Szanowni Państwo! 

Inwazja Rosji na Ukrainę, która nastąpiła w lutym tego roku, zmieniła myślenie Europy o zbrojeniach. Nikt już nie dyskutuje z faktem, że trzeba być gotowym na atak. To oznacza zwiększenie wydatków na obronność i modernizację armii. Po drugie, wyobrażamy sobie konkretniej, że powinniśmy być gotowi nie na abstrakcyjną wojnę, lecz na agresję ze strony Rosji. Po trzecie – powinniśmy być gotowi jak najszybciej.

W tej sytuacji zrozumiałe jest, że Polska się zbroi, planuje ulepszenie armii i przeznacza na to większy niż dotychczas budżet. To jednak nie oznacza, że MON może wydawać pieniądze w sposób dowolny. Mówimy o wielkich kwotach, setkach miliardów złotych. Ważne są więc również szczegóły. Minister obrony Mariusz Błaszczak z dumą ogłasza na konferencjach prasowych kolejne kontrakty na sprzęt dla armii. Wygląda to naprawdę efektownie. Nowe czołgi, haubice, samoloty, śmigłowce. Nowoczesne i dużo – zakupy z rozmachem. Jednak eksperci zwracają uwagę, że nie zawsze z głową.

Po pierwsze, plany zakładają radykalne zwiększenie wydatków na obronność. Kosztuje nie tylko sprzęt – sam zakup to tylko mniejsza część kosztów jego utrzymania. Według Jarosława Kaczyńskiego miałoby to być 5 procent PKB. To ogromna kwota, która oznaczałaby poważne zmiany w finansowaniu państwa. Po drugie, plany są nieprzejrzyste. Nie wiadomo, dlaczego podejmowane są właśnie takie, a nie inne decyzje co do poszczególnych rodzajów uzbrojenia. Poważne wątpliwości ekspertów budzi też to, dlaczego w programach zakupowych nie uczestniczy polski przemysł zbrojeniowy. Do tego dochodzi kwestia wielkości armii. Jarosław Kaczyński zapowiedział trzykrotne zwiększenie jej liczebności, co również budzi wątpliwości – skąd wziąć tylu żołnierzy, gdzie ich szkolić, za co wyposażyć i utrzymać? 

Analiza zakupów dokonywanych przez ministra Błaszczaka i sposób informowania o nich rodzą pytanie, czy wielki budżet, jakim dysponuje minister, nie służy w istotnej mierze jego celom politycznym. Robiące wrażenie ogłoszenia o budowie wielkiej armii mogą posłużyć jako paliwo w kampanii wyborczej, nawet jeśli ostatecznie nie zostaną zrealizowane w takiej skali. Tymczasem obronność kraju wymaga długofalowej ciągłości i ponadpartyjnego porozumienia. Decydująca powinna być strategia wojskowa, a nie potrzeby polityczne ministra. 

W najnowszym numerze „Kultury Liberalnej” zastanawiamy się, czy pieniądze z ogromnego budżetu na obronność zostaną wydane mądrze i czy zapewni nam to bezpieczeństwo.

Mariusz Cielma, redaktor naczelny miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa”, w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem opowiada o potężnym budżecie, jakim dysponuje minister Błaszczak i możliwościach, które on daje. „40 miliardów złotych – i to głównie z kredytów. A do tego dochodzi budżet, który jest ogromny, bo od roku 2023 roku to będzie 3 procent PKB, czyli prawie 100 miliardów złotych tylko w ramach podstawowych wydatków publicznych” – mówi. „Ludzie mogą sobie nie zdawać z tego sprawy, ale nie ma drugiego ministra w rządzie, który podpisywałby takie kontrakty. Proszę pokazać mi kogoś innego w tym kraju, kto jednym podpisem kupuje coś za dziesiątki miliardów złotych. […] Minister traktuje te zakupy jako trampolinę polityczną. Zwyczajnie widać, że gra na siebie, wszystkie zakupy ogłasza osobiście. Żaden wojskowy nie wyskoczy z informacją, że chcemy coś kupić – to minister ma obwieścić światu dobrą nowinę”.

Podstawowy problem polega na tym, że ani opozycja, ani opinia publiczna nie znają szczegółów tych zakupów, ich planu, kosztów i warunków” – mówi były minister obrony i polityk Platformy Obywatelskiej Tomasz Siemoniak w rozmowie z Katarzyną Skrzydłowską-Kalukin. „Rządzący bombardują nas decyzjami czasami zaskakującymi, bez uprzedniego przygotowania sejmowej Komisji Obrony czy Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Dlatego odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna. Po prostu nie mamy wiedzy. Gołym okiem widać jednak, że tempo zakupów dyktuje polityka i potrzeby na rzecz propagandy, a nie jakiś plan”.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja Kultury Liberalnej