Niesamowitość łącząca bliźniaków jest przedmiotem zainteresowania kina niemal od początku jego istnienia. Nadzwyczajnie lubiano zabieg, by fabułę filmu koncentrować wokół identycznego rodzeństwa. Popularne „The White Shadow” [1923], „Prisoner of Zenda” [1937], „Stolen Life” [1939] czy „Here Come the Waves” [1944] stawiały na intrygę podmiany, dramaturgię pomyłki i pytanie: kto jest kim w układance? Rzadko jednak obsadzano w tego typu filmach prawdziwe rodzeństwo: wyjątkami były Madeline i Marion Fairbanks znane z „The Twins” [1912], Charles i Raymond De Briac z „Dont’t Tell Everything” [1921] – gwiazdy kolejnych produkcji, gdyż za bliźniakami ruszyła sława ściągająca widzów do kina.
Warto wspomnieć przypadek sióstr Daisy i Violet Hilton, zrośniętych biodrami i pośladkami, które wystąpiły w „Dziwolągach” [1932] Todda Browninga, mając już za sobą długą karierę w wodewilu. Nie rozdzielono ich, choć było to możliwe bez większego ryzyka – rodzicom zdawało się, że razem miały większy potencjał do odniesienia sukcesu w rozrywce, przewyższający potencjały indywidualne. Do historii przeszła scena miłosna z ich udziałem – gdy jedna całuje się z chłopakiem na randce, a drugą zalewa fala rozkoszy. Subtelność wrażeń sprawia, że siostra, która udawała nieobecną na randce siostry, odkłada czytaną gazetę, jakby wyobrażała sobie, jakby to było, gdyby całowaną była ona. Teoretycznie siostry miały oddzielne życie uczuciowe także poza ekranem. Kolejno wychodziły za mąż, choć związki były szybko anulowane. Daisy była w ciąży podczas ślubu Violet, nie wiadomo z kim i czy była to jej wola, że dziecko oddano do adopcji. Ciekawość, jaką wzbudzało ich życie intymne, wykorzystano także na ekranie. Dwuznaczny status freakshow był przedmiotem zainteresowania, ale i poczucia winy publiczności, która odebrała film w chwili premiery jako groteskowy, lecz po latach doceniła go za empatię, nie za wojeryzm.
„Silent Twins” [2022] wyróżnia na tle wspomnianych historii dyskrecja i zrozumienie. Opowiadając niezwykłą historię sióstr, które stały się bohaterkami życia publicznego i których historia pobytu w szpitalu psychiatrycznym Broadmoor jest powszechnie znana, reżyserka Agnieszka Smoczyńska dochowuje tajemnicy. Nie obnaża ich psychicznie przed kamerą, nie medykalizuje, nie wskazuje też, kto był winny. Zostawia w niedopowiedzeniu, co tak naprawdę wydarza się między bliźniaczkami. Jak pisał Sigmunt Freud, wiedza lekarska ani sądownicza wcale nie pozwala zrozumieć ludzkiej duszy. A filmowi Smoczyńskiej zdaje się chodzić właśnie o nią. A dokładnie: o dwie dusze.
Bliźniaczki noir
Bliźniaczki jako budzące niepokój istnienie pojedyncze, tradycyjnie łączono też z estetyką noir. Słynne „Mroczne zwierciadło” [1946] Roberta Siodmaka kontynuowało tradycję podwójnych ról aktorskich: identyczne siostry Collins, oskarżone o morderstwo, zagrała Olivia de Havilland. Tego rodzaju wyzwanie – podjęte też choćby przez Betty Davies w tym samym 1946 roku, a później w 1964 w „Dead Ringer” – do dziś jest ulubionym chwytem hollywoodzkich produkcji. Liczy się kunszt wykonawcy i technika zamazania szwów na ekranie, w ostatnich latach praktykowana choćby przez Jordana Peele’a w „To my” [2019] z Lupitą Nyongy’o.
Warto przypomnieć schemat narracyjny z „Mrocznego zwierciadła”, gdyż najlepiej oddaje on model relacji w „Silent Twins”. W filmie Siodmaka podczas psychoanalizy, przeprowadzanej pojedynczo wobec podejrzanych o zbrodnię sióstr, wychodzi na jaw, że Terry jest zaburzona, zaborcza, zazdrosna i steruje zachowaniem Ruth. Stosuje przemoc psychiczną, próbując „zarazić” tę drugą lękiem i poczuciem winy. Wreszcie w poczuciu zagrożenia usiłuje zmanipulować siostrę w kierunku popełnienia samobójstwa. Sądzi, że się to udało i siostra nie żyje, więc podaje się za nią, zrzucając na Terry odpowiedzialność za popełnienie morderstwa. Wtedy wychodzi na jaw, że Ruth jednak żyje i zła siostra – widząc twarz dobrej – rozbija lustro z jej odbiciem. Thriller kończy się aresztowaniem, toksyczna więź zostaje zerwana, a dobra bliźniaczka zaczyna wreszcie samodzielne, normalne życie.
Wydaje się, że ten aspekt bliźniaczej relacji – jako pola do nadużyć – interesował Andreę Siegel, autorkę scenariusza filmu Smoczyńskiej, która zaadaptowała reportaż Marjorie Wallace „Milczące bliźniaczki” i po zobaczeniu „Córek dancingu” [2015] zaproponowała reżyserce tekst do ekranizacji. Nie ma w nim skandalizowania czy przemocy – bodaj najbardziej drastyczna scena to podpalenie peruki jednej z sióstr, którą – płonącą – ona zrywa sobie z głowy. Reżyserka skoncentrowała się bardziej na tym, skąd tryska źródło twórczości sióstr, w jaki sposób pisana przez nie literatura daje wyraz cierpieniu, którego źródłem jest terroryzująca gra, w jaką grają i nie mogą przestać.
Stają się dwuosobowym państwem występującym przeciwko otoczeniu, w którym nie ma dla nich miejsca. Opresja ze strony systemu szkolnego psychiatrycznego i penitencjarnego jest tym większa, im bardziej fenomen sióstr zdaje się niepojęty. | Adriana Prodeus
Bliźniacza wyobraźnia
Początek filmu ukazuje siostry w trakcie zabawy w radio. Gadają jak najęte, powtarzając zasłyszane formuły dziennikarskie. Milkną, gdy ktoś puka do ich pokoju. Nie komunikują się ani z rodziną, ani w szkole. Zmieniają się w warowną fortecę, do której nikt nie ma wstępu. Napięcie między tym, jak naturalnie zachowują się same, a jak wtedy, gdy ktoś na nie patrzy, zostaje wyzyskane jako motor akcji. Chcemy, by w końcu przemówiły, bo wiemy, że są w stanie, tylko mają jakąś blokadę.
Co nią jest, dowiadujemy się w toku przygód, gdy fabuła odsłania awanturniczą żyłkę, w miarę, jak Gibbonsówny wchodzą w wiek dojrzewania. Wystarczą używki, by siostry zaczęły komunikować się z nastoletnimi chłopakami z Ameryki, którzy wykorzystują swoje obsesyjne fanki jako dziwolągi. Scena, gdy dziewczyny odlatują na haju, to pierwszy moment zarażenia rzeczywistości ich odmiennym stanem ducha. Następują kolejne sekwencje oddające ich wyobrażenia: wizja z książki pióra June „Pepsi Cola Addict”, wymarzony ślub niczym ten księżnej Diany czy musicalowy numer pisarek celebrytek, które podpisują swoje książki wśród tańczących pod staromodnymi fryzjerskimi suszarkami. Jest w tym wielka potrzeba spektaklu, atencji, wiara w to, że wielki dzień jeszcze nastąpi – narcystyczna, ale czy nie ona stanowi częsty napęd twórczości?
Prócz tych żywiołowych wybuchów przyspieszających akcję, film najczęściej zastyga w bliskich planach, pokazując klaustrofobię siostrzanego duetu. Wśród ludzi robią one wszystko bardzo wolno i jednocześnie, jakby bawiły się wzajemnie w swoje lustrzane odbicie aż do wyczerpania. Milczą całymi latami, choć wiemy, że potrafią mówić. Odmawiają kontaktu ze światem zewnętrznym, co umacnia więź między nimi. W wyniku problemów logopedycznych mówią niewyraźnie, wykształcając własny język, a raczej coś, co brzmi, jakby szyfrowały słowa – w istocie jest to zwolniony angielski. Ich zasób słów, erudycja jest ogromna, rozwijają się językowo w korespondencyjnym kursie pisania, podjętym jako jedna osoba. Stają się dwuosobowym państwem występującym przeciwko otoczeniu, w którym nie ma dla nich miejsca. Opresja ze strony systemu szkolnego psychiatrycznego i penitencjarnego jest tym większa, im bardziej fenomen sióstr zdaje się niepojęty. Momentami zdaje się wręcz ulgą, że miały choć siebie nawzajem, by stawić czoła niezrozumieniu dla swej wrażliwości. Może nikt nie przeżyłby tego w pojedynkę, a może wtedy też nie doszłoby do tak opresyjnej sytuacji?
Choć ich niezależność jest imponująca i pozwala na wykształcenie się niezwykłego świata wyobraźni – dla obywatelek dwuosobowego kraju zaczyna być więzieniem. Ich relacja – pozornie monolit – musi zostać rozpracowana przez psychologów, by dostrzec, w jaki sposób podzieliły się władzą, czy też: kto tu jest czyją ofiarą. Wśród bliźniaków zdarza się, że jedno wybiera śmierć, niejako intencjonalnie umierając, by uwolnić drugie. Do takich zjawisk dochodzi najczęściej w życiu płodowym, gdy występuje tak zwany zespół znikającego bliźniaka (VTS) w pierwszym trymestrze wielopłodowej ciąży i słabszy, nierzadko uszkodzony embrion zostaje wchłonięty przez drugi. Podobny proces zachodzi między bliźniaczkami Gibbons, jeśli spojrzeć na ich odosobnioną relację bez kontaktu ze światem zewnętrznym jak na przedłużony okres życia płodowego. Dopiero po niemal trzydziestu latach, gdy jedna z nich odchodzi, druga w pełni rodzi się dla świata.
Dzienniki i animacje
June i Jennifer poznajemy jako dziewczynki – początkowo zwyczajne dzieci w ich wieku. Zaproszeniem do ich świata jest animowana czołówka, stworzona językiem wizualnym bliźniaczek. Autorką jej, a także kolejnych animacji lalkowych będących częścią filmu, jest Barbara Rupik, twórczyni nagradzanej „Duszyczki” [2019]. Oglądamy wilgotne, filcowe dekoracje, utrzymane w nasyconych barwach Barbadosu, skąd pochodzą rodzice dziewczynek. Brutalność zabawy szmacianymi lalkami narasta wraz z drapieżnością sióstr wobec siebie nawzajem.
Wśród wspomnianych animacji znajdziemy dwie historie, powstałe na podstawie dwóch próz autorstwa Jennifer i oparte na estetyce jej rysunków. Pierwsza animacja opowiada o dwóch papugach zamkniętych w klatce i chcących się wyswobodzić. Polly i Perkins żyją w zoo i marzą o wolności. Ze smutku wyskubują sobie pióra do momentu, gdy uniemożliwia im to lot. Druga oparta na powieści „The Pugilist” mówi o rodzinie Pallenbergów, w której trzeba wybrać, kogo kocha się bardziej i pozbawić serca jedną istotę, by inną ocalić. Jedna miłość przeważa nad drugą i niejako ją unieważnia. Partie animowane tylko w jednym momencie rzeczywiście dotykają horroru, poza tym są niepojące, ale pełne żywiołowości, zaskoczenia i czarnego humoru. Być jedną z bliźniaczek Gibbons – to do pewnego momentu musiało być niesamowitym doświadczeniem. Więź między nimi była bardzo twórcza, czego najlepszym dowodem jest fakt, iż w prawdziwym życiu June przestała pisać, gdy zaczęła porozumiewać się z otoczeniem. Kreatywność nie była jej już niezbędna do ekspresji samej siebie, tak jak wcześniej.
Czytając dzienniki sióstr, cytowane w reportażu Marjorie Wallace, łatwo dojść do wniosku, że ich wersje wydarzeń różniły się, nie tyle faktami, co tonem i nastrojem. „Silent Twins” udaje się zachować ten dwugłos, choć nie wiadomo, która z sióstr co mówi. Różnice między kobietami podkreślają też aktorki, które nie tylko nie są siostrami, ale nawet nie są bardzo podobne. Letitia Wright gra osobę bardziej nieśmiałą, figlarną i przekonaną o swojej wartości, wierzącą, że ma talent, w którym siostra powinna ją wspierać. Inną postać buduje Tamara Lawrence – zamknięta, uparta, przepełniona poczuciem niższości, a zarazem przekonana, że to jej przypadnie w udziale zmysłowe doświadczenie życia – skoro siostra wybiera sztukę, to ona myśli, aby urodzić dziecko. Odtwórczynie głównych ról zostały świetnie obsadzone – podkreślono dzięki temu różnice między jednojajowym rodzeństwem. Lawrence i Wright łączy prawdziwa chemia. Najlepsze momenty pokazują je w zgodnym działaniu, gdy uznają, że muszą zaznać rozkoszy dorosłości, aby zyskać materiał do literatury i szykują się na miłosny podbój, przez lornetkę wypatrując ofiary w okolicy.
Najnowszemu filmowi Smoczyńskiej najbliżej właśnie do tradycji kina australijskiego i nowozelandzkiego. Począwszy od „Pikniku pod Wiszącą Skałą” [1975] rozwija się tam szczególny rodzaj wyobraźni mieszającej niewinność z mrokiem, portretującej dojrzewanie w idyllicznym, zamkniętym świecie i surowym wychowaniu z nagłą brutalnością, widzianą na sposób oniryczny. | Adriana Prodeus
Podwójne opętanie
„Silent Twins” to film o opętaniu sobą nawzajem, toksycznej miłości, najbliższej może temu, co Peter Jackson pokazał w „Niebiańskich istotach” [1994], gdzie halucynacja jednej osoby zostaje podzielona przez drugą. Animowane sekwencje oddają tam intensywne uczucia nastolatek, które – naznaczone frustracją, pożądaniem oraz rosnącą brutalnością – wymykają się im w końcu spod kontroli. Wiara w to, że są wyjątkowe i świat nie rozumie ich geniuszu, idzie w parze z ostracyzmem otoczenia. Relacja dziewczyn podobnie jak w „Silent Twins” dotyczy przejmowania wzajemnie swoich zachowań w dusznej, kompensacyjnej więzi.
Ciekawe w tym kontekście jest pojęcie folie a deux – paranoi indukowanej, czy też obłędu udzielonego – przywołane przez Marjorie Wallace. Terminu tego używano niegdyś, by opisać zachowania pomiędzy dwoma lub kilkoma osobami, a wręcz zbiorową histerię. Pod wpływem izolacji, stresu i zbyt małej liczby interakcji, irracjonalne odczucia i myśli jednej osoby, lęki, teorie spiskowe czy przywidzenie mogą być przekazane innej. Dominująca osobowość „zaraża” swoimi przywidzeniami bliskich, czemu często towarzyszy maniakalno-depresyjny charakter. Siostry Gibbons pasożytowały na sobie nawzajem, zapadały się każda coraz mocniej w siebie, aż w pewnym sensie były jedną, dwugłową osobą, nienawidzącą swojego odbicia, zdeterminowaną, by popełnić samobójstwo. Tym próbom towarzyszyły używki – głównie alkohol i wąchanie kleju, akty przemocy, rabunku oraz podpaleń – gesty, którymi siostry chciały się rozłączyć. Jednocześnie życie osobno wydawało im się niemożliwe, a dorośli – rodzice czy terapeuci – w bolesnym rozdarciu nie potrafili im pomóc.
Podobny temat – alienacji, klaustrofobii i obezwładniającej siły twórczości, która pozwala radzić sobie z traumą – porusza też „Anioł przy moim stole” [1990] Jane Campion. Rudowłosa dziewczynka oddaje swoją wrażliwość w literaturze, aż zostaje zamknięta w szpitalu dla psychicznie chorych, zdiagnozowana jako schizofreniczka, poddana elektrowstrząsom. Premierowa książka, której wydanie młoda pisarka otrzymuje na oddziale zamkniętym, przypomina jak żywo sytuację bliźniaczek. Również bohaterka filmu Campion, Janet Frame, istniała naprawdę – jej historia toczy się w latach dwudziestych i trzydziestych w Nowej Zelandii, podczas gdy siostry Gibbons oglądamy w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątcych w Wielkiej Brytanii.
Najnowszemu filmowi Smoczyńskiej najbliżej właśnie do tradycji kina australijskiego i nowozelandzkiego. Począwszy od „Pikniku pod Wiszącą Skałą” [1975] rozwija się tam szczególny rodzaj wyobraźni mieszającej niewinność z mrokiem, portretującej dojrzewanie w idyllicznym, zamkniętym świecie i surowym wychowaniu z nagłą brutalnością, widzianą na sposób oniryczny. Jest taki i „Nitram” [2021] Justina Kurzela o mordercy z Tasmanii: główny bohater tworzy fantastyczny świat wespół ze swoją starszą przyjaciółką, która odziedziczyła majątek twórcy totolotka. Podobnie skomponowano „Babyteeth” [2019] Shannon Murphy o cierpiącej na raka nastolatce, która buduje wyobrażoną, równoległą rzeczywistość z przypadkowo spotkanym chłopakiem, podtrzymywaną lekami, które przepisuje im w dobrej wierze rodzic-psychiatra.
Reżyseria Smoczyńskiej jest precyzyjna, dojrzała, perfekcyjna w najmniejszym detalu. Opresja bliskości i niemożność wyjścia z toksycznej relacji wpisuje się w poszukiwanie przez reżyserkę tego, co dwoiste. | Adriana Prodeus
Ciemna strona miłości
Za najbliższy estetyce Smoczyńskiej można uznać jednak „Blaze” [2022] Del Kathryn Barton – film o dwunastolatce, która po tym, jak staje się przypadkowym świadkiem gwałtu, zamyka się w świecie marzeń. Ma niewidzialnego przyjaciela – smoka o intensywnie kolorowym, cekinowym cielsku. U Barton, podobnie jak u Smoczyńskiej, język filmu wychodzi od jego postaci. To one narzucają ton i wpuszczają widza do świata zbudowanego na własnych zasadach. Gdy przyjąć tę optykę, nie widzi się traumy z dystansu, lecz odczuwa ją poniekąd od środka, jak cierpiąca osoba.
Smoczyńska oddaje głos temu wewnętrznemu doświadczeniu także w warstwie muzycznej – dużą rolę odgrywają tu piosenki skomponowane przez Zuzę Wrońską i Marcina Macuka. Melancholijny, dziecięcy śpiew, dźwięk kalimby – infantylnej i mrocznej zarazem – przefiltrowano przez elektronikę brytyjską lat osiemdziesiątych (między innymi Briana Eno). Tkanka brzmieniowa kreuje odrealnioną atmosferę izolacji i tajemnicy jak było to w przypadku soundtracku Air do „Przekleństw niewinności” [1999] Sofii Coppoli. Samobójcze fantazje, odseparowanie od rówieśników i bunt w wyniku społecznej presji ograno tu na podobnie hipnotycznej, melancholijnej nucie.
Reżyseria Smoczyńskiej jest precyzyjna, dojrzała, perfekcyjna w najmniejszym detalu. Opresja bliskości i niemożność wyjścia z toksycznej relacji wpisuje się w poszukiwania reżyserki tego, co dwoiste: pożerającego pożądania i ofiarowania w „Córkach dancingu” czy amnezji wymazującej ze świadomości intymną więź w „Fudze” [2018]. Kino takie jak „Silent Twins” porusza tabu ciemnej strony miłości, o której wolimy nie pamiętać, powtarzając w dobrej wierze: „kocham cię”.