W filmie „Żywot Briana” Monty Pythona jest scena kamieniowania, w której wokół skazańca czekającego na publiczną egzekucję zbierają się kobiety ze sztucznymi brodami. Są przebrane, bo ze względu na płeć nie wolno im brać udziału w kamieniowaniu, ale bardzo chcą. Efekt komiczny polega na tym, że udają mężczyzn nieudolnie i widać to na pierwszy rzut oka. Mylą się i wołają „ona”, kiedy trzeba wskazać, kto rzucił za wcześnie, zabawnie wbijają wzrok w ziemię, kiedy strażnik pyta groźnie: czy są tu jakieś kobiety? A przecież od razu widać, że są tylko one.
Podobny efekt wywołują filmiki Platformy Obywatelskiej o problemach polskiego rolnictwa. Świnie pokazywane w tych filmikach są jak sztuczne brody u Monty Pythona, bo zainteresowanie spadkiem liczby stad trzody chlewnej jest u występujących w filmikach polityczek PO tak niewiarygodne, że aż śmieszne. Jedna brzmi tak, jakby czytała z promptera, przy czym zacina się przy rolniczych terminach. „Czy to koniec polskiego schabowego tradycyjnego?”, deklamuje inna, jakby śpiewała piosenkę według wierszyków dla dzieci Jana Brzechwy z „Akademii Pana Kleksa”.
Z filmików i towarzyszącej im kampanii na Twitterze płynie wniosek, że PiS zniszczyło rolnictwo i że Polacy jedzą niemieckie i duńskie schabowe, co też jest katastrofą.
Platforma Obywatelska, chcąc odbić PiS-owi wieś, tak walczy o polskich rolników. Od razu przypominają się badania IBRiS-u na zlecenie „Rzeczpospolitej”, w których co piąty wyborca opozycji uważa, że żadna z partii opozycyjnych nie ma programu dla Polski.
Nie warto naśladować PiS-u
Kampania z kotletem schabowym została już wyśmiana do tego stopnia, że więcej nie trzeba. Warto jednak poważnie zastanowić się, co z wynika z faktu, że powstała. Jej hasło to #PiSzaorałwieś, a więc chodzi o to, że PO widzi na wsi przestrzeń do walki o wyborców.
Pytanie jednak brzmi – o czyich? PiS-u właśnie? Czy innych? Bo wszystko zbiegło się mniej więcej w czasie z deklaracją wspólnego startu w wyborach PSL-u i Polski 2050. A PSL szuka wyborców na wsi. A więc o tych, którzy są do odbicia albo przyjęcia, tworzy się konkurencja. Cytowany przez portal Wirtualne Media rzecznik PO Jan Grabiec mówi zresztą: „Jesteśmy partią centrum i nasi zwolennicy też jedzą schaboszczaki, a nie tylko piją sojową latte, jak niektórzy mówią. Mamy trzy razy większe poparcie na terenach wiejskich niż PSL”.
Stylistyka kampanii może też wskazywać, że PO chce zawalczyć o wyborców PiS-u. PiS zwraca się do „zwykłych” ludzi, mówi ich językiem, patrzy ich oczami. Jan Grabiec cytowaną wyżej wypowiedź kończy: „Mówimy do normalnych ludzi, robimy zakupy w Biedronce, Lidlu i Kauflandzie i wiemy, przed jakimi dylematami stają ludzie”.
Jednak to też wyszło z efektem godnym Monty Pythona. W filmikach o trzodzie i kotlecie polityczki PO mówią prosto, tak po ludzku, ale dużymi literami, powoli, jak do cudzoziemców w szyderczych opowiastkach o Polakach za granicą. Mówią do kogoś obcego, kogo nie znają.
Stara zasada mówi, że nie warto uczyć się sztuk walki, żeby na ulicy obronić się przed gangsterem – on zawsze będzie lepszy w kopaniu i biciu, bo to jego mocna strona. Trzeba szukać swoich mocnych stron. Podobnie jest wtedy, kiedy chce się kogoś do siebie przekonać – trzeba brzmieć wiarygodnie, a więc zaproponować coś swojego, a nie naśladować kolegę.
Nie walczyć mięsem
PO chciała pewnie też pokazać, że łatka wegeterrorystów, którą przypina jej prawica, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Schabowy może być odpowiedzią na steki, przy których robili sobie zdjęcia politycy Solidarnej Polski, żeby ośmieszyć Rafała Trzaskowskiego, który rzekomo chce zabronić Polakom jedzenia mięsa.
Można to zrozumieć, czy jednak warto walczyć o wizerunek „normalsów” oraz o wieś właśnie mięsem? Oprócz tego, że nie jest to broń z arsenału PO, to jest ona też kontrowersyjna. W Komisji Europejskiej trwają prace nad zakazem chowu klatkowego, masowe hodowle zwierząt przyczyniają się do dewastacji nie tylko klimatu, lecz także środowiska, w którym powstają wielkie fermy – nie tylko pod względem przyrodniczym, ale i społecznym, o czym pisaliśmy w jednym z ostatnich wydań „Kultury Liberalnej”. Właśnie wielkie fermy niszczą gospodarstwa. Walka o taniego kotleta to często walka o interesy właścicieli wielkich hodowli, ale nie interesy rolników, czy przyszłych pokoleń Polaków.
Dacie radę
Próba pokazania PO jako partii „blisko ludzi” nie musi być nieudana, narzędziem do sukcesu nie musi być paździerz, a postulaty ekologiczne nie muszą być kłopotliwe. Wszystko zależy od sprawności tych, który budują emocje.
Przemysł mięsny nawet wielkie zakłady produkcyjne potrafi reklamować w sposób budzący dobre skojarzenia, pokazując uśmiechnięte krówki i kurki pasące się na zielonej trawce, co jest oczywistym kłamstwem. Niemożliwe, żeby partia ze specjalistami od politycznego PR-u nie umiała znaleźć własnego sposobu na odejście od wizerunku zadufanych wielkomiejskich sztywniaków i musiała nieudolnie kopiować przeciwników politycznych. PO próbuje z tym wizerunkiem zerwać już od dawna, nawet hasło marszu zaplanowanego na 4 czerwca brzmi prosto i bezpośrednio – „przeciw drożyźnie, złodziejstwu i kłamstwu”. Jednak wydaje się, że wciąż nie znalazła właściwej drogi. Trzeba przyznać, że trudno powiedzieć, co by do tej partii pasowało, bo trudno jednoznacznie powiedzieć, jaka ona jest.
Może w walce o wieś lepszym tematem niż mięso byłyby uprawy – albo energetyka, której koszty też dotykają rolników, a nie ciągną za sobą negatywnych skojarzeń z przemysłem mięsnym? Na jednym ze spotkań z ludźmi aktywistka działająca na rzecz praw zwierząt zapytała Donalda Tuska, co zrobi z masowymi hodowlami, jeśli wygra wybory. Odpowiedział, zwracając uwagę zarówno na problemy ekologiczne, społeczne, jak i na sytuację przedsiębiorców, którzy w te hodowle zainwestowali. Może to jest sposób – zwracać się do ludzi, nie zapominając o części z nich.
Może wtedy zmieni się wynik sondaży, takich jak ten United Surveys dla RMF FM i „Dziennika Gazety Prawnej”, w którym 47 procent respondentów nie wierzy w wygraną Koalicji Obywatelskiej.