięku”, bogactwo tekstur i drobiazgowość detalu możemy odkrywać przez całą wieczność.

 

aya „im hole”

Mało albumów potrafi tak wyprowadzić z równowagi, jak debiut ayi – transkobiety, występującej wcześniej pod pseudonimem LOFT. Choć struktura utworów zdaje się nieustannie ewoluować i choć czasem wznoszą się one tylko po to, by za moment rozpaść się jak domek z kart, to jednocześnie wyraźnie dostrzegalne są ich korzenie w tradycji elektroniki brytyjskiej. Choć jako całość album tworzy nieuchwytną atmosferę dezorientacji, niepokoju i zagubienia, to znajduje się na nim miejsce także na humor i autoironię. Cokolwiek aya robi, zawsze wymyka się jasno określonym ramom. 

Dlatego odbiór „im hole” zmienia się w zależności od nastroju słuchacza, pogody, pory dnia. Czasem brak doń cierpliwości, czasem wzbudza on lęk i irytację, a czasem fascynuje, trzyma w napięciu lub nudzi. Słuchacz zostaje z wrażeniem odi et amo i pytaniami raczej niż odpowiedziami. Czyż nie taka właśnie powinna być sztuka awangardowa?

Alva Noto „HYbr:ID I”

Alva Noto, niemiecki artysta aktywny od połowy lat dziewięćdziesiątych, ma na swoim koncie wiele albumów łączących gatunki glitch, IDM i ambient, artystyczne kolaboracje, wystawy i instalacje łączące dźwięk z obrazem i doświadczenie jako szef wytwórni Noton. „HYbr:ID I” jawi się więc jako kolejny logiczny krok w jego owocnej karierze. Kompozycje na tym albumie inspirowane są dokonaniami współczesnej nauki i podobnie jak one, osiągają coraz wyższe poziomy abstrakcji. Brzmienie Noto jest tak syntetyczne, że bez trudu zadaje kłam niedowiarkom twierdzącym, iż sztuka nie nadąża z opisem swojej epoki. Tak muszą brzmieć cząstki elementarne rozłupywane w Wielkim Zderzaczu Hadronów!