Val d’Orcia w środkowych Włoszech jest z pozoru jednym z tych urokliwych miejsc, które zostały wręcz nadmiernie obdarowane przez Boga. Falujące wzgórza okraszone zabudową średniowiecznych miasteczek, przeplatane winnicami i polami zboża. Nietrudno pomyśleć, że garstka żyjących tam szczęśliwców nigdy nie doświadczyła tego, do czego nieraz zdolna jest ludzkość.
Prawda jest jednak zupełnie inna. W szczytowym okresie drugiej wojny światowej region ten był okupowany przez nazistów. W odpowiedzi na opór partyzantów, prowadzących brawurowe ataki z pobliskich gór, SS dokonywało krwawej zemsty na cywilach. O tej ponurej historii przypomina niepozorna tablica umieszczona w jednym z moich ulubionych punktów widokowych: „Wy, którzy przechodzicie i kontemplujecie spokój doliny” – czytamy – „zatrzymajcie się na chwilę, by wspomnieć tych, którzy tu polegli”.
W czasach pokoju tak naprawdę nie sposób wyobrazić sobie wojnę. Podobnie, spacerując ulicami tętniącego życiem miasta, takiego jak Tajpej – do czego miałem ostatnio okazję – nie sposób pojąć, że decyzja jednego człowieka mogłaby zamienić je w krwawe pole bitwy. Z tego powodu większość ludzi nie potrafiła sobie wyobrazić, co mogłaby oznaczać rosyjska inwazja na kraj, który przecież dzielił z Rosją kawał kultury i historii.
W pierwszych tygodniach po 24 lutego 2022 roku szok związany z oglądaniem wojny rozgrywającej się (tuż) obok i (naprawdę) na naszych oczach niepodzielnie przykuła uwagę świata zachodniego. Ukraina zdominowała pierwsze strony wszystkich gazet. Na znak solidarności tysiące budynków i kont w mediach społecznościowych przybrało barwy ukraińskiej flagi. I wielu ludzi, przynajmniej na początku, uważnie śledziło rozwój toczących się walk.
Ale umysł ludzki nie tylko nie może się nadziwić, że „normalne” miejsce, takie jak Kijów, Tajpej czy Val d’Orcia, może z dnia na dzień przerodzić się w pole bitwy. Jeśli tocząca się tam wojna nie dominuje całej jego codzienności, to z trudem utrzymuje myśl o niej w centrum uwagi. I tak oto uwaga większości świata zwrócona w wiosennych miesiącach zeszłego roku na Ukrainę stopniowo ustępuje. Wojna nie dominuje już na pierwszych stronach amerykańskich gazet. Działy marketingu wielkich korporacji zaczęły niezauważenie usuwać ukraińskie flagi ze swoich biurowców i kont w mediach społecznościowych, często zastępując je tymczasowo symbolem poparcia dla jakiejś innej szczytnej sprawy.
Bolesna prawda jest taka, że wojna, jeśli tylko nie zagraża naszemu życiu bezpośrednio, jest równie przerażająca, co nużąca. To czyni odwrócenie wzroku zarówno łatwym, jak i kuszącym. Kiedy wydawało się, że rosyjskie czołgi już za chwilę wjadą na ulice Kijowa, świat żył w napięciu. Uwagę zdołały przyciągnąć również pierwsze doniesienia o straszliwych zbrodniach wojennych dokonanych przez Rosjan w Buczy. Jednak w miarę jak wojna się przedłuża, a ciała poległych piętrzą się, coraz trudniej jest nam odróżnić wydarzenia jednego dnia od drugiego.
W szczycie fali solidarności z Ukrainą niektórzy amerykańscy komentatorzy insynuowali, że w powszechnym poparciu dla ukraińskiej sprawy jest coś rasistowskiego. Krwawa wojna domowa w Syrii – wskazywali – zupełnie zniknęła z naszego pola widzenia. Skupienie uwagi Zachodu na Ukrainie miało ujawniać, że bardziej zależy nam na życiu osób o jasnym kolorze skóry. (Kiedy trzyma się młotek, wszystko dookoła wygląda jak gwóźdź – a w Ameryce masowo produkuje się ostatnio szczególny rodzaj młotka).
Jednak zarzut ten opierał się na błędnej przesłance. Dziś, krótko po pierwszej rocznicy pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę, w zachodnich społeczeństwach nasila się pokusa odwrócenia wzroku od codziennej potworności wojny. Jeśli za rok lub dwa ta straszna wojna nadal będzie się toczyć, to w oczach większości obserwatorów prawdopodobnie straci ona na znaczeniu, tak jak straszny konflikt w Syrii.
Pokusa odwrócenia wzroku jest tak samo ludzka, jak zdolność do mordowania ludzi w imię narodowej dumy czy ideologicznej czystości. Ale jak przypominają nam filozofowie, zachowanie naturalne niekoniecznie jest zachowaniem słusznym czy nawet dopuszczalnym. I tak, musimy walczyć, wbrew naszym głęboko zakorzenionym instynktom. Mamy obowiązek utrzymywać naszą uwagę na dramacie wojny w Ukrainie tak długo, jak będzie to konieczne, aby postępować właściwie.
Dla ukraińskich cywilów i żołnierzy nie ma bezpośredniego znaczenia, czy będziemy oglądać okropności, które oni muszą przeżywać każdego dnia. Ale ma ogromne znaczenie, czy cywile mogą ogrzać swoje domy, A żołnierze mają dość broni, by wypędzić brutalnego najeźdźcę ze swojej ojczyzny. Musimy przynajmniej upewnić się, że nasze rządy robią, co mogą, aby wspierać słuszną sprawę.
Miliony Ukraińców nadal ryzykują życie w obronie swoich wolności. Ich sukces przesądzi o tym, czy będą musieli cierpieć pod neokolonialną dominacją. Może zadecydować również o tym, czy mieszkańcy Europy Środkowej i Zachodniej będą mogli nadal cieszyć się kruchym pokojem, który długo uważali za oczywisty. A może zadecydować nawet o tym, czy naród rosyjski otrzyma kiedyś kolejną szansę zdecydowania o własnym losie.
Każdy, kto wie cokolwiek o istocie wojny, musi mieć nadzieję, że pola zboża w Ukrainie będą wkrótce wyglądać równie spokojnie jak te w Val d’Orcia. Ale żeby tak się stało, pokój musi okazać się sprawiedliwy i trwały. W latach czterdziestych XX wieku partyzanci z Val d’Orcia mieli rację, podejmując walkę z nazistami. Dziś mieszkańcy Ukrainy również mają rację. Naszym obowiązkiem jest pomóc im w sposób, który będzie najbardziej skuteczny i przyniesie konkretne rezultaty.