Rząd wprowadza smogowe

W ostatnich dniach Sejm przyjął ustawę wprowadzającą tak zwany dodatek węglowy. Jeśli gospodarstwo domowe posiada piec na węgiel, to będzie mogło otrzymać 3 tysiące złotych dopłaty. Cel jest jasny: ceny węgla rosną, więc PiS chce dać ludziom pieniądze, żeby było ich stać na opał. A przynajmniej tak to wygląda na pozór, bo w rzeczywistości sytuacja jest oburzająca.

Po pierwsze, pieniądze będzie można wydać na cokolwiek, a nie tylko na węgiel. Dlaczego? Bo węgla może nie być, więc byłoby głupio dostać bon na węgiel, a potem nie móc go wykorzystać. To powoduje, że ludzie będą mogli wrzucić do pieca za te pieniądze inne rzeczy, być może jeszcze bardziej trujące niż węgiel. Można się zresztą spodziewać, że takie dopłaty jeszcze podniosą ceny węgla.

Po drugie, piece na węgiel powinniśmy usuwać, a nie dofinansowywać – za te pieniądze rząd dofinansowuje raka płuc. Sąsiedzi mogą dokonywać inwazji na nasz układ oddechowy i jeszcze dostają na to od państwa dofinansowanie, które powinni raczej otrzymać na zmianę sposobu ogrzewania – a przecież powietrze w Polsce i tak jest już niemal najgorszej jakości na świecie. Po trzecie, tak się kończy polityka energetyczna rządu PiS-u. Zamiast dopłat do intensywnej transformacji energetyki w stronę czystych i odnawialnych źródeł energii – mamy 11,5 miliarda złotych na dopłaty do węgla. Do tego źródłem finansowania smogowego jest Fundusz Przeciwdziałania COVID-19. Kompletny absurd!

Równocześnie z tym projektem miała miejsce dymisja Piotra Naimskiego, pełnomocnika rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej. Niektórzy wspominają teraz Naimskiego tęskno, ponieważ miał doprowadzić do wybudowania Baltic Pipe. Problem w tym, że Naimski może i ma zasługi w sprawie Baltic Pipe, tyle że eksperci od lat ostrzegają, że polska energetyka jest ogółem zapóźniona i w złym stanie. Tymczasem rząd PiS-u przez lata praktycznie blokował rozwój odnawialnych źródeł energii w imię ideologii węglizmu. A więc Naimskiego nie ma i OZE też nie ma. Zresztą atomu też nie ma i trudno powiedzieć, kiedy będzie.

Czternastki, wakacje kredytowe, dopłaty do węgla – gdzie w tym sprawiedliwość?

Walka rządu z inflacją – o ile można ją tak w ogóle nazwać – jest kompletnie chaotyczna. Nic dziwnego, że potem prezes NBP Adam Glapiński przedstawia średnioterminowe prognozy inflacji w kategoriach „będzie 6 procent albo 9 procent, albo 12 procent” – to zależy. Bo rząd co chwila wyskakuje z nowymi propozycjami, które mogą tylko zwiększyć inflację.

Z tym wiąże się kolejny problem. Czternastki dla emerytów, wakacje kredytowe, dopłaty do węgla – kto właściwie decyduje o tym, kto otrzymuje dopłaty z powodu inflacji i na jakich zasadach? Dlaczego czternastka akurat dla emerytów, zamiast podwyżek w sektorze publicznym, który w różnych miejscach zaczyna się sypać? Dlaczego dopłaty do paliwa otrzymują akurat ludzie, którzy mają piece na węgiel, a nie ludzie, którzy – dajmy na to – zainwestowali w zmianę pieca, a paliwo do ich nowego pieca również drożeje? Podobnie, dlaczego wakacje kredytowe przysługują wszystkim kredytobiorcom (jeśli kupili mieszkanie na własny użytek), a nie tylko tym, którzy popadli w tarapaty finansowe, ponieważ uwierzyli prezesowi Glapińskiemu, że nie będzie zagrożenia podwyższoną inflacją?

Teraz dochodzi więc do sytuacji komicznych. Mianowicie minister finansów Magdalena Rzeczkowska apeluje w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, żeby kredytobiorcy zastanowili się nad tym, czy na pewno muszą korzystać z wakacji kredytowych – ponieważ, rzecz jasna, wakacje kredytowe zwiększają inflację i negatywnie wpływają na stabilność systemu bankowego.

Z tą prośbą jest tylko jeden problem. Wakacje kredytowe opłacają się właściwie wszystkim – można bowiem niezapłacone raty zaoszczędzić i następnie nadpłacić kredyt, a zatem spłacać tylko kapitał, a nie odsetki. A przecież jeśli rząd chciał pomóc osobom w trudnej sytuacji – co można by zrozumieć – to powinien od razu określić kryteria w sposób bardziej precyzyjny, a nie teraz odwoływać się do dziwnych apeli, żeby ludzie działali wbrew własnym interesom finansowym.

Zrzutka na elektrownię jądrową

Od dłuższego czasu trwała dyskusja w kwestii tego, na ile inflacja wynika z czynników zewnętrznych, takich jak konsekwencje pandemii i wojny, a na ile jest ona wynikiem polityki rządu. Profesor Paweł Wojciechowski, szef Rady Gospodarczej partii Polska 2050, szacował ostatnio, że czynniki krajowe powodują aż trzy piąte całej inflacji. Ostatnimi decyzjami rząd Prawa i Sprawiedliwości jedynie dodaje argumentów krytykom.

Sytuacja ta daje również niepokojącą perspektywę na przyszłość. Jarosław Kaczyński zapowiada podniesienie wydatków na wojsko do 5 procent PKB (obecnie 2,4 procent). Rząd cały czas nie uruchamia pieniędzy z KPO, ponieważ nie chce przywrócenia praworządności – a bez choćby niewielkiego postępu w tej sprawie Komisja Europejska nie chce wypłacić Polsce pieniędzy.

A przecież to tylko ułamek poważnych wyzwań na najbliższe lata – transformacja energetyczna wciąż jest jednym z nich. Jednocześnie nadchodzi kampania wyborcza, a rząd już teraz niemal dosłownie przepala ogromne pieniądze w piecu. Jak tak dalej pójdzie, to na wspomnianą elektrownię jądrową będziemy chyba musieli zrobić zrzutkę. Może i ma to sens. Jest to przynajmniej logika, z którą PiS dobrze daje sobie radę – niech każdy Polak dostanie dopłatę 5 tysięcy złotych, aby móc sobie za to kupić udział w elektrowni.