Kosa cięła sama
Czym jest szczęście? Dla Lewina, jednego z bohaterów powieści „Anna Karenina”, jest to wyciszająca świadomość praca na polu: „Oblewający go pot chłodził, a słońce, które paliło grzbiet, głowę i zakasaną po łokieć rękę, dodawało robocie tężyzny i uporu. Coraz częściej a częściej jęły nań nachodzić owe minuty bezwiedności, kiedy nie myślał o tym, co robił. Kosa cięła sama. Były to chwile szczęścia”.
Lewin, ziemianin i szczęśliwy mąż Kitty, ma skłonność do filozofowania. Innym razem zastanawia się nad prawdziwymi źródłami życiowego zadowolenia. Przypomina sobie scenę, w której dzieci Dolly, siostry jego żony, „pozostawione samopas” zaczęły wypełniać filiżanki malinami, przypiekać to na świecach i nawzajem wlewać sobie mleko do ust jak z fontanny. Upomniane przez matkę, która tłumaczyła im, że marnując filiżanki i mleko, niszczą dobytek rodziny, a więc pogarszają swoją sytuację, nie rozumiały problemu.
Czy to możliwe – zastanawia się Lewin – że również filozofia, w której poszukiwał dotąd sensu, jest trochę jak te dzieci? Lekceważy ona to, co istnieje, co jest najprostsze i najbardziej bezpośrednie, aby „wynaleźć coś własnego i nowiusieńkiego”. Zwykle to dzieci przedstawia się jako niegotowe do samodzielnego myślenia, filozofię zaś jako umiłowanie mądrości. Ale w myśleniu Lewina zaczyna ona przypominać coś zgoła przeciwnego, pomyłkę, niedojrzałość, chaos i zgiełk: „spróbujcie pozostawić dzieci samopas i niech sobie zdobędą̨ lub zrobią naczynia, niech nadoją mleka itd. Czyby im się wówczas zechciało swawolić? Poumierałyby z głodu”. Podobnie filozofowie „usiłują tylko wątpliwą̨ drogą rozumową powrócić do czegoś, co jest wszystkim znane”. A jeśli tak, to właściwą odpowiedzią byłby filozoficzny kwietyzm: treścią filozofii byłaby cisza.
Filozofowie puszczeni samopas
Ale nie tak szybko, drogi Lewinie. Oczywiście, nie można wykluczyć, że zadanie filozofii jest terapeutyczne – i gdy filozof przeczesuje pole dyskursu w poszukiwaniu pojęciowych chwastów, to może czuje się jak Lewin na polu zboża. Jednak do rozwiązania zostaje parę problemów.
Po pierwsze, jest dość oczywiste, że pozostawieni samopas filozofowie będą zdolni spierać się również o znaczenie kwietyzmu. Jednym z popularnych wyrazów tego stanowiska jest zdanie Ludwiga Wittgensteina, że „o czym nie da się powiedzieć, o tym trzeba milczeć” – bowiem nie sposób mówić właśnie o tym, co „filozoficzne” czy „metafizyczne”, co wykracza poza doświadczenie. Ale już filozof analityczny John McDowell przekonywał, że zadanie rozmontowania istniejących w języku i praktyce społecznej pułapek myślenia to w gruncie rzeczy ciężka orka.
Po drugie, filozoficzna terapia pomaga nam uwolnić się od pewnych filozoficznych złudzeń, ale nie daje odpowiedzi, co należy czynić – bo przecież ową odpowiedzią niekoniecznie będzie akurat Cerkiew, jak mógł to sobie wyobrażać Lewin. Jeśli porzucimy majaki rozumu, to nie wrócimy automatycznie do „czegoś, co jest wszystkim znane” – ponieważ nie jest jasne, co to jest i nie jest to wszystkim znane.
A to prowadzi do punktu trzeciego. Otóż zarówno racjonalizm, jak i kwietyzm mają pewną wspólną cechę – zakładają, że właściwie uprawiana filozofia przynosi ukojenie; że celem jest spokój. Jednak wiedza nie uwalnia od konfliktów, a nieraz przynosi nowe, bardziej potężne. Z kolei bierność nie gwarantuje szczęścia – jeśli Kitty zachoruje albo umrze, to Lewin nie będzie z tego powodu szczęśliwy, ponieważ byłoby to przykre wydarzenie; i przyjęcie lub odrzucenie jakiejś filozofii wcale tego nie zmieni.
Brzytwa Ockhama dobrego życia
Jak twierdzi angielski filozof John Gray (o jego myśli pisałem już szerzej w tej rubryce), charakterystyczną cechą ludzi jest doświadczenie wewnętrznego konfliktu. Rozwiązać ten konflikt można na dwa sposoby – albo usuwając samoświadomość, która jest jego źródłem, albo stając się wszechmocnym bogiem, co usuwa różnicę między tym, co istnieje, a tym, czego pragniemy, naszą opowieścią o świecie. Jednak pierwsze oznacza śmierć, a drugie jest niemożliwe.
„Kocia filozofia” Graya, która właśnie ukazuje się po polsku w serii Biblioteka Kultury Liberalnej, jest jednym z najpiękniejszych esejów filozoficznych, jakie czytałem. Jak zwraca uwagę autor, koty nie mają samoświadomości w naszym rozumieniu, nie mają również obrazu siebie – co oznacza, że nie tworzą o własnym życiu opowieści, która może następnie rozchodzić się z doświadczeniem. Chociaż jest to pewne ograniczenie poznawcze, jest w tym również rodzaj wolności. Koty po prostu działają w zgodzie z własną naturą. Nie są obojętne wobec życia. Każdy z nich ma własną osobowość. Ale ogółem w toku życia czynią to, co czynią koty. Pewnego razu historia dobiega końca. I tyle.
Ludzie nie mogą być jak koty. Działają w warunkach nieusuwalnego wewnętrznego konfliktu. Nie mogą również osiągnąć wiecznego spokoju. Jak mówi mi Gray w rozmowie, która ukaże się w nowym numerze „Kultury Liberalnej”, jeśli możemy nauczyć się czegoś od kotów, byłoby to coś na kształt brzytwy Ockhama dobrego życia: nie należy mnożyć konfliktów ponad konieczność.