Doświadczenie choroby i współczesna literatura często chodzą ze sobą w parze. Prawostronny paraliż ciała na dobre naznaczył autobiograficzną prozę Leo Lipskiego, gruźlica kręgosłupa zdeterminowała tematykę powieści Maxa Blechera, a Christine Lavant nie napisałaby swojej najlepszej książki bez cierpień spowodowanych młodzieńczą skrofulozą i późniejszą depresją [1].

Do wyrażania emocji związanych z przewlekłą lub zagrażającą życiu chorobą znakomicie nadaje się też komiks. Wszyscy pamiętamy „Niebieskie pigułki” szwajcarskiego twórcy Frederika Peetersa [2], opowiadające o jego życiu z partnerką zakażoną HIV, której synek też jest nosicielem tego groźnego wirusa. Peeters z właściwym sobie humorem zilustrował wyzwania, jakie stawia przed rodziną zagrożenie AIDS: od tych psychologicznych (obawa, by miłości nie zamienić w litość), przez fizyczne (relacje seksualne), po społeczne (nowa, szpitalna rzeczywistość; nieuzasadnione lęki otoczenia).

„Niebieskie pigułki”, opublikowane w Polsce najpierw przez krakowską, nieistniejącą już oficynę Post, zdobyły u nas tak dużą popularność, że po kilkunastu latach na ich wznowienie zdecydowało się wydawnictwo timof i cisi wspólnicy. Dziś to samo wydawnictwo proponuje nam coś równie poruszającego – autobiograficzną opowieść graficzną „Memento mori” Tiitu Takalo, fińskiej twórczyni debiutującej na początku lat dwutysięcznych.

Prywatny koniec świata

Komiks Takalo zaczyna się niczym dobry thriller. Jest spokojny grudniowy wieczór 2015 roku. Tiitu pracuje nad nowym artystycznym projektem, który ma być gotowy na wystawę organizowaną w styczniu. Po robocie idzie z przyjaciółmi oglądać film w lokalnym klubie komiksowym. Żadnych szaleństw. Zwykły pracowity dzień, zakończony wspólnym wyjściem. Tiitu wraca do domu, kładzie się spać i w środku nocy nagle zaczyna się koszmar. Przeszywający ból głowy nie pozwala jej się ruszyć.

„Memento mori” Tiitu Takalo, materiały polskiego wydawcy

Sekwencja kolejnych wydarzeń jest standardowa: telefon na pogotowie ratunkowe, karetka, potem pobyt w szpitalu. I tylko diagnoza jest wielką niespodzianką – Tiitu pękł w mózgu w okolicach skroni tętniak, co poskutkowało pojawieniem się krwiaka podpajęczynówkowego. Ma szczęście, że przeżyła, ale nie wiadomo, czy nadal będzie mogła normalnie funkcjonować. Czekają ją ryzykowny zabieg embolizacji (zamykanie tętniaka) i długa rehabilitacja.

Zgodnie z przepisem Hitchcocka na dobry film sensacyjny, Takalo serwuje nam na początku erupcję wulkanu, a potem napięcie już tylko rośnie. Nie dzieje się tak jednak z powodu nagłych zwrotów akcji i spiętrzenia niesamowitych wydarzeń. Wszystko, co najgorsze, bohaterka ma za sobą po pierwszych trzydziestu stronach tego ponad dwustustronicowego albumu. Potem jest już w dobrych rękach fińskiej służby zdrowia, z tym że jej życie nagle staje się bardziej skomplikowane.

„Memento mori” Tiitu Takalo, materiały polskiego wydawcy

Życie przed i po

Po pierwsze, trzeba nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości. Takalo po raz pierwszy jest w szpitalu. Ten nie przypomina co prawda mrocznej placówki z „Królestwa” Larsa von Triera, ale również ma swoje dziwne rytuały i specyficzny porządek dnia – jak w klasztorze czy na statku. 6.00 – przygotowanie do badań, 7.15 – leki, 8.00 – śniadanie, 9.00 obchód lekarski… i tak przez całą dobę, wszystko o określonej porze. Nie ma czasu na odpoczynek i relaks, jak naiwnie wyobrażała sobie wcześniej szpitalny pobyt Takalo. Są ból, nuda, galopada myśli i napady lęku przerywane od czasu do czasu odwiedzinami bliskich. Nawet miła i profesjonalna obsługa szpitala zaczyna drażnić. A najgorzej, że dochodzi do tego wszystkiego poczucie ubezwłasnowolnienia, które Takalo w rysunkowym skrócie pokazuje na jednej z plansz – rurki kroplówek i przewody aparatury pomiarowej przyczepione do jej ciała zamieniają się w sznurki, a ona sama w marionetkę. „Przez cały mój pobyt w szpitalu – mówi w innym miejscu – rozbierano mnie, ubierano, przewożono, badano, mierzono, zszywano, ściskano, myto, karmiono i leczono, tak jakbym była nieobecna”.

„Memento mori” Tiitu Takalo, materiały polskiego wydawcy

Drugim wyzwaniem jest mozolony powrót do normalności po udanej operacji i wyjściu ze szpitala. Takalo dają się we znaki zmieniony rytm dnia, zmęczenie, brak koncentracji, powracające bóle, ale też panika, jaką wśród niektórych znajomych wzbudza jej przypadek – tętniaka nic nie zapowiadało, co oznacza, że może się to zdarzyć wszystkim. To wszystko rodzi w niej z kolei frustrację i strach, czy aby na pewno będzie w stanie funkcjonować tak jak dawniej. Należy więc na nowo umeblować sobie głowę.

Ten psychoterapeutyczny rys jest w opowieści Takalo być może najważniejszy. Choroba zmienia bowiem nie tylko ciało, ale przede wszystkim umysł, zwłaszcza ta o podłożu neurologicznym. Sprawia, że zaczynamy wątpić w naszą przydatność i umiejętności, zaczynamy dzielić życie na przed i po (przed –  życie prawdziwe, po – życie niepełne), niektórzy z nas wpadają ostatecznie w depresję. W przypadku autorki wchodził w grę chroniczny strach przed utratą czegoś, co definiowało ją jako artystkę – umiejętności rysowania.

Narysować chorobę

Ta ostatnia – również na nasze szczęście – nie zanikła jednak u Takalo po wylewie. Dowodem jest sam album „Memento mori”, rysunkowa kronika choroby, a właściwie – jak słusznie zauważa jego autorka – rysunkowa kronika powrotu do zdrowia.

Takalo ogranicza w nim paletę kolorów, umiejętnie dostosowując je do toku opowieści. Większość z plansz rysowana jest czarnym tuszem i podmalowywana czerwoną oraz ciemnoniebieską farbą wodną. W albumie pojawiają się też jednak kadry utrzymane w skali szarości, podkreślone białą kredką lub podmalowane białym gwaszem. Tych technik artystka używa po to, by przedstawić szarą szpitalną rutynę lub historię życia z depresją, której doświadczyła przed laty jako młoda dziewczyna. Umiejętnie zderza też ze sobą rysunek utrzymany w konwencji „czystej linii” Hergé i malarską rozmytą plamę, która dzięki lawowaniu i laserunkowi uzyskuje efekt lekkości i różnorodności przy zdecydowanie monochromatycznej palecie.

Na koniec pozostaje pochwalić Takalo za sposób prowadzenia narracji. Świetnie potrafi spowolnić opowieść, wprowadzając niemy kadr zajmujący całą stronę, albo posłużyć się graficznym schematem dla przedstawienia sposobu działania szpitala lub wnętrza jej własnego ciała. Gdy zastanawia się zaś nad tym, czy nadal będzie mogła rysować komiksy, puszcza do czytelnika oko i odkrywa warsztat, pokazując w kolejnych kadrach ten sam rysunek na różnych etapach jego wykonania. W ten sposób „Memento mori” staje się nie tylko albumem o wychodzeniu z choroby, zmaganiach z własnymi słabościami i potrzebie wsparcia ze strony bliskich, ale też graficzną opowieścią o radości tworzenia, która czasami jest jedynym ratunkiem, gdy nadchodzą najtrudniejsze chwile.

Przypisy:

[1] Por. Leo Lipski, „Proza wybrana”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022; Max Blecher, „Rozświetlona jama. Dziennik sanatoryjny”, przeł. Joanna Kornaś-Warwas, Wydawnictwo Książkowe Klimaty, Wrocław 2018; Christine Lavant, „Zapiski z domu wariatów”, przeł. Małgorzata Łukasiewicz, Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław 2017.
[2] Frederik Peeters, „Niebieskie pigułki”, przeł. Wojciech Birek, (I wyd.) Post, Kraków 2003, (wyd. II) timof i cisi wspólnicy, Warszawa 2016.

 

Komiks:

Tiitu Takalo (scenariusz i rysunki), „Memento mori”, przeł. Piotr Paczkowski, wyd. timof i cisi wspólnicy, Warszawa 2022, twarda okładka, 224 str.