Jako Polak i Europejczyk pragnę, aby wojska ukraińskie – broniące przecież także i mnie przed brutalnym agresorem – jak najszybciej wyrzuciły Rosjan poza granice państwa naruszone w 2014 roku. Co więcej, jestem świadom, że zagrożenie rosyjskie nie zniknie, dopóki nie dojdzie do rozpadu Federacji Rosyjskiej, a Rosjanie nie porzucą swoich imperialnych ambicji. To póki co mrzonka, bowiem tego chcieć musi większość rosyjskiego społeczeństwa – a nie tylko tak zwani „dobrzy Rosjanie”, należący do mniejszości, która siedzi w więzieniach, jest pogrążona w apatii bądź została wypchnięta na emigrację. 

Odzyskanie przez Ukraińców swoich ziem to proces rozpisany na lata. Nie jest to cel tak mało prawdopodobny, co demokratyczna Rosja, ale obecnie trudno sobie wyobrazić ukraińską flagę nad krymskim Symferopolem. Konflikt będzie się dłużył, znikając z nagłówków gazet i powszechnej świadomości, nawet w Polsce.

Z hurraoptymizmu w hiperpesymizm

Najpierw wiele osób uległo hurraoptymizmowi, kiedy Rosjanie wycofali się spod Kijowa, teraz pojawiają się głosy, że Ukraina przegrywa wojnę, tracąc Siewierodonieck. Niezależnie od przebiegu działań wojennych na południowym wschodzie kraju, Ukraińcy zdołali obronić swoją suwerenność i ponownie zademonstrowali to, że są gotowi umierać za Europę. Tymczasem problemy wynikłe z rosyjskiej agresji już są odczuwalne zarówno w Polsce, jak i na Zachodzie. Wystarczy spojrzeć na rosnącą inflację czy ceny paliwa. Perspektywa na jesień i zimę, kiedy problemem staną się opłaty za ogrzewanie, jest jeszcze gorsza. Mimo to, polscy politycy wprzęgają nadchodzący kryzys w ramy politycznej konkurencji, zamiast chociażby werbalnie przygotować obywateli na trudności. 

Wyborcom nie zaproponowano realnej debaty na temat tego, co przedłużająca się wojna w Ukrainie oznacza dla polskiego społeczeństwa. Odejście od rosyjskich paliw kopalnych, niezbędne dla ukrócenia kremlowskiej siły, odbije się na portfelu każdego z nas. Dlatego dziwi wzajemne obrzucanie się przez Mateusza Morawieckiego i Donalda Tuska winą za inflację – premier oskarża Tuska o chęć wywołania inflacji na poziomie 60 procent, zaś szef Platformy Obywatelskiej twierdzi, że to nie polityka Putina odpowiada za rosnące ceny. Złożone przyczyny rosnących cen nie mieszczą się w logice partyjnego konfliktu, są zresztą – w rozumieniu polityków – zbyt skomplikowane, żeby próbować je tłumaczyć społeczeństwu. Stąd ograniczenie się do zapewnienia Jarosława Kaczyńskiego, że inflację „opanujemy”

Rozpocznie się szukanie winnych 

Brakuje wyjaśnienia, ile zimą będzie kosztować opał, czy należy przygotować się na benzynę po 10 złotych, jak gospodarczy regres odbije się na pensjach. To istotne, aby uniknąć efektu zaskoczenia i wygaszenia mobilizacji Polaków do pomocy Ukrainie. 

Tak jak w przypadku przyjmowania ukraińskich uchodźców rząd po prostu oddał pole do działania społeczeństwu, tak teraz obywateli pozostawi się samych sobie przed zimą. Kuriozalnym dowodem na to są wytyczne, przygotowane przez Lasy Państwowe, dotyczącego tego, jak można pozyskiwać drewno do „celów opałowych”. Tak zwany „Chrust+”. 

Solidarność z Ukraińcami może się wyczerpać, kiedy koszty życia zaczną rosnąć skokowo – wówczas będzie się szukało winnych. Część polityków zdaje się tylko czekać na dogodną okazję. Przykładem może być Krzysztof Bosak, który w reakcji na majowe zabójstwo na warszawskim Nowym Świecie powtórzył na Twitterze fałszywą informację, zgodnie z którą mordercami byli cudzoziemcy. Wiadomość błyskawicznie rozniosła się po innych kontach związanych z Konfederacją. Policja szybko ustaliła, że zabójstwa dokonali Polacy – co więcej, jeden z nich ma tatuaże z Jezusem i Maryją. Bosak przyznał się do błędu, choć „nie zamierza przeprosić”. 

To nie pierwszy raz – i zapewne nie ostatni – kiedy politycy Konfederacji podżegają do antyimigranckiej nienawiści, bazując na fałszywych informacjach. Na początku wojny, Konrad Berkowicz informował o terroryzowaniu kobiet przez imigrantów w Przemyślu, co zostało szybko zdementowane przez służby. Wpis zdobył duże zasięgi, spotęgowane przez rosyjskich trolli, którzy na przełomie lutego i marca znacząco zaktywizowali się w polskim internecie, szerząc antyuchodźczy przekaz.

Taka retoryka ma potencjał skuteczności. Ukraińcy są przecież takimi samymi ludźmi jak my – a wśród tych, którzy przyjęli uchodźców, pojawiają się historie o tym, że przyjmowani „goście” nie okazali się tak przyjemni, jak można byłoby tego oczekiwać. Konfederacja i powiązane z nią środowiska będą zestawiać wzrost cen czy rosnące bezrobocie z napływem Ukraińców. 

Polska „rusofobia” może nie wystarczyć, by utrzymać społeczną mobilizację we wsparciu dla Ukrainy. Tym bardziej, że rządzący mogą paść ofiarą własnej propagandy sukcesu. Od marca ze wszystkich stron oklaskiwano polskie społeczeństwo za ugoszczenie Ukraińców w kraju. Obecnie zestawia się także twardą retorykę polskich decydentów z miękką pozycją Niemiec czy Francji, wykazując, że to „my” od zawsze mieliśmy rację, jeśli chodzi o politykę wobec Rosji. 

Frustracja i porzucenie zamiast dumy

Narodowa egzaltacja, ucieleśniona słowami prezesa Kaczyńskiego z konwencji w Markach – „musimy odrzucić to wmawianie nam, że jesteśmy gorsi, jesteśmy lepsi” – jest bardzo ryzykowna w obliczu nadchodzącego kryzysu. Bo skoro jesteśmy tacy świetni, to dlaczego stać nas na coraz mniej i musimy zmienić nasze przyzwyczajenia? Dlaczego „oni” nas nie słuchają i chcą się dogadać z Putinem? Dlaczego cierpimy, chociaż stoimy po właściwej stronie barykady?

Jeśli chodzi o wyjaśnienie przyczyn stanu rzeczy, to będzie można swobodnie przebierać wśród potencjalnych kozłów ofiarnych: będą to Niemcy, Bruksela, Putin, PiS, czy nawet Ukraińcy, w zależności od przedstawianej opcji politycznej. Stawkę podbijać będą rosyjskie trolle, szerząc dezinformację w alarmistycznym tonie. Swój warsztat przećwiczyli podczas pandemii, rozprzestrzeniając antyszczepionkowe fejki – wówczas państwo nie potrafiło przekonać „sceptycznych” współobywateli do szczepień. 

To zły prognostyk. Bez szerokiej kampanii informacyjnej na temat trudności, jakie spotkają Polaków w nadchodzących miesiącach, czekają nas społeczne niepokoje i rosnąca frustracja, które szybko zastąpią poczucie dumy z pierwszego okresu wojny. Wtedy jeszcze trudniej będzie zabiegać o interesy Ukrainy wśród zachodnich partnerów – chociaż ta zasługuje na wszystko, co możemy im zapewnić jako demokratyczna wspólnota.