Po ponad trzech latach od międzynarodowej premiery, w polskich kinach studyjnych nareszcie oglądać można pierwszy bhutański film nominowany do Oscara (2022), czyli obraz „Lunana. Szkoła na końcu świata”. Debiut Pawo Choyninga Dorjiego stał się festiwalowym fenomenem. O ile bowiem kino Azji Wschodniej czy Południowo-Wschodniej oraz Indii regularnie prezentowane jest na imprezach filmowych na całym świecie, to pojawienie się filmu z malutkiego królestwa ukrytego w Himalajach wzbudziło nie lada sensację. Tym większą, że „Lunana” powstawała w bardzo trudnych warunkach – w ubogiej wiosce znajdującej się na ponad 4000 metrów n.p.m., do której dotrzeć można tylko pieszo i gdzie jedynym i niepewnym źródłem prądu są panele słoneczne. Wysiłek filmowców został jednak nagrodzony, zarówno przez widzów, o czym świadczą liczne nagrody publiczności, jak i króla Bhutanu Jigme Khesara Namgyela Wangchucka, który uhonorował reżysera najwyższym odznaczeniem państwowym – Królewskim Orderem Bhutanu.
„Lunana” to prosta historia o młodym i zdemotywowanym nauczycielu ze stolicy, który zostaje wysłany na „koniec świata”, by uczyć garstkę dzieci w szkole, gdzie nie ma nawet tablicy czy papieru. Ugyen Dorji (Sherp Dorji) to typowy dwudziestoparolatek, który marzy o karierze piosenkarza, bywa z przyjaciółmi w klubach i nie rozstaje się z telefonem. Chłopak mieszka z babcią w stolicy kraju – Timphu i jest nauczycielem na rządowej posadzie. Nie lubi swojej pracy i planuje emigrację, gdyż wierzy, że swoje marzenie może zrealizować w Australii. Przed tym musi jednak wypełnić swoje obowiązki wobec kraju, czyli dokończyć kontrakt zakładający odpracowanie pięciu lat w zawodzie nauczyciela. Znudzony pracą zostaje wysłany do Lunany – wioski oddalonej od innych osad o osiem dni pieszej wędrówki. Po trudach podróży Ugyen Dorji staje przed drzwiami surowego budynku nazywanego szkołą. Załamany spartańskimi warunkami w pierwszej chwili chce uciec, ale gdy poznaje pełnych entuzjazmu uczniów, postanawia zostać na czas okresu szkolnego. Szanowany i podziwiany przez mieszkańców, lubiany przez dzieci, powoli odkrywa piękno swojego zawodu i skromnego życia.
Odkrywanie sensu
Ta banalna opowieść o odkrywaniu prawdziwego sensu życia w surowych warunkach wioski na końcu świata, o powrocie do natury i prostoty, których tak bardzo nam dziś brakuje, mogła stać się filmową kalką podobnych do niej narracji. Pawo Choyningowi Dorjiemu jednak udaje się stworzyć sentymentalny i wizualnie zachwycający obraz, w którym możemy się zanurzyć. Spora w tym zasługa nieprofesjonalnych aktorów, którym od początku wierzymy, oraz himalajskiej przyrody, której piękno i majestatyczność reżyser gloryfikuje. Obrazy potężnych, ośnieżonych szczytów, szerokich pól zboża i bezkresnych łąk onieśmielają. Wobec niewzruszonych pasm górskich ludzie i ich problemy zdają się igraszką, czego znakiem w filmie są ujęcia prezentujące drobne sylwetki bohaterów na tle Himalajów. Ugyen już w drodze do wioski odkrywa, że w tej mroźnej krainie przyroda dyktuje warunki, a ludzie muszą się jej podporządkować. Wychowany w stolicy młody człowiek nie jest jednak na to przygotowany, czego znakiem są choćby „wodoodporne” buty, które zawodzą już na początku drogi. W Lunanie mieszkańcy żyją w zgodzie z naturą, wraz z rytmem zmieniających się pór roku i dobowym porządkiem. Ich egzystencję reżyser przedstawia jako prostą, skoncentrowaną wokół uprawy roli i hodowli jaków.
Jaki stają się tu zresztą symbolem harmonijnego współistnienia ludzi z otaczającym ich światem i szacunku lunańczyków do darów natury. Saldon (Kelden Lhamo Gurung)– dziewczyna, która śpiewa wypasanym jakom, tłumaczy bohaterowi, że pasterze mają szczególną więź ze zwierzętami, gdyż wiele im zawdzięczają. Dlatego też, gdy nadchodzi ochłodzenie, w klasie pojawia się starszy i słabszy jak Norbu (angielski podtytuł filmu to „A Yak in the Classroom”). Towarzysząc dzieciom w nauce, chroni się przed zimnem. Co więcej, szef wioski Asha (Kunzang Wangdi) wierzy, że Ugyen jest karmicznie połączony z osadą, a w poprzednim wcieleniu był właśnie jakiem. Zwierzęta te zawsze były dla mieszkańców istotami niezwykle ważnymi – kiedyś dawały ludziom pożywienie, dziś zaś, jak mówi starszy mężczyzna, „dotykają przyszłości” ich dzieci, czyli edukują. Postać Ashy w filmie symbolizuje mądrość ludzi gór, którzy akceptują otaczający ich świat taki, jakim jest. Dzięki obserwacji przyrody dostrzegają niepokojące zjawiska opisywane przez naukowców, jak choćby globalne ocieplenie, które powoduje topnienie lodowców, czyli królestwa śnieżnej lwicy – ich opiekunki. Choć dla pasterzy to wizja utraty potężnego bóstwa jest przerażająca, to przecież wyrażają oni nieobcą nam troskę o los Ziemi.
W otoczeniu prostych ludzi i majestatycznych gór znudzony pracą i zblazowany bohater powoli zmienia się w pełnego pasji nauczyciela i zaczyna dostrzegać uroki życia z dala od technologicznych zdobyczy, życia tu i teraz. Pierwszy raz naprawdę zauważa swoje otoczenie, gdy w trakcie wędrówki do wioski rozładowuje mu się telefon i zamiast ulubionych utworów zmuszony jest słuchać odgłosów przyrody oraz śpiewu swoich przewodników. I to właśnie pieśni, które rozbrzmiewają w Lunanie, staną się jednym z kluczowych elementów przemiany Ugyena. W filmie pieśni pasterzy nie są bowiem tylko przyśpiewkami ludowymi czy umilającymi czas piosenkami, ale ofiarą składaną światu i ludziom. Opowiadają o czystych sercach pasterzy i niezmiennej naturze człowieka. Młody nauczyciel dzięki pomocy pięknej Saldon uczy się jednej z nich, którą, jak się później okazuje, stworzył Asha. Pieśń ta będzie później towarzyszyć Ugyenowi, przypominając mu, że muzyka i śpiew to forma rytuału i komunikacji ze światem, a nie tylko prosta rozrywka.
Idylla a rzeczywistość
W swoim filmie Pawo Choyning Dorji tworzy idylliczny i nostalgiczny obraz niezwykłej wspólnoty ludzi żyjących niejako obok świata, jaki znamy. Jego wizja jest do bólu utopijna i działa tylko dlatego, że chcemy wierzyć, iż takie miejsca jak Lunana istnieją, a powrót do natury może uwolnić nas od ciężaru codzienności.
Obraz mieszkańców wioski niczym nie przypomina idealnej wizji wykreowanej w filmie Pawo. Ludzie z Lunany żyją w ciężkich warunkach, co ma swoje odzwierciedlenie w ich zachowaniu i poglądach. Dla nich każda para rąk do pracy w gospodarstwie jest na wagę złota. | Agnieszka Mikrut-Żaczkiewicz
Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna, czego dowodzi film dokumentalny „School Among Glaciers” Dorjiego Wangchuka z 2004 roku. Choć reżyser „Lunany” niechętnie wspomina o nim w wywiadach, to bhutański krytyk Ngawang Rigsar Wangchuk zwrócił uwagę, że dokument stał się bezpośrednią inspiracją dla debiutanckiego dzieła. I nie chodzi tylko o fabułę, ale nawet poszczególne sceny (modlitwa do bóstw przełęczy, nauka higieny) i motywy wizualne (ujęcia konkretnych przełęczy górskich). „School Among Glaciers” opowiada o nauczycielu Nawangu Rabtenie, który, jak Ugyen, zostaje oddelegowany do Lunany. Kamera towarzyszy mu w wędrówce do wioski i w wysiłkach, by przygotować lekcje i otworzyć szkołę. Przybycie nauczyciela nie jest tu jednak wyczekiwane, a mieszkańcy nie chcą posyłać dzieci do szkoły, gdyż mają one wiele obowiązków. Niektórzy próbują nawet przekupić Nawanga, by zwolnił ich pociechy z obowiązku edukacji. Nauczyciel zmuszony jest chodzić po domach i „polować na uczniów”. W końcu udaje mu się przekonać część niepiśmiennej społeczności („podpisują” się odciskiem palca), że nauka w szkole jest istotnym elementem wychowania patriotycznego i zaczyna lekcje z garstką spośród 400 dzieci. Obraz mieszkańców wioski w niczym nie przypomina idealnej wizji wykreowanej w filmie Pawo. Ludzie z Lunany żyją w ciężkich warunkach, co ma swoje odzwierciedlenie w ich zachowaniu i poglądach. Dla nich każda para rąk do pracy w gospodarstwie jest na wagę złota, bo jak zauważa szef wioski, „ostatecznie i tak będziemy żyć z jaków, a nie z edukacji”.
W swoim debiucie Pawo Choyning Dorji stworzył obraz modelowej wspólnoty, która, choć żyje na „końcu świata”, wierzy, że edukacja to przyszłość, a nauczyciela traktuje z najwyższym szacunkiem, przywracając mu wiarę w sens pracy z dziećmi. | Agnieszka Mikrut-Żaczkiewicz
I choć po obejrzeniu dokumentu Dorjiego Wangchuka, „Lunana. Szkoła na końcu świata” jawi się jako bajka dla dorosłych, to trzeba pamiętać, że film powstał w ważkim dla przyszłości edukacji w Bhutanie momencie. W 2018 roku z pracy odeszło ponad 4 procent nauczycieli, co zmusiło władze do zamknięcia kilkuset wiejskich szkół. Często pojawiające się artykuły prasowe na ten temat zwróciły uwagę reżysera Pawo Choyninga Dorjiego. W swoim debiucie stworzył obraz modelowej wspólnoty, która, choć żyje na „końcu świata”, wierzy, że edukacja to przyszłość, a nauczyciela traktuje z najwyższym szacunkiem, przywracając mu wiarę w sens pracy z dziećmi. Filmowa Lunana to wioska szczęśliwa, ilustracja sukcesu polityki rządu w pomnażaniu Szczęścia Narodowego Brutto (wskaźnik jakości życia w Bhutanie, zastępuje wskaźnik PKB). Stąd też wydaje się, że właśnie z tego powodu, a nie w uznaniu zasług na gruncie sztuki filmowej, władca nagrodził twórcę Królewskim Orderem Bhutanu.