Jeśli ktoś miał dotąd wątpliwości, czy David Foster Wallace był literacko zależny od Thomasa Pynchona, to po pierwszych stu stronach „Niewyczerpanego żartu” pozbędzie się ich. Tak, był. Jego największa powieść (największa zarówno pod względem znaczenia w literaturze amerykańskiej, jak i pod względem objętości – polski przekład to ponad tysiąc sto stron dużego formatu zadrukowanych gęsto i do pełna) wygląda niemal jak pastisz pynchonowskiego „realizmu histerycznego”.

Jest to jednak pastisz dość szczególny. O ile bowiem Pynchon doprowadzał cierpliwość czytelnika do dalekich granic, Wallace przekracza nawet najdalsze. „Za dużo”, „za bardzo”, „zanadto” – te określenia narzucają się przy lekturze. Wallace buduje, owszem, fabułę, ale pozostaje ona szczątkowa i jest głównie pretekstem do tego, aby mógł w nieskrępowany sposób zalewać rzeczywistość słowami, którymi chce ją opisać. Zagadać ją, zapisać, zapisać siebie w niej, a raczej za-pisać (stosowanie dywizów to brzydki, pretensjonalny półśrodek, mruczy superego). Zapisać się na śmierć, i to w taki sposób, żeby nie udzielić odpowiedzi na żadne z pytań, które się samemu sobie, swoim bliźnim i światu zadało. Tak by to można podsumować. Jeśli literatura jest dzbanowatą instytucją mającą na celu mamienie naiwnych inteligentów wizją zrozumienia, jak się właściwie rzeczy mają, DFW dokonał ostatecznego zdemaskowania tego dzbaństwa. Nijak się mają, ot co.

„Niewyczerpany żart” to nie tylko Pynchon, który zachorował na ChAD. To również efekt niebanalnego, acz kreatywnego związku Pynchona z Williamem S. Burroughsem, pisarzem sławnym głównie z rozbudowanych opisów przedstawiających, co dzieje się z ludzką świadomością zasilaną substancjami psychoaktywnymi. Wallace, tworząc przeszło tysiącstronicową, pokrętną, grandilokwentną i niekonkluzywną narrację „Niewyczerpanego żartu”, skupił się bowiem na dwóch tematach – na chorobach nerwowych i na nadużywaniu wyżej wymienionych substancji. Fakt, że jednym z głównych miejsc akcji powieści jest szkoła dla młodych utalentowanych tenisistów zaludniona przez tryskającą zdrowiem młodzież, która buduje formę na turnieje, nie powinien nas zwieść – ci młodzi są chorzy na duszy, to wyczynowi sportowcy o zrujnowanej psychice. Pod grubą warstwą obsesyjnie opisywanych detali tkwi niefizyczna choroba, której przeżywanie zniekształca rzeczywistość doświadczaną przez bohaterów, przez narratora i ostatecznie przez czytelników.

Jeśli styl Pynchona nazwano w krytyce „realizmem histerycznym”, styl Wallace’a wypadałoby określić jako „realizm obsesyjno-kompulsywny”. Nie chodzi tylko o objętość jego dzieła – istnieją powieści znacznie obszerniejsze. Chodzi na przykład o to, że Wallace umieścił w „Niewyczerpanym żarcie” kilkaset przypisów. Niektóre z nich mają po kilkanaście stron, inne zawierają przypisy drugiego stopnia. Przymus wypowiedzenia WSZYSTKICH szczegółów w formie protokolarno-katalogowej uzupełniającej formę narracyjną łączy się u niego z widzeniem ludzkiego świata jako miejsca, w którym nie da się być „normalnym” i nie wiadomo nawet, co by to miało znaczyć. Zaliczanie tego utworu do gatunku „powieści encyklopedycznej”, spotykane niekiedy w krytyce, jest grubym nieporozumieniem – „encyklopedia” jest bowiem totalnie uporządkowanym obrazem świata w tekście (chociaż zasady tego uporządkowania nie są wcale tak jasne i oczywiste, jak się kiedyś wydawało jej twórcom i użytkownikom), powieść Wallace’a natomiast jest nieuporządkowana. Jej autor przyznawał wprost, że nie zadbał o to, by nadać jej spójną strukturę, że taka właśnie miała być. Skojarzenia z „encyklopedyzmem” powstały jedynie dlatego, że jest to książka duża i wypełniona ogromną liczbą rzadko spotykanych słów. Ale one tak ją wypełniają, że może to być co najwyżej parodia encyklopedii.

Drugim, obok akademii tenisowej, głównym miejscem akcji powieści jest zakład odwykowy dla alkoholików i narkomanów, będący jednocześnie rodzajem przytułku dla osób kompletnie skrachowanych życiowo (dawniej, kiedy narracje tworzyli głównie ludzie zadowoleni z siebie, nazywano ich „wykolejeńcami”). Często spotyka się opinię, że „Niewyczerpany żart” stanowi totalną satyrę na amerykański konsumeryzm z końca zeszłego wieku, lecz jest to w istocie tylko jedna z jego warstw, niekoniecznie najistotniejsza. Równie, jeśli nie bardziej istotny jest w tej powieści przekaz mówiący o bankructwie całej nowoczesnej tradycji literackiej, o zawaleniu się wielkiej budowli z tekstów, w której mieliśmy odnajdywać własną tożsamość – jako samodzielni dojrzali obywatele nowoczesności, jako mieszczanie realizujący świadomie i twórczo proces historii, jako modernistyczni poszukiwacze utraconego sensu, a wreszcie jako postmodernistyczne liberalne ironistki. Pod koniec XX wieku Wallace stworzył rozległą, erudycyjną powieść, w której odnajdujemy się już tylko jako zagubieni, osamotnieni, znerwicowani, rozgadani ludzie, usiłujący obsesyjnym, bezcelowym mieleniem słów odziedziczonych po naszych poprzednikach zagłuszyć własny lęk przed coraz bardziej chaotycznym i absurdalnym światem. Parafrazując sztywniackiego klasyka: „oto jak kończy się świat / oto, jak kończy się świat / oto, jak kończy się świat // nie hukiem, ale ględzeniem”.

Jeśli można by gdzieś szukać paralel historycznoliterackich do „Niewyczerpanego żartu”, to w piśmiennictwie późnego baroku, a zwłaszcza w ówczesnych traktatach filozoficzno-erudycyjnych, w których wiadomości z wszelkich możliwych dziedzin wiedzy mieszane były przez autorów w sposób – jeśli przykładać miarę nowoczesnego racjonalizmu – kompletnie wariacki. Trudno powiedzieć, czy DFW znał postać Athanasiusa Kirchera, ale to właśnie ten siedemnastowieczny jezuita, który pisał olbrzymie dzieła o hieroglifach egipskich, o muzyce, o wnętrzu Ziemi i o antycznych obeliskach, mógłby być jego patronem literackim, chociaż nie sypał aluzjami do spraw seksu, bo wtedy nie wypadało. (W „Niewyczerpanym żarcie” jest ich masa, a powstałe z połączenia USA, Kanady i Meksyku państwo, w którym dzieje się ta powieść, nazywa się Organization of North American Nations, w skrócie ONAN, co poniekąd podsumowuje temat.)

Wallace twierdził, że w pisaniu literatury stawką jest osłabienie w ludziach poczucia samotności. I w rzeczy samej, spośród niezliczonych, a tak naprawdę bardzo ograniczonych sposobów, jakie ludzie wynaleźli, aby odsunąć od siebie poczucie kompletnej bezsensowności własnego istnienia, czytanie literatury (ściślej: dobrej literatury) należy do bardziej skutecznych, nawet przy wskazanym wcześniej zasadniczym dzbaństwie tej instytucji i przy uwzględnieniu faktu, że powodzenie „Niewyczerpanego żartu” niewiele dziś daje garści prochu, jaką jest jego autor. Z tym, że on sam znacznie nam tę pozytywną lekturę utrudnił. Jego bezpośredni poprzednicy, postmoderniści, budowali ze słów labirynty, które miały zazwyczaj pewien wyróżniony punkt (nie będący bynajmniej wyjściem). Dotarcie do tego punktu dawało czytającym gratyfikację, można było ucieszyć się nim tak, jak cieszy się szaradzista po rozwiązaniu szczególnie skomplikowanej łamigłówki. Wallace zbudował w „Niewyczerpanym żarcie” labirynt nadzwyczaj okazały, ale nie zawierający żadnego wyróżnionego punktu. Lektura nie daje więc tutaj poznawczej gratyfikacji, może natomiast przynieść frustrację, kiedy odkrywa się powoli, że tysiące ułamkowych detali nagromadzonych przez autora nie służą niczemu poza własną obecnością. Jest więc inaczej niż choćby w „Ulissesie”, w którym, jeśli na stronie 156 pojawiał się znienacka kartofel, to można było oczekiwać, że gdzieś około strony 421 znajdzie się wyjaśnienie jego roli symbolicznej. Wallace unieważnia całą tę maszynerię już w pierwszej scenie „Niewyczerpanego żartu”, która (to (chyba) nie jest spoiler) chronologicznie jest jego sceną ostatnią, a jej zakończenie dowodzi, że nie istnieje nic takiego, jak Bildungsroman, jak pozytywne formowanie się bohatera, budowanie własnej tożsamości z budulca gromadzonych doświadczeń życiowych i tym podobne dyrdymały.

DFW jest trochę jak Derrida – używa miliona słów (tę liczbę należy traktować jako dobre przybliżenie, nie zaś jako niezobowiązujący synonim określenia „bardzo dużo”) wyłącznie po to, żeby nam powiedzieć, że skuteczna komunikacja między ludźmi jest zasadniczo niemożliwa. Jeśli z „Niewyczerpanego żartu” wypływa jakaś nauka (zakładając, że ktoś chce, aby wypłynęła), to tylko taka, że żyjemy pogrążeni obsesyjnie w krzątactwie wokół nieskończonych ilości dupereli, usiłując uniknąć odpowiadania na pytanie, po co właściwie to robimy, ale nie możemy przestać tego robić, ponieważ wówczas to pytanie zaczyna uderzać w nas jeszcze silniej. Rozłam między pragnącą jaźnią a nakręcającym i jednocześnie zwodzącym to pragnienie systemem społecznym – rozłam przewidziany i opisany już dawno temu przez teoretyków działających na pograniczu marksizmu i psychoanalizy – realizuje się obecnie w całej rozciągłości. Wallace, który nie chciał żyć w obecnym stuleciu, podsumował go w ostatnich latach poprzedniego.

Tytuł tej powieści jest frazą z „Hamleta”, fragmentem monologu księcia Danii do czaszki Jorika. Sama powieść, jak przystało na wyrodną dziedziczkę moderny i postmoderny, również zawiera spory ładunek aluzji literackich. Ojciec głównego bohatera nie żyje, lecz jest przy nim duchowo obecny, żyje natomiast matka, dominująca i poślubiająca innego mężczyznę. Bohater ma dwóch braci i każdy z tej trójki reprezentuje inny profil osobowościowy: jeden jest buntownikiem, drugi jest wycofanym refleksyjnym introwertykiem, trzeci jest ułomny, łagodny, prostoduszny. Gdzie ja to widziałem? A, tak, już wiem. Ale żeby wyhodować hybrydę Hamleta i Iwana Karamazowa, kto to słyszał?! I tak właśnie jest zbudowany „Niewyczerpany żart”, powieść jednocześnie nużąca i niepokojąca, przeładowana i niepełna. Jej pseudowątek sensacyjny – poszukiwanie filmu nakręconego przez ojca bohatera, filmu tak hipnotyzującego, że każdy, kto zaczyna go oglądać, nie może przestać, zapętla odtwarzanie i w końcu umiera z wycieńczenia, przykuty do ekranu – otóż wątek ten, wijący się pośród rozległych piaszczystych i mętnych (?!) zakoli (nie, no przecież nie płycizn) opowiadanych historii, nie prowadzi do żadnego rozstrzygnięcia. Nie widzimy tego filmu, chociaż właściwie oglądamy go bez przerwy, bo film nazywa się tak samo jak powieść. To też już widzieliśmy. Ten film to oczywiście symbol ostatecznego celu działania całego systemu kultury. Czyż głównym marzeniem ludzi kręcących dziś socmediami nie jest osiągnięcie stanu, w którym użytkownicy w ogóle nie będą wychodzili ze swoich profilów na FB, TT, IG, TikToku (kurdeczka, to nie ma skrótu) itd.?

Wspomniana pierwsza scena „Niewyczerpanego żartu” jest zapisem osobistego przeżycia autora i nie stanowi pod tym względem wyjątku – cała jego twórczość jest bowiem usiana tropami autobiograficznymi. Wiadomo o tym między innymi z biografii Davida Fostera Wallace’a, którą otrzymaliśmy po polsku głównie jako wstępniak, względnie zwiastun przekładu „Niewyczerpanego żartu”.

Biografię tę napisano krótko po śmierci Wallace’a. Jej autor skontaktował się z większością ludzi, którzy mieli z nim do czynienia, oraz wykonał solidną, drobiazgową pracę, spisując ich relacje. Rezultat tej pracy jest potwierdzeniem słuszności komunałów o „tajemnicy geniuszu”. Z setek drobiazgów faktograficznych dotyczących dzieciństwa, młodości i wieku dorosłego DFW nie wyłania się nawet cień odpowiedzi na pytanie, co ukształtowało go jako pisarza, i to pisarza tak wybitnego, że stać go było na napisanie krótko po trzydziestce ogromnej powieści uznanej za jeden z emblematów swojej epoki.

Wallace był, jak się dowiadujemy, od wczesnej młodości nieprzeciętnie uzdolniony, na studiach otrzymywał najwyższe oceny z prawie wszystkich kursów, na jakie się zapisał, miał dość złożone i niezbyt udane relacje osobiste, a przede wszystkim już jako nastolatek doświadczał stanów depresyjnych, które z czasem pogłębiały się i które ostatecznie – jako ciężka kliniczna depresja – doprowadziły go do odebrania sobie życia w wieku tylko czterdziestu sześciu lat. Autor biografii zrekonstruował dzieje jego życia drobiazgowo i pracowicie pod każdym z tych względów, ale nie usiłował nawet udzielić odpowiedzi na pytanie, dlaczego spośród milionów ludzi uzdolnionych intelektualnie, mających skomplikowane życie osobiste oraz cierpiących na depresję akurat David Foster Wallace okazał się zdolny do napisania „Niewyczerpanego żartu”, „Bladego króla” i paru innych książek uznawanych dziś za czołowe osiągnięcia ostatniej fazy amerykańskiego postmodernizmu.

Ten problem dotyczy skądinąd większości biografii tak zwanych „wybitnych ludzi”. Szczerze mówiąc, jedynymi biografiami, których on nie dotyczy, są te, które napisano pod z góry przyjęte tezy, w taki sposób, aby wynikało z nich, że wszystko, co bohater uczynił i powiedział (niekiedy również – wszystko, co pomyślał), odkąd wyszedł z pieluch, świadczyło o jego genialności w potwierdzającym się samozwrotnie procesie jej przejawiania. Są to głównie biografie dyktatorów (ale tylko te, które powstają pod ich panowaniem) oraz przeznaczone dla dzieci wersje biografii twórców, których osiągnięcia okazały się istotne dla cywilizacji. Dlatego niekonkluzywność biografii Wallace’a nie jest tu wskazana jako wada, lecz raczej jako cecha konieczna. Jest to po prostu jeszcze jedno sprawozdanie z czyjegoś życia, które może się okazać zajmujące dla kogoś poza bliskimi osoby, która to życie przeżyła, ponieważ osoba ta dokonała czegoś ponadprywatnie interesującego.

Na zakończenie przytoczę z niej drobny epizod. Otóż w trakcie studiów uniwersyteckich Wallace zetknął się z pracami pewnego profesora filozofii, który napisał dzieło zawierające tezę: „skoro każde zdanie jest z definicji albo prawdziwe, albo fałszywe, to wszystkie zdania o przyszłości są również albo prawdziwe, albo fałszywe”. Z tej tezy autor wyprowadzał daleko idące wnioski dotyczące fatalizmu ludzkiej kondycji. Jedna z ważniejszych prac studenckich Wallace’a zawierała odparcie tej argumentacji, polskiemu felietoniście wypada zaś dodać jedynie, że żywione przez wielu uczestników rodzimej debaty publicznej przeświadczenie, iż kadry nauczające na wszystkich amerykańskich uczelniach wyższych składają się głównie z kandydatów do Nagrody Nobla oraz jej laureatów, jest wysoce przesadzone.

 

Książki:

David Foster Wallace, „Niewyczerpany żart”, przełożyła Jolanta Kozak, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa MMXXII [2022].

D.T. Max, „Każda historia miłosna jest historią o duchach. Życie Davida Fostera Wallace’a”, przełożyła Jolanta Kozak, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa MMXXII [2022].