Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > Koniec wielkiej gry...

Koniec wielkiej gry o nic. Recenzja finału serialu „Sukcesja”

Wojciech Engelking

Wbrew pozorom „Sukcesja” to nie serial o miłości. Większość wydarzeń z tej opowieści, i na tym także polega jej wielkość, była w istocie po nic. Grano tu tylko po to, żeby wygrać, dla samego zwycięstwa, nie dla niesionej przez nie treści. Tej nie było.

[Uwaga dla Czytelników: tekst zawiera spoilery]

1.

„Czyż wychowanie nie jest przede wszystkim nieodzownym układaniem stosunków między pokoleniami, a jeśli już mówić o opanowywaniu, to opanowywaniem stosunków międzypokoleniowych, a nie dzieci? Podobnie technika nie jest opanowywaniem przyrody, lecz relacji przyrody i ludzkości” – powiada w finale „Ulicy jednokierunkowej” Walter Benjamin. Kontruje tak wszystkich tych myślicieli, którzy stosunki między generacjami widzą jako wojnę, w swej konstrukcji zakładającą jednego zwycięzcę, na ogół pochodzącego ze strony młodych – bo są oni silniejsi i obdarzeni takim wigorem, który, nim się zużył, był udziałem starych.

Kto postrzega relacje między pokoleniami w kategoriach wojennych, myśli o nich tak, jakby były grą o sumie zerowej: wygrany bierze wszystko, pognębia przegranego, odchodzi w siną dal. Po nim choćby potop, ważne jest, że wygrał – teraz.

Tymczasem, wedle Benjamina, nie chodzi o zatryumfowanie nad daną generacją ani nad prawami samego procesu, w którym pokolenia się ze sobą ścierają. Nad nimi nie da się zatryumfować – można je wszakże nagiąć do swoich potrzeb. Jeżeli komuś przysłuży się w ramach tych praw krwawa wymiana pokoleń – niechaj będzie krwawa. Jeżeli komuś przysłuży się łagodna – niech będzie łagodna. Tak czy siak nastąpi, nie da się jej uniknąć. Ważne jest to, w jaki sposób nastąpi. „Kto zaufa – pyta Benjamin – zwolennikowi chłosty, który sensem wychowania chciałby uczynić zapanowanie dorosłych nad dziećmi?”. 

Nie ma na to rady: starzy umrą, młodzi zajmą ich miejsce. Światle jest jednak sprokurować to, w jaki sposób umrą i jak zajmą ich miejsce. To właśnie jest zadanie starych, czekających na swój koniec i zarządzających nim tak, by nie był zwyczajnym biologicznym zdarzeniem.

O czym jest ten serial – jedno z najdonioślejszych dzieł sztuki, jakie dotąd wydało XXI stulecie – to zawiera się w samym jego tytule. W istocie idzie o sukcesję, nie o wojnę generacji.

Wojciech Engelking

Ten specyficzny, bo zawierający się w góra dwóch zdaniach „Ulicy jednokierunkowej” podręcznik wychowania dzieci staje się jednak nieco problematyczny, gdy w grę wchodzi jeszcze jeden czynnik, czyli kapitalizm – a właściwie jego wewnętrzne przemiany. Wówczas nawet ten, który cokolwiek światle zawiadywał międzypokoleniową wymianą, może się pogubić. Takie oto nieszczęście przydarzyło się panu Loganowi Royowi z Manhattanu.

2.

O czym jest ten serial – jedno z najdonioślejszych dzieł sztuki, jakie dotąd wydało XXI stulecie – to zawiera się w samym jego tytule. W istocie idzie o sukcesję, nie o wojnę generacji. Sukcesję – czyli przekazanie władzy, wstąpienie w ogół praw i obowiązków, które niegdyś były udziałem X-a, przez Y-a; proces, w ramach którego Y zaczyna ponosić odpowiedzialność za to, co niegdyś czynił X, jakby sam to czynił. Prawnie rzecz biorąc to, kim sukcesor jako on sam jest, nie powinno mieć znaczenia: znajdując się na miejscu X-a, staje się X-em. Nie tyle przywdziewa w wyniku sukcesji body politic swego poprzednika, co staje się tego body tymczasowym mieszkańcem, jak poprzednik, dopóki mu jego body natural na to mieszkanie pozwoli.

By jednak je właściwie przywdziać, a nie stać się jednym z tych, którzy noszą nazwisko wielkiego rodu i tylko z racji nazwiska zasiadają na tronie – Mieszkiem Lambertem czy Richardem Cromwellem – body natural i charakter sukcesora muszą być właściwie wytrenowane, by pasowały do body politic.

Taki trening Logan Roy, dowiadujemy się z ostatniego sezonu „Sukcesji”, przedsięwziął od najmłodszych chwil życia swoich dzieci, przygotowując wymianę pokoleń i starając się nią zarządzać. Jednemu synowi powiedział, że zostanie jego następcą, gdy ten miał siedem lat; drugiemu, gdy miał dwanaście; córce jeszcze kiedy indziej. Chciał w dzieciach rozbudzić ambicję, chciał, by, gdy osiągną odpowiedni wiek, byli nowymi Loganami Royami. Jednak – na próżno. Już pierwszy odcinek całego serialu, gdy Kendall okazuje się słabiutkim biznesowym negocjatorem, Roman psychopatycznym błaznem, a Shiv polityczną idealistką pracującą dla demokratów, to pomnik Loganowej klęski. Patriarcha orientuje się, że jego najważniejsza ambicja: zapanowania nad międzypokoleniową wymianą – nie została spełniona. 

Dlatego wraca do gry – ale nie jak starający się do niej wrócić Lear, który spostrzegł, że nowe pokolenie wszystko robi po swojemu i go nie szanuje, postanowił więc, z kiepskim skutkiem, postawić na swoim. Przeciwnie: pierwsze trzy sezony „Sukcesji” to opowieść o tym, jak naprędce, w dziewiątym dziesięcioleciu życia, Logan Roy stara się znowu przygotować międzypokoleniową wymianę, której nie udało mu się przygotować przez cztery dekady życia swoich dzieci. Gdy w pierwszym sezonie mówi rodzinnemu terapeucie, że wszystko, co w życiu zrobił, zrobił dla potomstwa – idzie mu o tego właśnie rodzaju przygotowanie. 

Ba: pewnego razu ma nawet wrażenie, że mu się jednak udało i okrutny spektakl, który w finale drugiego sezonu zaaranżował na pokładzie swego jachtu, opłacił się – oto bowiem syn, który dotychczas nie nadawał się w swoim body natural na wstąpienie w Loganowe body politic, jednak postanowił zakończyć jego panowanie. Stąd straszny, ale i wspaniały, bezbłędnie zagrany uśmiech starego Roya na koniec.

Ze wszystkich sag rodzinnych, do których „Sukcesję” porównywano, najbliżej jej do „Buddenbrooków” Tomasza Manna. […] Obydwie te historie opowiadają bowiem przede wszystkim o tym, o czym wprost opowiadają jak najmniej – czyli o wewnętrznych przemianach kapitalizmu.

Wojciech Engelking

Prędko jednak okazuje się, że wcale nie. Scena, w której Kendall ogłosił, że zrzuca ojca z tronu, nawet specjalnie nie pasowała do „Sukcesji”była prędka i podniosła, szybka i teatralna, ciarki przechodziły po karku każdemu, kto ją oglądał. A przecież jeśli czegoś „Sukcesja” nauczyła widzów, to tego, że takich scen nie ma się w niej co spodziewać. Obalenie ojca w świetle kamer, podczas gdy tenże ogląda to z pokładu luksusowego jachtu? To się nie zdarza; w „Sukcesji” nawet umiera się w kiblu, a ostatnie rozmowy dzieci z rodzicami odbywa w chińskim barze karaoke.

Naokoło zaś dzieje się rzeczywistość. 

3.

Ze wszystkich sag rodzinnych, do których „Sukcesję” porównywano, najbliżej jej do „Buddenbrooków” Tomasza Manna. To w dziejach powolnego, lecz zapowiadanego i nieuchronnego upadku kupieckiego rodu z Lubeki zawiera się klucz do zrozumienia upadku rodu media moguls z Nowego Jorku. Obydwie te historie opowiadają bowiem przede wszystkim o tym, o czym wprost opowiadają jak najmniej – czyli o wewnętrznych przemianach kapitalizmu.

W „Buddenbrookach” ta przemiana to była niemiecka rewolucja przemysłowa, która ukatrupiła podstawową formę życia niemieckiego mieszczaństwa: bycie Bürger, tyleż artystowskim i szalonym, co umiejącym owe tendencje pogodzić z „porządną pracą i powagą życia”.

W najmłodszym z dorosłych pokoleń Buddenbrooków, więc w przypadku Thomasa i Christiana, bycie szalonym uniemożliwia bycie poważnym (przypadek Christiana, którego odbiciem jest Roman Roy), a bycie poważnym uniemożliwia bycie szalonym (tak, jak by tego wymagał biznes, w którym zwycięża się, podejmując odważne, widowiskowe decyzje, spacerując nad przepaścią; to przypadek Thomasa, którego odbiciem jest z kolei Kendall). Thomas Buddenbrook, o którym żona mówi: „Ha, zdaje się, że na całym świecie nie ma lepszego obywatela miasta niż ty”, tylko się za Bürger przebiera, udaje go, gra – tak, jak Kendall Roy gra biznesmena w typie swego ojca. Robi to niczym drugoligowy aktor: przemiana Kena w Logana, która jakoby dokonała się w paru finałowych odcinkach ostatniego sezonu, była przecież tak karykaturalna, że uwierzył w nią tylko ten, kto Kenowi kibicował.

Najmłodsi Royowie – mówi im ojciec na pożegnanie we wzmiankowanej azjatyckiej spelunie – nie są poważnymi ludźmi. Nie dodaje jednak, choć mógłby: kochani, to wcale nie wasza wina! Bylibyście nimi, problem w tym, że, starając się zapewnić właściwe następstwo pokoleń, wychowałem was do życia w świecie, którego już nie ma.

Zdarzyła się rewolucja big techów, przyszli rozmaici Zuckerbergowie, Muskowie i Matssonowie, którzy umiejętnie potrafią łączyć szaleństwo (wysyłanie byłej dziewczynie swej zamrożonej krwi) oraz powagę (negocjowanie tak ostro, jak się da). By znaleźć swego sukcesora, muszę firmę sprzedać jednemu z nich, bo tylko on ma body natural pasujące do mego body politic. Wasze body natural też by pasowało, no, ale – czasy.

Momentu, w którym Logan Roy pojął, że tak musi być, nie oglądamy na ekranie, bo – vide koniec poprzedniego rozdzialiku – w „Sukcesji” nie ogląda się przełomowych momentów; ogląda się to, co pomiędzy nimi. Wszakże możemy stwierdzić, kiedy się to zdarzyło: podczas negocjacji ze szwedzkim miliarderem w pięknej willi nad jeziorem na granicy Włoch i Szwajcarii. Pojął więc, zaordynował prawnikom spisanie umów – a potem zapomniał o lekcji, którą wyniósł od Waltera Benjamina. (Nie wątpię, że go czytał – w jednym z odcinków jawił się jako miłośnik Spenglera, a kto czyta jednego Niemca, czyta wszystkich).

Bohaterowie „Sukcesji” nie myślą o pieniądzach; są one dla nich tak naturalne, jak to, że się oddycha; nie znają ich wartości, jak nie zna się wartości powietrza.

Wojciech Engelking

4.

Pokonałem was! – wrzeszczy patriarcha do dzieci w finale trzeciego sezonu. – Bawicie się plastikowymi żołnierzykami! Ja wygrałem! 

Nie od rzeczy byłoby spytać: a właściwie o co była ta gra?

O pieniądze? Te przecież emocjonują raczej głównych „Sukcesji” widzów, klasę średnią i wyższą średnią, która z serialu dowiedziała się, że nie należy do wyższej. Bohaterowie „Sukcesji” nie myślą o pieniądzach; są one dla nich tak naturalne, jak to, że się oddycha; nie znają ich wartości, jak nie zna się wartości powietrza.

O władzę? Będąc w posiadaniu takiego kapitału, w jakiego posiadaniu są, Royowie starzy i młodzi nie mogą tej władzy nie mieć; siłą rzeczy są w skali świata istotnymi postaciami. Nawet jeśli ich kapitał nie jest ulokowany w firmie, nie mogą sobie pozwolić na odcięcie się od rzeczywistości: trzymając majątek na kontach w bankach, będą przecież kluczowymi klientami tych banków, podobnie jest w przypadku spółek, w których mają udziały. Wpływy przyjdą same.

O bycie w posiadaniu firmy, którą zbudowała ich rodzina? Ani w tym wielkiej tradycji (tę reprezentują w „Sukcesji” Pierce’owie, amerykańska arystokracja), bo jest to tradycja jednopokoleniowa, ani przywiązania – zbyt często Royowie zmieniają zdanie, sprzedać drożej, sprzedać taniej, sprzedać temu, sprzedać owemu, nie sprzedawać, wsio rawno.

Gra w „Sukcesji” – przynajmniej od momentu, gdy zaczęła być grą – toczyła się o nic. Toczyła się po to, by się toczyć, toczyła się po to, aby coś się działo. Ba, większość wydarzeń z tej opowieści, i na tym także polega jej wielkość, była w istocie po nic.

Dialogi w „Sukcesji”, na poły karykaturalnie składając się z rozmaitych „mhm”, „aha”, „mmm”, „fuck off”, „yeah”, „hmmm”, nie służą przecież komunikowaniu czegokolwiek. Są białym szumem, wynikającym z pewnej specyficznie amerykańskiej przypadłości – nieumiejętności milczenia.

Wojciech Engelking

Nie niosły te wydarzenia za sobą żadnych konsekwencji; jak dramatyczne by nie były, rozchodziły się po kościach. Ken idzie do FBI nadawać na starego? Nic się staremu złego nie przydarza. Ujawniony został proceder z wycieczkowych rejsów? No, to został ujawniony, idziemy dalej. Ogłoszono, że prezydentem Stanów Zjednoczonych zostanie krzyżówka Viktora Orbána, Jokera i generała Franco? Zatem ogłoszono. Może sądy to odwrócą, może nie. Właściwie nie ma to żadnego znaczenia. Utonięcie kelnera z weselnego przyjęcia? No real person involved, to nie zdarzyło się naprawdę. Shiv jest w ciąży? To jest i pije dalej. Mówi Nietzsche: „energia młodych ludzi tylko czeka, by wybuchnąć […] podnieca ich nie sama sprawa, ale zapał wokół sprawy, widok płonącego lontu”. Działo się wszystko. Nic się nie działo.

5.

Ta nieistotność – zresztą pasująca do czasów, w których „niesłychane / stało się codziennością” i straciło urok niesamowitości – pięknie została w opowieści o Royach rozegrana także na poziomie języka. Dialogi w „Sukcesji”, na poły karykaturalnie składając się z rozmaitych „mhm”, „aha”, „mmm”, „fuck off”, „yeah”, „hmmm”, nie służą przecież komunikowaniu czegokolwiek. Są białym szumem, wynikającym z pewnej specyficznie amerykańskiej przypadłości – nieumiejętności milczenia. Przywodzą na myśl grający na minimalną głośność telewizor w czasach, gdy oglądało się to medium, na którym rodzina zbudowała swą potęgę – włączony, by po domu niósł się jakiś dźwięk. Niesie się, i niosąc, nic nie znaczy.

Jak zaś wygrywa się grę o nic? Po prostu się ją wygrywa. Zwycięstwo nie ma żadnej treści prócz bycia zwycięstwem, niczym w grze Toma i Shiv w gryzienie się w nadgarstki. Ktoś tę grę wygrał – więc wygrał. Tyle.

Lepsze pytanie brzmi: od kiedy ta gra o nic się toczyła i co jej w tym toczeniu się, dziwnym prawem dramaturgii, odrobinę przeszkadzało.

W końcówce sezonu trzeciego, zapomniawszy o lekcji wyniesionej z lektury Waltera Benjamina, Logan Roy postanowił swoje dzieci zwyciężyć. Powód miał prosty: tron, jaki chciał któremuś z młodych przekazać w ramach dobrze przygotowanej wymiany międzypokoleniowej, sprzedał – dzieci skazane zostały więc na odziedziczenie jego równowartości w gotówce.

Gotówka to nie body politic; na nią niczyjego body natural nie trzeba przygotowywać. Wówczas zaczęła się bitwa o nic, niby maskowana logicznymi argumentami – dzieci uświadomiły staremu, że od Szweda można wziąć sto milionów więcej; umówmy się jednak, co taka kwota w ogóle znaczy dla rodziny Royów? W istocie, grano tylko po to, żeby wygrać, dla samego zwycięstwa, nie dla niesionej przez nie treści. Tej nie było.

6.

Lecz treść taka pojawiła się, choć i nie pojawiła się do końca. W grze starego i młodych szczególną rolę zaczął w pewnym momencie odgrywać czynnik, który Logan Roy, gdy jeszcze trzymał Waystar żelazną pięścią, umiejętnie wykorzystywał, przygotowując wymianę pokoleń. Czynnik ten nazywa się miłość. Niektórzy twierdzą, że „Sukcesja” cała jest o niej. To nieprawda.

W opowieści o Royach miłość w perspektywie Logana była – przed finałem trzeciego sezonu – wyłącznie narzędziem właściwego przygotowania spadkobiercy, który się musiał nią nauczyć operować, a nie być jej niewolnikiem. Ktoś młody, Logan to wiedział – trochę jak Prospero, który zaaranżował uczucie między Mirandą a Ferdynandem – musi się miłością sparzyć, by nauczyć się być na nią nieczuły; musi dostrzec, że jest ona potężnym narzędziem i lepiej nią grać niźli być za jej pomocą rozgrywanym.

Młodzi też to w jakiś sposób wiedzieli, nie dopuszczając do siebie świadomości, że traktują miłość poważnie. W obliczu braku tronu jednak – strasznej perspektywy, o której w scenie w chińskim barze mówi Kerry: „Możecie oddzielić swoje sprawy zawodowe od rodzinnych” – miłość, powstrzymywana i uwiązywana, nagle wysunęła się w „Sukcesji” na pierwszy plan. Wybuchła.

Gra o nic wciąż była jednak grą o nic, ponieważ żaden z Royów nie chciał przed sobą oraz innymi przyznać, że w istocie gra o to, by zostać pokochanym: młodzi przez starego, stary przez młodych. Miłość, jej straszne pragnienie, zerwana wszelako ze smyczy, szczekała w tle. Jednocześnie znaczyła nic – po amerykańsku „I love you” mówi się przecież co pięć minut – i w tym sensie była treścią gry o to właśnie, z drugiej strony znaczyła wszystko.

Gdyby mieli Royowie trochę więcej czasu, może by i coś ta miłość z nimi zrobiła, może by ich jakoś przemieniła – każdy chce w to wierzyć, choć to mało prawdopodobne. Nie mieli więcej czasu. Stary umarł, a wraz z nim ich body politic. Musieli wymyślić się na nowo, i dwójce z nich się udało.

7.

W 1941 roku, gdy USA wciąż nie przystąpiły do drugiej wojny światowej, na świecie zastanawiano się, jak będzie wyglądał Zachód, gdy i jeśli Hitler zostanie pokonany – czy może i na nim zapanuje ustrój na wzór radziecki i przedsiębiorcy stracą władzę na rzecz robotników? Amerykański socjolog nazwiskiem James Burnham, były trockista, opublikował wówczas pracę „The Managerial Revolution”. Wieszczył w niej, że, owszem, wielcy biznesmeni nie będą w przyszłym świecie królami – ale nie dlatego, że władzę przejmą hutnicy z Pittsburgha.

Przejmą ją, uważał, menedżerowie – zarządcy wielkich przedsiębiorstw, którzy nie ponoszą za nie osobistej odpowiedzialności. Jedną rzeczą jest być Henrym Fordem, właścicielem i CEO Ford Motor Company – drugą rzeczą jest być Johnem Smithem, CEO, którego pan Henry Ford wynajmuje. Sytuacja, w której biznesmen jednocześnie swym biznesem na co dzień zawiaduje miała, prorokował, odejść do przeszłości.

Co się działo w „Sukcesji” po śmierci Logana, każe przyznać Burnhamowi rację. To już nie była historia o dzieciach zmarłego patriarchy, szykujących się na wstąpienie w jego body politic, ani o jego szwedzkiej, młodej wersji, która się na to wstąpienie nadawała. To była historia o menedżerach, i menedżer właśnie „Sukcesję” wygrał.

Czy dlatego, że został sukcesorem, że przyjął prawa i obowiązki Logana, stał się od niego nieodróżnialny? Ależ nie. Przyjął to, czego przyjęcie mu umożliwiły czasy, w których – Burnham się mylił – wielki przedsiębiorca może zbudować firmę i nią zarządzać. Nie może jednak, choćby najbardziej pieczołowicie starał się, przygotować następstwo pokoleń, przekazać jej tak, jakby przekazywał tron królestwa w monarchii patrymonialnej (Burnham miał rację). Ta epoka się już skończyła: dzieci Steve’a Jobsa też nie odziedziczyły prezesury Apple’a, dzieci Billa Gatesa nie odziedziczyły prezesury Microsoftu – w przypadku tego drugiego przedsiębiorstwa jego zarząd przeprowadził elekcję vivente rege. (Dzieci Matssona, jeśli je będzie miał, też jego biznesu nie odziedziczą).

A co stało się z młodymi Royami, tymi, na użytek których patriarcha pragnął był opanować międzypokoleniowe stosunki? To zależy od tego, jak blisko ich body natural znalazło się Loganowego body politic.

Jeśli idzie o Romana, wyszedł na całym tym galimatiasie najlepiej: jego body koło body politic Logana nawet nie stało. Co do Shiv, też nie – bo ma body natural kobiety; kobieta w „Sukcesji” może się tylko koło body politic kręcić, wywołując w nim reakcje, jakie kobiece ciało wywołuje w mężczyznach, nie może stać się jednak męskim ciałem.

Kendall zaś? Swoje body natural stracił, usiłując grać ojca – wziął nawet jego ochroniarza. Jednocześnie body politic Logana Roya w jego wydaniu to manekin, awatar, woskowa figura, nie człowiek, pacynka poruszana wyłącznie siłą rozpędu. Rozpęd ten – z czego Ken zdaje sobie sprawie, gdy mówi, że jest trybikiem działającym w jednej maszynie – nazywa się Waystar Royco. Nie ma Waystar Royco – nie ma rozpędu. Manekin drobi więc kroki w Battery Park i nieruchomieje, usiadłszy na ławce z widokiem na Hudson.

Nigdy z niej już nie wstanie. 

Przypisy: 

Fragment z „Ulicy jednokierunkowej” Waltera Benjamina w przekładzie Bogdana Barana, „Buddenbrooków” Tomasza Manna – Ewy Librowiczowej, „Wiedzy radosnej” Fryderyka Nietzschego – Małgorzaty Łukasiewicz, „Codziennie” Ingeborg Bachmann – Sławy Lisieckiej i Zdzisława Jaskuły.

Na kogo warto zagłosować ...

... w najbliższych wyborach do europarlamentu? Żyjemy w dobie baniek medialnych i polaryzacji debaty publicznej. Zbliżające się wybory do parlamentu europejskiego są kluczowe dla przyszłości Polski i Europy, a prowadzona przez przeciwne strony polityczne kampania często odbiega od kluczowych dla wyborców tematów związanych z bezpieczeństwem, infrastrukturą krytyczną, solidarnością społeczną i zmianami klimatycznymi.

Każdy i każda z nas ma prawo do obiektywnych mediów i rzetelnych informacji, pozwalających podjąć odpowiedzialną decyzję wyborczą. Rzeczowe analizy pomagające nam wszystkim decydować o swoich prawach i obowiązkach warto wesprzeć nawet drobną kwotą. Choć nie pobieramy opłat za teksty, nasza praca ma swoją wartość. Nawet 50 złotych miesięcznie pozwala nam stale docierać do nowych osób poszukujących refleksyjnego, niezależnego dziennikarstwa. Wspólnie z naszymi Darczyńcami i Patronami zapewniamy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 754

(25/2023)
20 czerwca 2023

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj