Sahel (po arabsku – „wybrzeże”) to zbiorcza nazwa rozciągającej się od Atlantyku po Morze Czerwone krainy, obejmującej część terytoriów około tuzina krajów afrykańskich, graniczących na północy z Saharą.

Gdy myślimy o Saharze (jeśli w ogóle o niej myślimy), wyobrażamy ją sobie z reguły jako niepokonaną barierę rozdzielającą zamieszkałe ziemie, coś w rodzaju tropikalnego odpowiednika Syberii.

Tymczasem oba te obszary są oczywiście zamieszkałe, choć z rzadka, a przede wszystkim przecinają je szlaki komunikacyjne i handlowe o zupełnie zasadniczym znaczeniu. Sahara jest jak morze, które od wieków przekraczały, miast statków, karawany – a obecnie konwoje autobusów czy ciężarówek; stąd arabska nazwa jej południowego skraju.

Szlak przez pustynne morze

Z Sahelu na północ przez wieki wywożono złoto oraz niewolników. Samo niewolnictwo Afrykańczyków w krajach arabskich trwało dłużej i dotknęło większą liczbę ofiar niż w europejskich koloniach; w Mauretanii oficjalnie zostało zlikwidowane dopiero w latach osiemdziesiątych XX wieku. Kontrolę nad tym eksportem sprawowali Arabowie i Tuaregowie z północy, mniej liczni, lecz dysponujący potęgą swych państw.

Gdy w XIX wieku Sahel skolonizowały Francja i Wielka Brytania, eksport trwał nadal – lecz gdy imperia odeszły, zostawiły za sobą państwa. W ich granicach sztucznie łączono wyzyskiwanych przez wieki Afrykańczyków i ich wyzyskiwaczy, którzy stali się w tych państwach mniejszościami. Granice te zarazem podzieliły historycznie zjednoczone ludy.

Krwawe konflikty między muzułmańskimi Arabami i Tuaregami a wyznającymi różne religie Afrykańczykami trwają do dziś i są jednym ze źródeł terroryzmu. Korzystają na tym dynamicznie rozwijające się na Sahelu bojówki Państwa Islamskiego.

Kiedyś niewolnicy, teraz uchodźcy

Ale nawet te zmiany nie przerwały szlaków handlowych. Złoto oraz metale ziem rzadkich wywozi się wprawdzie teraz samolotami, ale nadal przez Saharę wędrują handlowe konwoje. Wiozą uchodźców, którzy zastąpili niewolników – z korzyścią dla tych, którzy ich przewożą. Na niewolników trzeba było polować; uchodźcy zgłaszają się sami, powierzając – w nadziei na poprawę losu w utęsknionej Europie – swe życie przemytnikom.

Ci zaś wykorzystują ich tak, jak dawniej wykorzystywano niewolników: w Libii, głównym punkcie przerzutowym przez Morze Śródziemne, działają regularne targi ludzi, do pracy fizycznej i do seksualnej eksploatacji. Organizują je bojówki związane z jednym z dwóch libijskich rządów, finansowane z funduszy Unii Europejskiej na przeciwdziałanie nielegalnej imigracji.

Z kolei ci, którzy docierają w końcu do Europy (o ile ich statki nie zatoną), nadal są wykorzystywani przez gangi. Tymi samymi szlakami docierają też do Europy narkotyki z Ameryki Łacińskiej, przeładowywane w zachodnioafrykańskich portach. Obroty przemytu ludzi i narkotyków na Sahelu szacowane są na 38 miliardów dolarów rocznie. Walki o podział tych łupów są kolejnym źródłem terroryzmu w tym regionie.

Klimat dla przemocy

Przemycane do Europy narkotyki z reguły nie zostają w Sahelu, natomiast region zalewa fala tanich i często trujących podróbek leków; według szacunków, ginie tam od ich użycia od ćwierć do pół miliona ludzi rocznie. Zarazem na Sahelu dokonuje się klimatyczna katastrofa: region pustynnieje, bo temperatury rosną tam 1,5 raza szybciej niż średnia światowa.

Powierzchnia Jeziora Czad skurczyła się o około 90 procent od lat sześćdziesiątych XX wieku. Sprawia to, że woda i dostęp do niej stają się kolejnym źródłem walk, zaogniając dodatkowo tradycyjne konflikty rolników z południa i nomadów z północy.

Z około 300 milionów mieszkańców Sahelu, już dziś 4 miliony stanowią wewnętrzni lub zewnętrzni uchodźcy, a liczba osób wymagających natychmiastowej i stałej pomocy humanitarnej jest dwukrotnie większa. Liczby te będą rosły, dodatkowo zaogniając konflikty.

Zaś od upadku reżimu Kaddafiego w Libii 12 lat temu region zalała fala broni złupionej z arsenałów byłej armii libijskiej. Umożliwiło to uzbrojenie wszystkich grup etnicznych, religijnych i po prostu kryminalnych, co dramatycznie zwiększyło liczbę ofiar ich działań.

Obecnie zaś groźba implozji państwa w Sudanie na skutek tamtejszej wojny domowej, o której pisałem w „KL”, oznacza, że możliwe jest kolejne, dramatyczne zasilenie rynku broni.

Próżnię po Zachodzie wypełnią Rosja i Chiny

Trudno więc zapewne się dziwić, że taka akumulacja zagrożeń skutkuje wzrostem terroryzmu, ten zaś powoduje wspomnianą wcześniej ogromną liczbę ofiar. Warto podkreślić, że większość mieszkańców Sahelu, a więc także tamtejszych ofiar terroryzmu, to muzułmanie, zaś wśród przyczyn tych zbrodni religia jest tylko jednym z wielu czynników.

Dodatkowo zaś sytuację komplikuje obecność na Sahelu regularnych i nieregularnych sił zbrojnych spoza kontynentu, walczących z terrorystami lub rywalizujących z nimi o te same zasoby. Po ewakuacji wojsk francuskich z Mali na żądanie nowej, prorosyjskiej junty i załamaniu się wojskowej współpracy lokalnej grupy państw G5, pozostaje niewielka obecność wojskowa ONZ – której ewakuacji Mali także żąda – oraz wojskowa współpraca państw regionu z USA.

W obliczu skali zagrożeń taka aktywność Zachodu i społeczności międzynarodowej jest dalece niewystarczająca, zaś obecność w Mali rosyjskiej grupy Wagnera, chroniącej przekazane Rosji kopalnie złota, już doprowadziła do masakry cywili.

Podobne do grupy Wagnera chińskie formacje zbrojne na razie są obecne jedynie na nadmorskich odcinkach Sahelu, ale ich obecność w głębi kontynentu jest zapewne jedynie kwestią czasu. Bez większego ryzyka błędu można oczekiwać, że udział Sahelu na przyszłorocznej liście ofiar terroryzmu IEP będzie jeszcze wyższy.