Dramat polskiej (post)polityki rozgrywa się w ludzkiej duszy. Nie jakiejś abstrakcyjnej rozumianej ogólnie czy religijnie, nie w duszy narodu. Rozgrywa się w duszy konkretnego człowieka – mianowicie Bartłomieja Sienkiewicza. Człowieka, jak powiedziałby Sęp Szarzyński, „rozdwojonego w sobie”.
Na początku samego wiersza, w którym tak pisze, Sęp mocno akcentuje rozróżnienie między szczęśliwym pokojem a mrocznym bojowaniem, na które jesteśmy skazani i takie wrażenie można odnieść po lekturze książki Sienkiewicza. Dusza autora jest bowiem rozdarta co najmniej na trzech płaszczyznach.
Po pierwsze – pomiędzy symboliczną „kolumną” (Zygmunta) i „palmą” (na warszawskim rondzie de Gaulle’a), czyli między ideą porządku konserwatywnego, ufundowanego na wspólnocie i religii, a koncepcją świata płynnego, świata niezależnych jednostek, które wybierają swą tożsamość na bazarze idei i form.
Po drugie – pomiędzy ideą głębokiego namysłu, porozumienia i dialogu, którą Sienkiewicz czerpie ze swoich inteligenckich korzeni (był wszak między innymi stałym współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego”), a imperatywem postpolitycznej młócki (cytuję: „I jak jeszcze raz usłyszę od niektórych dziennikarzy pytanie, gdzie mam program na «po PiS-ie», to zaprawdę nie ręczę za siebie”). Wreszcie – między lewicowymi a liberalnymi pomysłami na gospodarkę.
Ani kolumna ani palma
W pewnym sensie Sienkiewicz jest mi bliski, rozdarcie jego jest mi bliskie – „bliżej krwioobiegu”, mówiąc Grochowiakiem, są ludzie, którzy mają wątpliwości, którzy zadają sobie pytania i u których widać wewnętrzne sprzeczności. Wszystko byłoby w porządku, gdyby chodziło o publicystykę, o osobiste przemyślenia, zwłaszcza że tytuł książki ten personalny wymiar sugeruje. Jednak to rozdarcie wychodzi poza duszę Sienkiewicza i dotyka polskiej polityki jako całości. W praktyce polityka rozdarta nie jest zdolna do realizacji swoich funkcji. Topi się w emocjach, w wojnach behawioralnych, w rosnącej polaryzacji. Pozbawiona jest jednolitej doktryny państwowej, czyli zbioru idei, przekonań, celów i sposobów działania, co do których zgadzają się wszystkie główne siły. Skupia się na bezwzględnej walce o krótkoterminowe, wyborcze korzyści, które zapewnia się wszelkimi możliwymi sposobami – od posunięć populistyczno-konserwatywnych po stronie partii rządzącej do ruchów w stylu cancel culture po stronie lewicowo-liberalnej (w postaci, choćby, niedawnego usunięcia Grzegorza Sroczyńskiego z Campusu Polska).
Żeby prowadzić skuteczną politykę, nie tylko w sensie doprowadzenia do wyborczego zwycięstwa, ale też zbudowania dobrze funkcjonującego państwa, trzeba postawić odpowiednie pytania i na nie odpowiedzieć. Sienkiewicz stawia bardzo dobre pytania, nawet kluczowe. Esej „Między kolumną a palmą” dotyka bowiem spraw podstawowych dla zbudowania możliwej doktryny państwowej.
Przede wszystkim zadaje Sienkiewicz pytanie o relacje między wspólnotowością a indywidualizmem. Między porządkiem ustanawianym przez wspólnotę i tradycję a prawami jednostki. Przytomne jest połączenie tego pytania z rewolucją technologiczną, która, pozornie wyzwalając jednostkę, może jednak prowadzić do opisywanego przez Marshalla McLuhana społeczeństwa neoplemiennego (to „tworzenie silnie zintegrowanych emocjonalnie wspólnot ludzi o podobnych poglądach, którzy mogą się nigdy nie spotkać twarzą w twarz”, o którym pisze Sienkiewicz). Do napędzanego politycznym paliwem neokolektywizmu pod czujnym, niewidocznym nadzorem skrytych za „lustrem weneckim” (Shoshana Zuboff) gigantów technologicznych. Skuteczną odpowiedzią nie jest ani konserwatywna „kolumna”, ani turboliberalna „palma” – i Sienkiewicz dobrze o tym wie. Niemniej, polityk dziś szykujący się do rządów w Polsce powinien ze szczególną uwagą przyjrzeć się pytaniu o rolę państwa w dobie rewolucji komunikacyjnej (autor „Diariusza” porównuje ją do wynalezienia druku).
Jak rozdzielić tron od ołtarza
Mniej trafne wydaje mi się porównanie obecnej sytuacji do wojen religijnych XV i XVI wieku. Nadmierna komitywa tronu z ołtarzem – co jest godne ubolewania – faktycznie ma miejsce w Polsce dobie PiS-u (co przybiera chwilami wyraz niebezpiecznej i wprost krzywdzącej ludzi polityki, o której pisała między innymi Helena Anna Jędrzejczak w tekście „Kobietobójstwo à la polonaise”). Widzę jednak problem odwrotnie niż Sienkiewicz.
Pisze on: „W polskich sporach o rozdział kościoła od państwa, konieczny po okresie zrostu politycznego z PiS-em, najgorszą rzeczą, jaką można zrobić, to zaatakować ten odwieczny porządek norm, w którym religia przenika się ze «starożytnymi tradycjami», na fali oburzenia na kościół hierarchiczny”. Otóż źródłem problemów moim zdaniem nie jest religia jako taka, a swoisty drobnomieszczański tradycjonalizm. Przesłanie Chrystusa – przesłanie radykalnego przebaczenia, miłości do wrogów, niosące świat, w którym „nie ma Żyda ani Greka”, miało charakter wręcz rewolucyjny. W praktyce w wielu miejscach, łącząc się z obyczajami odległymi od Ewangelii – skostniało jednak w hierarchiczno-drobnomieszczański tradycjonalizm, instrumentalnie i cynicznie wykorzystywany dziś przez polityków. Jeśli coś należałoby więc w imię dobra ludzi zaatakować, to raczej owo drobnomieszczaństwo z imperialnymi ambicjami.
Między polityką twitterową a racjonalną
Antidotum na rozdarcie między „kolumną” a „palmą” widzi Sienkiewicz w klasycznym liberalizmie. Sceptycznym wobec społecznego darwinizmu libertarian, uzgadniającym to, co wspólnotowe, z tym, co indywidualne, ze szczególną wrażliwością na dobro jednostki zagrożonej przez siłę mas i potężnych elit. Dlatego wrogiem liberała będą – pisze autor – manipulatorskie, potężne koncerny technologiczne, „nowy Lewiatan”.
Tylko przyklasnąć! Problem jednak w tym, że w polskiej polityce nie ma takiej siły. Sienkiewicz najwyraźniej uważa, że jest nią… Platforma Obywatelska. Konia z rzędem temu, kto zobaczy choćby blady odblask poważnych zagadnień omawianych przez Sienkiewicza w ośmioletnich rządach PO (podobnie zresztą jest z rządami PiS-u, ale nie o nich teraz mowa). Były minister spraw wewnętrznych twierdzi, że hasło „polityki ciepłej wody w kranie” powinno być powodem do dumy – ale to właśnie przez całkowity brak wyrazistej myśli państwowej i odpowiedzi na fundamentalne pytania dotyczące kierunków polityki PO przegrała, zostawiając państwo słabe, pozbawione podmiotowości, podzielone na silosy, łatwe do rozmontowania przez kolejną ekipę (odsyłam tu do raportu Jana Marii Rokity dla Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego).
Sienkiewicz jest inną osobowością niż większość współczesnych polityków, tak zajętych bieżącą wojną na twitterze, że nie mają czasu na przeczytanie choćby kilku książek. Sienkiewicz wiele książek przeczytał, i co więcej, wygląda na to, że uczy się na historii, na Houellebecqu, na Chantal Delsol. Jedną z niewielu znanych mi postaci polskiej polityki, z którymi Sienkiewicz mógłby mierzyć się na erudycję, był zmarły niedawno Ludwik Dorn. Problem polega na tym, że tę ogromną wiedzę Sienkiewicz (nie licząc wydawania od czasu do czasu książek) decyduje się ostatecznie złożyć na ołtarzu wojny o wyborcze zwycięstwo.
„Napiszę to całkiem otwarcie: jedynym programem, za jakim idę jak w dym, jest program odsunięcia Kaczyńskiego od władzy. Na to potrzeba gniewu, a nie misternych planów na przyszłość, ludzkiej złości i emocji, a nie przerzucania się cyframi, które nikogo poza garstką specjalistów nie interesują” – pisze w cytowanym przeze mnie wcześniej eseju. Nie, opozycja nie może się podnieść właśnie dlatego, że brakuje tej gruntownej myśli, brakuje dialogu, że zamiast nich jest postpolityka, zamieniająca mózg na emocje, a dyskusje na gównoburze i trolling. I dlatego właśnie grozi jej porażka w nadchodzących wyborach.
Pomiędzy kolumną a palmą jest wiele miejsca. Pomiędzy mądrą socjaldemokracją a mądrym, klasycznym liberalizmem – też. Nie ma natomiast przestrzeni między agresywną, tromtadracką twitterową postpolityką a polityką racjonalną, opartą na wiedzy, na dialogu i na konkretnych planach strategicznych. Sensowny wybór jest jeden – choć niepopularny.