W zeszłym tygodniu Stany Zjednoczone ogłosiły embargo na zakupy rosyjskiej ropy, podobną decyzję ma stopniowo wdrożyć Wielka Brytania. Bezpieczeństwo energetyczne stało się w obliczu Rosyjskiej inwazji na Ukrainę politycznym priorytetem. Nie zawsze tak było. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku surowce energetyczne postrzegane były jak zwyczajny przedmiot handlu zagranicznego.

Było tak do czasu, gdy energia i polityka spotkały się po raz pierwszy od końca zimnej wojny. Czyli do pierwszego tak zwanego kryzysu gazowego – scysji między rosyjskim Gazpromem a ukraińskim Naftohazem, który doprowadził do spadku dostaw gazu do licznych państw UE i na Bałkany. W umocnieniu pozycji bezpieczeństwa energetycznego w hierarchii politycznych problemów pomógł również drugi, poważniejszy kryzys, kiedy 1 stycznia 2009 Gazprom zatrzymał całkowicie dostawy korytarzem ukraińskim. 

Mówisz „energia”, a myślisz „gaz”

W żadnym innym kraju UE te kryzysy nie odegrały tak ważnej politycznie roli jak w Polsce. Pierwszy z nich trafił na podatny grunt. Ówczesny rząd Prawa i Sprawiedliwości od 2005 toczył swoją własną małą wojnę handlową z Rosją, nietrudno więc było spięcie pomiędzy Gazpromem i Naftohazem przemalować na element szerszego problemu i potencjalnie nawet zagrożenie egzystencjalne. Choć w owym czasie gaz ziemny nie odgrywał w polskim miksie energetycznym tak istotnej roli, a produkcja własna zaspokajała część potrzeb, udało się zakorzenić w debacie publicznej skojarzenie: „bezpieczeństwo energetyczne = dostawy gazu”. 

Ramy dyskusji politycznej o energetyce zostały zawężone do minimum. Poza uwagą mediów pozostawał latami sektor elektroenergetyczny (oparty na węglu, a więc „bezpieczny”). W dyskursie publicznym nie przebijała się właściwie oddolna perspektywa energetycznego „niebezpieczeństwa”, z którym latami musieli sobie radzić obywatele, zwłaszcza ci mieszkający na prowincji, przeżywający stale liczne przerwy w dostawie prądu. Tematem nigdy nie było też całkowite uzależnienie importowe od Rosji w sektorze ropy naftowej czy rosnące uzależnienie od rosyjskiego węgla. 

Na coraz bardziej spolaryzowanej scenie politycznej konsensus panował niemal tylko w jednym obszarze: bezpieczeństwa dostaw gazu. Nasze elity polityczne i eksperci, choć jeszcze w latach dziewięćdziesiątych widziały we współpracy z Rosją i dostępie do surowca przez gazociąg jamalski podstawę bezpieczeństwa energetycznego kraju, zgodziły się, że po 2006 roku absolutnym priorytetem jest dywersyfikacja źródeł

Jak zapewnić bezpieczeństwo?

Dywersyfikacja dostaw gazu ziemnego została wprowadzona jako długoterminowy priorytet polityki energetycznej państwa już w 1990 roku przez Sejm i potwierdzona ponownie w 1992 roku przez ministerialną Radę Gospodarczą. Ale lata dziewięćdziesiąte to także wzmożona współpraca z Rosją wokół gazociągu jamalskiego łączącego rosyjskie źródła z rynkiem zachodnioeuropejskim przez terytorium Polski. W tym czasie zmiana statusu Polski z kraju „docelowego” na kraj „tranzytowy” była postrzegana jako ważny zysk w zakresie bezpieczeństwa energetycznego, a „większość polskich polityków” w latach dziewięćdziesiątych uważała politykę gazociągową Rosji za „ułatwiającą realizację celu Polski, jakim jest uzyskanie wystarczających i regularnych dostaw gazu” [1]. 

Wyjaśnienie tego podejścia nie jest trudne. Bezpieczeństwo energetyczne w najbardziej klasycznym i popularnym ujęciu, rozpowszechnionym zwłaszcza przez amerykańskiego analityka Daniela Yergina, można opisać tak: „Celem bezpieczeństwa energetycznego jest zapewnienie adekwatnych, niezawodnych dostaw energii po rozsądnych cenach i w sposób niezagrażający kluczowym wartościom i interesom narodowym” [2].

Tak sformułowany cel można jednak realizować na zupełnie różne sposoby. Z punktu widzenia ówczesnej polskiej polityki energetycznej, za kontraktem jamalskim stała wizja bezpieczeństwa energetycznego podkreślająca dostępność oraz bezpośrednie relacje z dostawcą. Ta sama interpretacja napędzała zachodnioeuropejskich decydentów naciskających po drugim kryzysie gazowym na budowę gazociągu Nord Stream. Źródłem bezpieczeństwa jest tu obopólne uzależnienie dostawcy i odbiorcy od wspólnych relacji handlowych. 

Polska droga 

Wizja ta zakłada jednak stabilność i racjonalność dostawcy, którego celem jest sprzedanie surowca i zarabiania na tym. Jeśli w gazie widzi się jednak przede wszystkim, jak czyni wielu polskich ekspertów, geopolityczną broń, a w Rosji odwiecznego wroga, przestawienie definicji bezpieczeństwa na dywersyfikację nie może dziwić. Nie powinno też dziwić długotrwałe odosobnienie Polski w Unii Europejskiej, gdzie ta interpretacja wydawała się – przynajmniej do 2014 roku – nieco paranoiczna. 

Od ponad dekady głównym celem polskiej polityki gazowej w wymiarze zagranicznym była więc dywersyfikacja dostaw. Powstał terminal do odbioru skroplonego gazu (LNG) w Świnoujściu, gazociąg jamalski zyskał możliwość przesyłu w trybie rewersu (z Niemiec do Polski), powstał łącznik ze Słowacją, planowane jest kolejne połączenie z Czechami, a w budowie jest w dodatku łączący Polskę z norweskimi źródłami gazociąg Baltic Pipe. 

Tak naprawdę jedynie gazoport oraz ostatni z wymienionych rurociągów uniezależniają polski rynek od rosyjskiego gazu, ale już samo zwiększenie gęstości połączeń jest ważne – nawet gdyby doszło do całkiem niepolitycznej awarii któregoś z dużych gazociągów eksportowych, rewersy i interkonektory łączące z innymi państwami pozwalają dostarczać gaz tam, gdzie jest potrzebny. 

Zmień dilera, zwiększ dawkę

W ten sposób Polska uniezależniła się od Gazpromu. W międzyczasie część decydentów dawała jasno do zrozumienia, że optymalnym rozwiązaniem byłoby całkowite zatrzymanie importu rosyjskiego gazu. Co ciekawe, o importowanej w 72 procentach z Rosji ropie naftowej oraz rosnącym imporcie rosyjskiego węgla nie wspominano. Tymczasem przed wybuchem wojny w Ukrainie Gazprom planował zaprzestanie eksportu gazociągiem jamalskim, co można uznać za swego rodzaju samospełniającą się przepowiednię. W obliczu rosyjskiej agresji i bezprecedensowych sankcji, które na reżim Putina nakładają wszystkie państwa UE, wizja zatrzymania importu gazu z Rosji stała się wręcz długoterminowym celem całej wspólnoty. 

Wydawałoby się, że jesteśmy już bezpieczni. Jednak w tym wieloletnim pędzie do uniezależnienia od Rosji polskim elitom i mediom umknęło coś ważnego. Owszem, zmienił się diler, ale uzależniliśmy się całkowicie od jego narkotyku. 

Polska liderem rozwoju gazu w Europie

Wizję rozwoju energetyki według rządu PiS-u streszcza strategiczna Polityka Energetyczna Polski do 2040 roku (PEP2040) – dokument, który już na tych i innych łamach krytykowałem. Co zatem rząd uznaje za podstawę energetyki, jeśli odejście od węgla jest w dłuższej perspektywie nieuchronne? Odnawialne źródła energii? Czy może energię jądrową, o której wciąż dużo się mówi, a której nie widać nawet na horyzoncie? Nie – podstawą miksu energetycznego polski ma być gaz ziemny. Strategia energetyczna rządu przewiduje nawet 35-procentowy udział mocy gazowych w produkcji energii elektrycznej w połowie lat trzydziestych i co najmniej jedną trzecią w połowie lat czterdziestych, kiedy Polska powinna już zbliżać się do celu zeroemisyjności. 

Biorąc pod uwagę konieczność rozbudowy systemu i zwiększenia zużycia i produkcji prądu, oznacza to wzrost konsumpcji gazu o ponad 200 procent. A mowa jedynie o sektorze elektroenergetycznym. Jeśli dołożyć do tego rozwój gazu w ciepłownictwie, który w perspektywie najbliższych 10–15 lat będzie napędzany regulacjami antysmogowymi, można by się spodziewać nawet czterokrotnego wzrostu zużycia gazu w Polsce. 

To produkt bardzo konserwatywnego technologicznie podejścia do transformacji energetycznej. Polscy energetycy i politycy najchętniej uniknęliby transformacji energetycznej w ogóle. Ale skoro widzą, że rośnie presja ekonomiczna i legislacyjna (o kryzysie klimatycznym nie wspominając, zwykle nie był to przekonujący argument), preferowanym scenariuszem jest transformacja w ramach energetyki konwencjonalnej. A więc – atom zamiast węgla i gaz jako źródło zapewniające systemowi elastyczność. 

Choć motywowane „bezpieczeństwem”, rządowe plany kompletnie ignorują zagrożenia wynikające ze zmian klimatu. Strategia rządu nie przewiduje niemal żadnej redukcji emisji dwutlenku węgla do 2030 roku (UE planuje redukcję o 55 procent), tymczasem uzależnienie od gazu, brak daty odejścia od węgla i wiara w budowę na czas choćby kilku reaktorów jądrowych oznacza przekreślenie celu neutralności klimatycznej do połowy tego wieku.

W najtańsze i dające najszybszą redukcję emisji źródła odnawialne polski „kompleks rządowo-energetyczny” wyraźnie nie wierzył, bo przecież „słońce nie zawsze świeci, a wiatr nie zawsze wieje”. Ta głęboka i odkrywcza prawda astrometeorologiczna kazała polskim „ekspertom” przewidywać już od 2011 roku drastyczny wzrost zużycia gazu w Niemczech. Wzrost – który nie nastąpił, bo szybki rozwój OZE okazał się wystarczający, by zapełniać dziury po węglu i atomie. Niestety, brak wiary w OZE to główny ideologiczny wyznacznik strategii energetycznej państwa, wspieranej dodatkowo przez usłużny komentariat, a nawet ekspertów z tytułami naukowymi. Ten dogmatyzm idzie zupełnie pod prąd obserwowanych zmian technologicznych, odkryć naukowych i tego, jak rozwija się energetyka w Europie i na świecie. 

Jak wskazują analitycy Ember, te plany czynią z Polski lidera rozwoju gazu w Europie. Powiedzmy to jeszcze raz: Polska jest w tej chwili największym lobbystą gazowym w UE. Co ciekawe, planowany wzrost zużycia gazu jest tak wielki, że mimo szumnych zapowiedzi – nie dałoby się go zaspokoić bez rosyjskiego surowca. Ani gazociąg z Norwegii, ani dodatkowy terminal LNG nie zmieniłyby tego, że Polska i tak kupowałaby wciąż w dużej mierze rosyjski gaz – nawet jeśli pompowany byłby z zachodu albo z południa. 

Przeoczona wrażliwość systemu

Zmniejszamy zależność od Rosji – to dobrze. Jednocześnie zwiększamy kilkukrotnie zależność od gazu ziemnego jako surowca energetycznego – źle. Taka sytuacja de facto zwiększa wrażliwość polskiego systemu energetycznego – i podsystemu gazowego, który staje się większy, istotniejszy i bardziej niezbędny dla społeczeństwa i gospodarki. Jeśli rozumieć bezpieczeństwo energetyczne nie tylko jako bezpieczeństwo dostaw widziane przez geopolityczną lunetę, ale szerzej, jako „niską wrażliwość kluczowych systemów energetycznych” [3] można wątpić, czy polityka rządu – mimo wyraźniej dywersyfikacji kierunków dostaw – rzeczywiście do wzrostu bezpieczeństwa prowadzi. 

Wrażliwość polskiego modelu na szoki cenowe stała się ewidentna w ostatnich miesiącach, kiedy z powodu zbiegu różnych okoliczności (działań Gazpromu, zmian na rynku globalnym, wzrostu popytu) ceny gazu na rynku europejskim poszybowały w górę. Na rynku energii elektrycznej cenę ustala najdroższe źródło konieczne do „domknięcia” systemu – a jest to zwykle gaz – zwiększenie uzależnienia od tego paliwa w elektroenergetyce do kosmicznych 30–35 procent oznacza dodatkowe ryzyko. Ponadto, wzrost popytu na gaz i spadek podaży wynikający z mniej lub bardziej szczelnego embarga na rosyjski surowiec zapowiada utrzymanie się wysokich cen w najbliższych latach. Alternatywna wobec Rosji podaż nie da rady nadążyć: Holandia kończy produkcję, Norwegia nie jest w stanie zwiększyć wydobycia, rynek skroplonego gazu LNG jest ograniczony przepustowością terminali i transportu morskiego. 

Uniezależnić Polskę od gazu – nie tylko od Rosji

Wydarzenia ostatnich miesięcy – najpierw szok cenowy, a potem wojna w Ukrainie i wstrząs na rynkach energetycznych – pokazują, jak wadliwe było polskie myślenie o bezpieczeństwie dostaw gazu i jak nieaktualna jest rządowa polityka energetyczna. 

Zaproponowana 8 marca przez Komisję strategia REpowerEU zakłada nie tylko stopniowe wygaszanie importu gazu z Rosji, ale przyspieszenie odchodzenia od gazu ziemnego w ogóle. Oderwane od rzeczywistości kryzysu klimatycznego plany Polskiej Rzeczypospolitej Gazowej były od początku na kursie kolizyjnym z unijną strategią. Gaz zapewne straci status nawet paliwa przejściowego – a to może podważyć rentowność polskich inwestycji i postawić je w podobnej sytuacji, jak dziś jest energetyka węglowa. 

Nie jest jeszcze za późno, by przestawić polską energetykę na bardziej zrównoważone tory i realnie podnieść bezpieczeństwo energetyczne państwa – i społeczeństwa. Nie ma innej drogi. W obecnej sytuacji rząd musi zrewidować swoją strategię, porzucić rojenia o Rzeczypospolitej Gazowej, a także natychmiast przeprosić się ze wszystkimi technologiami OZE. 

Pierwszym celem powinno być jak największe ograniczenie rozwoju nowych mocy gazowych, oparte na realistycznych modelach przyszłego miksu energetycznego, tak by uniknąć zbędnych inwestycji, które w przyszłości mogą zablokować drogę do dekarbonizacji. Wymaga to solidnej analizy możliwości wykorzystania biogazu – paliwa o identycznej charakterystyce, ale nie zwiększającego zależności importowej i wrażliwości ekonomicznej – a także solidnej strategii wodorowej, której Polsce wciąż brakuje. Potrzebna jest też zintegrowana strategia dekarbonizacji całej gospodarki, biorąca za punkty odniesienia zarówno redukcję emisji, jak i redukcję zależności importowej od Rosji. Będzie to wymagało na przykład przyjrzenia się dokładnie planom termomodernizacji wszystkich budynków w Polsce, a także rewizji strategii antysmogowych. 

Podobnie jak po kryzysie 1973 roku, czeka nas dłuższy okres wysokich cen energii. Wysokie ceny wszystkich paliw kopalnych będą bolesne, ale tak samo jak niemal pół wieku temu zmuszą przemysł i rządy do poważnego potraktowania efektywności energetycznej – dotychczas pozostającego brzydkim kaczątkiem energetyki. Wojna doprowadziła już do kilku zwrotów politycznych uznawanych wcześniej za niemożliwe – może też przyczynić się do przyspieszenia dekarbonizacji, która jeszcze nie dawno wydawałoasię poza zasięgiem. 

 

Źródła:

[1] Joanna A. Górska, „Dealing with a Juggernaut: Analyzing Poland’s Policy toward Russia”, 1989-2009, Lexington Books 2010.
[2] Daniel Yergin, „Energy Security in the 1990s”, „Foreign Affairs”, 67 (1), 1988, s. 69–82.
[3] Wrażliwość systemu to jego odporność na nagłe zmiany – upalne lato, huragan, konflikt z dostawcą, awarię elektrowni – oraz dłuższe procesy, na przykład zmiany klimatu obniżające poziom wody w rzekach chłodzących reaktory lub elektrownie węglowe itp. Zob. Aleh Cherp, Jessica Jewell, „The concept of energy security: Beyond the four As”, „Energy Policy”, nr 75, grudzień 2014, s. 415–421.

Ikona wpisu: Stuart Lilley Photography, źródło: flickr