Szanowni Państwo! 

Od rozpoczęcia inwazji Rosji na Ukrainę minął już ponad miesiąc. Obrońcy postawili wojskom rosyjskim twardy opór, w wyniku czego wycofały się one w ostatnim czasie z obwodu kijowskiego. Ukraina poniosła jednak również ogromne straty, zarówno ludzkie, jak i materialne. W ostatnich dniach widzieliśmy wstrząsające zdjęcia z podkijowskiej Buczy, gdzie miały miejsce masakry i egzekucje na ludności cywilnej. Wkrótce rosyjski atak może wrócić z nowym impetem.

W tym czasie do Polski uciekły ponad 2 miliony mieszkańców Ukrainy. W pierwszej chwili najważniejszym zadaniem było udzielenie im bezpośredniej pomocy, takiej jak zapewnienie wyżywienia i schronienia. Wielkie znaczenie miała prywatna inicjatywa polskich obywateli oraz organizacji pozarządowych, dzięki którym udało się uniknąć kryzysu humanitarnego. 

Trwała również dyskusja dotycząca tego, jak Polska radzi sobie w zaistniałej sytuacji. W tym kontekście pojawiają się dwa pytania, które po miesiącu od rozpoczęcia inwazji nabierają konkretnego znaczenia. Otóż wydaje się, że na naszych oczach kończy się pewien etap pomagania – siły i pieniądze prywatnych inicjatyw powoli się wyczerpują. Nie jest jednak jasne, co przyjdzie teraz. 

A zatem, po pierwsze, w jaki sposób będą zmieniać się relacje między wolontariuszami i organizacjami pozarządowymi a państwem? Czy państwo przejmie na siebie większą część odpowiedzialności? Po drugie, jak będzie wyglądało przejście od etapu przyjmowania uchodźców do etapu integracji, aby mogli normalnie żyć w Polsce w kolejnych miesiącach? 

Odpowiedzi na te pytania potrzebne są możliwie szybko. Nie tylko ze względu na skuteczność pomocy, ale i potrzebę budowania większego zaufania między różnymi poziomami organizacji społecznej, takimi jak NGO-sy, samorządy i państwo – które w optymalnym scenariuszu powinny współpracować, a nie ograniczać kontakty do wzajemnych pretensji. 

Odpowiadając na te pytania, warto mieć w pamięci pewną ważną rzecz. Chodzi mianowicie o to, jak wyobrażamy sobie polskie państwo i jakie mamy wobec niego oczekiwania. W ostatnich tygodniach uderzająca była różnica między relacjami pojawiającymi się w mediach zagranicznych oraz krajowymi komentarzami. Większość reporterów zachodnich mediów była zachwycona reakcją Polski, czyli sprawnym i zgodnym przyjęciem do kraju setek tysięcy uchodźców w bardzo krótkim czasie. Jednak z Polski płynął odmienny sygnał – że zbyt wiele ciężaru muszą nieść wolontariusze, brakuje natomiast organizacji oraz koordynacji działań ze strony państwa. 

Taka sytuacja budzi pewne zastanowienie. Oczywiście, nie ulega wątpliwości, że wiele rzeczy mogłoby zadziałać lepiej. Z drugiej strony, jeśli mierzymy się z tak wielkim wyzwaniem – największym kryzysem uchodźczym w Europie od czasu drugiej wojny światowej – to czy nie jest naturalne, że pojawiają się poważne problemy? Czy nie jest więc trochę tak, że w Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że „państwo nie działa”, a zatem intuicyjnie patrzymy na sytuację przez okulary, które to właśnie sugerują? Identyczna reakcja społeczna w innym kraju mogłaby zostać uznana za sukces. Warto pamiętać i o tym. 

W ostatnim czasie opublikowaliśmy szereg materiałów na ten temat. Polecamy między innymi reportaż Katarzyny Skrzydłowskiej-Kalukin o uchodźczyniach oraz wywiad z reporterem i autorem książek o Rosji Lukiem Hardingiem

W aktualnym numerze „Kultury Liberalnej” zastanawiamy się nad tym, jak można poprawić relacje na linii państwo–organizacje pozarządowe, a także nad tym, jak przejść od etapu przyjmowania uchodźców do etapu dobrze zorganizowanej polityki integracyjnej. 

Maciej Duszczyk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego i znawca polityki migracyjnej, w rozmowie z Katarzyną Skrzydłowską-Kalukin opowiada o tym, jakie powinny być kolejne działania państwa, umożliwiające prowadzenie dobrze skrojonej polityki integracyjnej. Duszczyk mówi: „Nie mam pretensji do państwa za dwa pierwsze tygodnie wojny. To był czas, kiedy trzeba było się, kolokwialnie mówiąc, ogarnąć”. Badacz dodaje jednak, że „teraz można zacząć mówić, że państwo mimo kupionego czasu niespecjalnie sobie radzi”. Jednym z powodów jest niedostateczne konsultowanie prowadzonej polityki z ekspertami: „Pomaganie ludziom to nie jest rocket science, to nie jest fizyka kwantowa, tylko trzeba zapytać ludzi, którzy to już wcześniej robili, co radzą”.

Jakub Bodziony z naszej redakcji spędził ostatnie dni, pracując jako wolontariusz na Dworcu Centralnym w Warszawie, a także wizytując ośrodki recepcyjne blisko wschodniej granicy: w Medyce, Przemyślu, Budomierzu czy Korczowej. Dzięki temu powstał reportaż, który publikujemy w aktualnym numerze. Jak wynika z relacji pozyskanych na miejscu, po miesiącu udzielanie pomocy w dalszym ciągu opiera się przede wszystkim na pracy wolontariuszy i prywatnej inicjatywie. Nie obywa się również bez konfliktów między państwem a samorządem, jak dzieje się w Przemyślu. 

Tymczasem na tamtejszym dworcu trwa ruch w dwie strony. Niektórzy przyjeżdżają odebrać rodzinę, która przyjechała z Ukrainy. Ale inni wybierają się w drogę do Kijowa i Odessy. Czasem dlatego, że wydali oszczędności i nie mają nadziei na pracę, a czasem wracają walczyć. Wśród wolontariuszy pracujących w Przemyślu byli również mieszkający w Polsce Rosjanie, którzy mieli poczucie obowiązku, żeby pomagać uchodźcom. 

Zapraszamy do lektury! 

Redakcja „Kultury Liberalnej”