O dziwo, najbardziej obrazowe określenie tego, co my, Europejczycy, usiłowaliśmy osiągnąć na naszym własnym kontynencie, pochodzi od amerykańskiego prezydenta, który wyrażał niechęć do „wizji”. „Niech Europa będzie cała i wolna”, powiedział George H.W. Bush w niemieckiej Moguncji w maju 1989 roku [1]. Opisywał „rosnącą wolność polityczną na wschodzie, Berlin bez szlabanów, czystsze środowisko [i] mniej zmilitaryzowaną Europę” jako „podstawę naszej szerszej wizji: Europy, która jest wolna i żyje w pokoju z samą sobą”. 

Cel jest więc potrójny: całość, wolność i pokój. Jak Europa radziła sobie z tymi celami przez ponad trzydzieści lat od 1989 roku? Czy wizja ta przybliża się czy oddala? Czego potrzeba, by Europa bardziej się do niej zbliżyła?

Europa po upadku muru 

Czas Europy po upadku muru berlińskiego to opowieść składająca się z dwóch połówek. Mówiąc najogólniej, możemy scharakteryzować okres od 1989 do 2007 roku jako epokę niezwykłego postępu. Wolność polityczna rozpowszechniła się w Europie Środkowej, Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Niemcy osiągnęły zjednoczenie. Wojska radzieckie wyjechały. Nowe demokracje dołączyły do Unii Europejskiej i NATO. W 1989 roku Wspólnota Europejska liczyła zaledwie dwunastu członków, a NATO szesnastu. Do 2007 roku Unia Europejska (w którą Wspólnota Europejska została przekształcona na mocy Traktatu z Maastricht z 1992 roku) liczyła dwudziestu siedmiu członków, a NATO – dwudziestu sześciu. Nigdy wcześniej nie było tak wielu krajów europejskich, które byłyby suwerennymi, demokratycznymi, prawnie równymi członkami tych samych wspólnot bezpieczeństwa, politycznych i gospodarczych. Będąc obywatelem Europy, można było przemieścić się z jednego końca kontynentu niemal na drugi – z Lizbony do Tallina, z Helsinek do Aten – bez konieczności okazywania paszportu. W wielu krajach na trasie podróży obowiązywała wspólna waluta – euro. Była to bezprecedensowo rozległa, jednolita przestrzeń europejska, korzystająca z bezprecedensowego poziomu pokoju i wolności. 

Oczywiście był to również okres, w którym w byłej Jugosławii toczyło się pięć wojen, w tym najbardziej brutalna, ludobójcza wojna w Bośni. Ostatnia z tych wojen, w Macedonii, skończyła się w 2001 roku. W trakcie tych dwóch dekad doszło również do ataków z 11 września na Stany Zjednoczone. Jednak z perspektywy czasu 11 września 2001 roku, który był ważnym punktem zwrotnym w historii Bliskiego Wschodu i USA, nie wygląda na taki w historii Europy. Konsekwencje prowadzonych przez USA wojen w Afganistanie i Iraku wpłynęły na radykalizację niektórych islamskich terrorystów, którzy następnie zaatakowali europejskie stolice, takie jak Londyn, Madryt, Paryż i Berlin, ale proces radykalizacji miał głębokie korzenie w samej Europie, zwłaszcza wśród europejskich muzułmanów drugiego pokolenia.

Zasadniczy europejski punkt zwrotny przypada na rok 2008. Dwa oddzielne, ale niemal równoczesne wydarzenia, okupacja wojskowa dwóch dużych obszarów Gruzji – Osetii Południowej i Abchazji – wprowadzona przez Władimira Putina w sierpniu, oraz wybuch globalnego kryzysu finansowego wraz z upadkiem Lehman Brothers we wrześniu, zapoczątkowały proces pogorszenia, który trwał przez całą drugą połowę okresu po upadku muru berlińskiego. W wielu krajach europejskich kryzys finansowy przerodził się w „Wielką Recesję”. Sprowokował on również kryzys strefy euro, który rozpoczął się w 2010 roku, uderzając szczególnie mocno w kraje południowej Europy, takie jak Grecja. Również w 2010 roku Viktor Orbán przystąpił do burzenia demokracji na Węgrzech. W 2014 roku, po agresji na Gruzję, Putin dokonał aneksji Krymu i rozpoczął wojnę rosyjsko-ukraińską na wschodzie Ukrainy.

Kryzys uchodźczy, który rozpoczął się w 2015 roku, spowodował gwałtowny wzrost poparcia dla skrajnie prawicowych partii nacjonalistyczno-populistycznych, takich jak Alternatywa dla Niemiec (AfD) i Front Narodowy Marine le Pen we Francji. W Polsce Prawo i Sprawiedliwość, po zdobyciu zarówno prezydentury, jak i bezwzględnej większości w parlamencie, zaczęło podążać za przykładem Orbána, aby osłabić kruchą polską demokrację. W 2016 roku odbyło się referendum w sprawie brexitu, w wyniku którego Wielka Brytania opuściła UE, następnie miał miejsce wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA, co również było ważnym momentem w historii Europy. W 2020 roku wybuchła pandemia covid-19, której konsekwencje gospodarcze, społeczne i psychologiczne wciąż jeszcze się uwidaczniają. Ta kaskada kryzysów osiągnęła swój najgorszy punkt (jak dotąd) wraz z pełnoskalową inwazją Putina na Ukrainę 24 lutego 2022 roku. 

Wymagałoby kolejnego eseju, aby przeanalizować wszystkie rodzaje pychy, które przyczyniły się do owego procesu upadku po 2008 roku, ale warto podkreślić jeden fundamentalny błąd w sposobie, w jaki wielu Europejczyków (i Amerykanów) zaczęło postrzegać naszą najnowszą historię. Mówiąc najprościej, był to błąd ekstrapolacji. Widzieliśmy, jak sprawy potoczyły się przez prawie dwie dekady po 1989 roku i z jakiegoś powodu przyjęliśmy założenie, że będą one nadal zmierzać w tym kierunku, pomimo zdarzających się po drodze niepowodzeń. Braliśmy jedno z najbardziej nieliniowych wydarzeń we współczesnej historii – upadek muru berlińskiego i pokojowy koniec sowieckiego imperium – i na tej podstawie tworzyliśmy liniową projekcję przyszłości. Wzięliśmy historię przez małe h, historię taką, jaka rzeczywiście się wydarza – zawsze będącą wynikiem interakcji między głębokimi strukturami i procesami a przypadkowością, koniunkturą, zbiorową wolą i indywidualnym przywództwem – i błędnie zinterpretowaliśmy ją jako Historię, heglowski proces nieuchronnego postępu w kierunku wolności. Ale wolność nie jest procesem. To ciągła walka. Doskonale oddaje to ukraińskie słowo wolia, które oznacza wolność, ale także wolę walki o nią. 

Tak jak pierwsza połowa czasów po upadku muru nie upłynęła w całości pod znakiem pokoju i postępu, tak druga połowa nie przyniosła wyłącznie konfliktów i regresu. Unia Europejska nie tylko przetrwała to, co jeden z jej przywódców nazwał „polikryzysem”, mimo że straciła jedno państwo członkowskie (Wielką Brytanię), a inne (Węgry) przestało być demokracją; pod pewnymi względami stała się silniejsza. W odpowiedzi na gospodarcze skutki pandemii UE zrobiła to, co powinna była zrobić w odpowiedzi na kryzys w strefie euro i uruchomiła program wsparcia finansowego o wartości 750 miliardów euro o nazwie NextGenerationEU, który wreszcie przełamał dwa tabu, uporczywie podtrzymywane przez północnoeuropejskie państwa-wierzycieli, takie jak Niemcy. Program ten doprowadził do faktycznego uwspólnienia części europejskiego długu, ponieważ Komisja Europejska została upoważniona do pożyczania pieniędzy w imieniu całej UE, a ponad połowa tych pieniędzy została rozdysponowana w formie grantów, a nie tylko pożyczek. UE okazała się również niezwykle zjednoczona i zdecydowana w obliczu pełnoskalowej wojny w Ukrainie.

Choć jest zbyt wcześnie, by oceniać to ostatnie wydarzenie w odpowiedniej perspektywie historycznej, wydaje się prawdopodobne, że 24 lutego 2022 roku oznacza koniec okresu, który rozpoczął się 9 listopada 1989 roku wraz z upadkiem muru berlińskiego. Skala i globalne implikacje wojny na Ukrainie oraz sposób, w jaki zmusza ona Europejczyków do weryfikacji niektórych z głęboko zinternalizowanych wizji świata obowiązujących po 1989 roku, oznaczają, że wkroczyliśmy w nową erę, której charakteru i nazwy nikt jeszcze nie zna. Jaka zatem jest dziś Europa? Pokojowa? Wolna? Cała? 

W pokoju?

Europa nie jest w stanie pokoju. Na Ukrainie toczy się największa europejska wojna od 1945 roku. „Nigdy więcej!” – wzywali Europejczycy w 1945 roku, po okropieństwach drugiej wojny światowej i Holokaustu. To było pierwsze powojenne przykazanie Europy. Jednak na południu Europy do lat siedemdziesiątych panowały faszystowskie dyktatury, podczas gdy wschodnia część kontynentu doświadczała okupacji i brutalnych represji aż do 1989 roku. Po zakończeniu zimnej wojny Europa zyskała miano kontynentu kantowskiego wiecznego pokoju. Ale niemal natychmiast wybuchła wojna w byłej Jugosławii. Po masakrze w bośniackim mieście Srebrenica w 1995 roku Europejczycy ponownie powiedzieli: „Nigdy więcej!”. Teraz sytuacja się powtórzyła. Oto owo „nigdy”, które najwyraźniej nigdy nie nadejdzie. 

Gdy pięć lat temu zacząłem pisać książkę „Homelands: A Personal History of Europe”, pomyślałem, że aby przybliżyć młodym Europejczykom okropności, w obliczu których definiowała się powojenna Europa, muszę czym prędzej znaleźć niektórych z ostatnich żyjących Europejczyków, którzy mają osobiste wspomnienia z piekła, jakim była Europa podczas drugiej wojny światowej. Tak też zrobiłem, w Niemczech, Francji i Polsce. Jednak dzisiaj wystarczy udać się pociągiem z Przemyśla na Ukrainę, by doświadczyć owych okropieństw na własnej skórze. Odjazd: 2023, przyjazd: 1943.

W Buczy, mieście położonym na północny zachód od Kijowa, którego nazwa stała się synonimem rosyjskich okrucieństw na Ukrainie, spotkałem starszą kobietę, której siostrzeniec został zamordowany przez okupacyjne siły rosyjskie tylko dlatego, że miał w telefonie zdjęcia zniszczonych rosyjskich czołgów. W Borodziance patrzyłem na pomnik wielkiego ukraińskiego poety z XIX wieku, Tarasa Szewczenki, któremu rosyjscy żołnierze kilkakrotnie przestrzelili metalową głowę. Intencja rosyjskiej okupacji jest ludobójcza. Tysiące ukraińskich dzieci zostało oddzielonych od rodziców i przymusowo deportowanych do Rosji, gdzie mają być wychowywane jako Rosjanie. W marcu 2023 roku Międzynarodowy Trybunał Karny wydał nakaz aresztowania Władimira Putina, uznając go za bezpośrednio odpowiedzialnego za tę zbrodnię wojenną. 

Nigdy nie zapomnę wieczornej rozmowy we Lwowie z Jewgienijem Hulewiczem, wysokim, szczupłym, przystojnym krytykiem kultury, który zgłosił się na ochotnika do służby w armii ukraińskiej po pełnoskalowej inwazji. Został dwukrotnie ranny, po raz drugi w trakcie wyczerpującej kampanii piechoty mającej na celu wyzwolenie Chersonia, ale kiedy się spotkaliśmy, przygotowywał się do powrotu na front. Wyjaśniał, że niedoświadczeni rekruci będą go potrzebować, a jego doświadczenie bojowe może uratować komuś życie. Kilka tygodni później sam stracił życie od kuli rosyjskiego snajpera w przesiąkniętym krwią błocie wokół Bachmutu, ukraińskiego Passchendaele [2]. Często myślę o Jewgieniju.

Trudno określić liczbę ofiar w tej wojnie, ale w sierpniu amerykańscy urzędnicy oszacowali, że całkowita liczba zabitych i rannych wyniosła prawie 500 tysięcy: około 120 tysięcy zabitych i 170–180 tysięcy rannych po stronie rosyjskiej; być może 70 tysięcy zabitych i 100-120 tysięcy rannych po stronie ukraińskiej. Liczba zabitych w wojnie w kraju liczącym nie więcej niż 40 milionów mieszkańców w ciągu zaledwie półtora roku już teraz przekracza liczbę ofiar śmiertelnych w USA w Wietnamie, wynoszącą 58 tysięcy w okresie niemal dwóch dekad. W niedawnym badaniu opinii publicznej czterech na pięciu Ukraińców zadeklarowało, że zna kogoś z bliskiej rodziny lub przyjaciół, kto został zabity lub ranny. A końca nie widać. 

Czy sama Europa jest w stanie wojny? Wiele osób w Europie Wschodniej powiedziałoby, że tak; większość w Europie Zachodniej powiedziałaby, że nie. Europa nie jest w stanie wojny, w takim sensie, w jakim była w 1943 roku, kiedy większość krajów europejskich była bezpośrednio stronami konfliktu; ale Europa nie jest też w stanie pokoju, w takim sensie, w jakim była w 2003 roku. Wiele krajów europejskich wspiera wysiłki wojenne Ukrainy, zapewniając broń, amunicję, szkolenia i pieniądze. I tak jak w 1943 roku, jedyną drogą do trwałego pokoju jest zwycięstwo w wojnie.

Zawieszenie broni lub porozumienie pokojowe w tej chwili, skutecznie zmuszające Ukrainę do poświęcenia terytorium wielkości małego europejskiego kraju, byłoby receptą na przyszły konflikt, nie tylko w Europie, lecz także w Azji, ponieważ prezydent Chin Xi Jinping może wyciągnąć z tego racjonalny wniosek, że agresja zbrojna się opłaca. Wczoraj Krym, jutro Tajwan. Uzbrojona w broń nuklearną Rosja nie może zostać zmuszona do „bezwarunkowej kapitulacji”, jak Niemcy w 1945 roku. Ale wynik, w którym Rosja jest zmuszona do oddania ukraińskiego terytorium, które zdobyła poprzez zbrojną agresję, jest nadal osiągalny i byłby jedyną pewną podstawą trwałego pokoju. 

Aby to osiągnąć, konieczne są dwie rzeczy, jedna wymierna, a druga niemierzalna. Państwa europejskie muszą porzucić istniejącą po obaleniu muru berlińskiego iluzję, że pokój można uzyskać wyłącznie za pomocą środków pozamilitarnych – muszą znacząco zwiększyć wydatki na obronność, dokonać realnego przesunięcia wojsk na wschodnią granicę NATO, wzmocnić swój przemysł obronny, aby zaspokoić zapotrzebowanie Ukrainy na broń i amunicję niemal na poziomie drugiej wojny światowej, a także przygotować się militarnie i ekonomicznie na długi konflikt. O ile nie zdarzy się cud, 6 czerwca, w osiemdziesiątą rocznicę D-Day 1944 roku, wojna rosyjsko-ukraińska wciąż będzie trwać.

Rzeczą niemierzalną jest natomiast wola walki o wolność. Ukraińcy stawiają kwestię odwagi w sposób, który może wprawić zachodnich Europejczyków w zakłopotanie. Podczas spotkania z jednym z najbliższych współpracowników prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w mocno okopanym pałacu prezydenckim w Kijowie w lipcu ubiegłego roku, francuski członek naszej misji obserwacyjnej rozpoczął pytanie od słów „Czy nie obawia się pan, że…?”. „Przede wszystkim”, odparł doradca Zełenskiego, „nie boimy się niczego”. Ukraiński pisarz Wołodymyr Jermołenko mówi o „duchu wojownika”, który jest obecny na Ukrainie i nieobecny na Zachodzie. Duch Achillesa. Jednym słowem: wolia.

Wolna?

Co oznaczałoby dla Europy bycie wolną? Chyba najbardziej oczywiste jest to, że byłby to kontynent wolnych krajów. Określenie „wolny kraj” implikuje dwie różne, choć powiązane ze sobą rzeczy: jest on niezależny od obcej dominacji, a jego obywatele cieszą się indywidualną wolnością na własnym podwórku. 

Na pierwszy rzut oka Europa wypada pod tym względem dobrze, zarówno w porównaniu z własną przeszłością, jak i z innymi kontynentami. Według Freedom House, w Europie znajduje się dwie piąte wolnych krajów na świecie: 34 z 84 w 2023 roku. Niektóre z tych europejskich państw są małe, tak więc zamieszkuje je tylko 7 procent światowej populacji, ale wiele z nich jest również bogatych, zatem wytwarzają one 17 procent światowego PKB. 

Zdaniem części eurosceptycznych populistów ich ojczyzny nie są wolne, ponieważ członkostwo w UE pozbawia je prawdziwej niezależności. Wskazują oni, że prawo europejskie ma zyskiwać prymat nad prawem krajowym. W krajach postkomunistycznych, takich jak Polska, mówią: „Wczoraj Moskwa, dziś Bruksela!”. To właśnie z inicjatywy swoich własnych eurosceptyków Wielka Brytania ostatecznie obaliła ową narrację o poddaństwie, dobrowolnie opuszczając UE w wyniku demokratycznego głosowania [3].

Taki ogólnie pozytywny obraz europejskiej wolności trzeba jednak skorygować na kilka sposobów. Wśród dwudziestu siedmiu państw członkowskich UE jest jedno, Węgry, które Freedom House klasyfikuje jako tylko „częściowo wolne”. Już w 2013 roku, zauważając demontaż nowej i wątłej demokracji przez Orbána, politolog z Princeton Jan-Werner Müller zapytał: „Czy dyktatura może być członkiem UE?”. Węgry nie są jeszcze w pełni rozwiniętą dyktaturą w takim sensie, jak Rosja Putina, ale z pewnością nie są już liberalną demokracją. Politolodzy określają ich system polityczny jako autorytaryzm konkurencyjny lub wyborczy. Chociaż członkostwo w UE pod pewnymi względami powstrzymuje neoautorytarny reżim Orbána, znacznie ułatwiło jego konsolidację – na przykład dzięki miliardom euro z funduszy unijnych, które wykorzystał do wzmocnienia swojej władzy. Jeśli kluczowe polskie wybory 15 października poszłyby źle, Polska mogłaby podążyć za Węgrami ścieżką od obecnego stanu nieliberalnej demokracji (czyli liberalnej demokracji w zaawansowanym stanie rozkładu) do miękkiego autorytaryzmu – lub pogrążyć się w chaosie.

Nawet w grupie 26 państw członkowskich UE, które Freedom House nadal pewnie klasyfikuje jako wolne, owa „wolność” wynika ze stosunkowo wąskich kryteriów „wolności negatywnej”, definiowanej przez listę kontrolną praw politycznych i swobód obywatelskich [4]. Ale czy wszyscy obywatele tych krajów są naprawdę wolni?

Bardziej ambitna definicja wolności jednostki zakłada, w przeciwieństwie do minimalistycznej wersji wolności negatywnej kojarzonej z myślicielami takimi jak Isaiah Berlin, że trzeba spełnić pewne minimalne warunki w odniesieniu do praktycznych możliwości działania, aby ktoś mógł zostać określony jako wolny. Niedożywione, bezdomne, niepiśmienne dzieci nie są wolne, nawet jeśli żyją w kraju określanym przez Freedom House jako wolny. Takie ujęcie wolności pojawia się już wśród czterech wolności Franklina D. Roosevelta jako „wolność od niedostatku”. Jest ono silnie zaznaczone w „podejściu zdolnościowym” Marthy Nussbaum i Amartyi Sena. Przejawia się ono w pracach Ronalda Dworkina, angloamerykańskiego myśliciela liberalnego, który podkreślał, że sercem liberalizmu musi być „równy szacunek i troska” o każdego członka danej wspólnoty politycznej. W jeszcze innym wariancie pojawia się w pracach niemiecko-brytyjskiego myśliciela społecznego Ralfa Dahrendorfa, który argumentował, że właściwie rozumiany liberalizm wymaga „wspólnego podłoża”. Musi istnieć „wspólny punkt wyjścia” w postaci mieszkań, opieki zdrowotnej, edukacji i dostępności sensownej pracy.

Takie bardziej egalitarne wersje liberalizmu zaniedbano w znacznej części Europy w erze po upadku muru, niemal redukując liberalizm do wymiaru gospodarczego. W konsekwencji, nawet w tych krajach, które spełniają najbardziej wymagające kryteria wolności politycznej, miliony poszczególnych Europejczyków są znacznie mniej wolne niż inni ludzie w tych samych społeczeństwach. Sześćdziesięciopięcioletni mężczyzna mieszkający w Richmond-upon-Thames, zielonym zakątku południowo-zachodniego Londynu, może średnio oczekiwać kolejnych 13,7 lat zdrowego życia, czyli ponad dwukrotnie więcej niż 6,4 lat, których może oczekiwać jego odpowiednik w biednej wschodniej dzielnicy Newham, gdzie występuje wysoki odsetek osób o pochodzeniu migracyjnym. Nie możesz być wolny, jeśli nie żyjesz. Prawie co czwarte dziecko w UE jest zagrożone ubóstwem. Mniejszości – etniczne, kulturowe, religijne i orientacji seksualnej – są generalnie nadreprezentowane wśród osób mniej wolnych. Z kolei na najbardziej uprzywilejowanym krańcu europejskich społeczeństw panuje coś zbliżonego do plutokracji lub czegoś, co zostało nazwane, z pewną ironią, „dziedziczną merytokracją”. Niezbędna jest zatem fundamentalna reforma europejskich liberalno-demokratycznych społeczeństw kapitalistycznych, zanim będziemy mogli powiedzieć, że nawet ta najbardziej szczęśliwa część Europy jest naprawdę wolna [5].

Tymczasem w południowo-wschodniej Europie poza UE jest jeszcze kilka krajów, w tym Bośnia, Czarnogóra i Serbia, które nawet Freedom House klasyfikuje jako tylko „częściowo wolne”. Poza tym istnieją kraje europejskie, takie jak Białoruś, które nie są ani zewnętrznie, ani wewnętrznie wolne. Jeszcze dalej znajdują się kraje, które z geograficznego, historycznego i kulturowego punktu widzenia są co najmniej częściowo europejskie, ale nie są wolne wewnętrznie (na przykład Rosja) lub są tylko częściowo wolne (na przykład Turcja). To prowadzi nas do najbardziej nieuchwytnego pojęcia w naszej europejskiej trójcy: „całość”.

Cała? 

Co oznacza „całość” w odniesieniu do Europy? W 1989 roku było to jasne. Oznaczało to przezwyciężenie zimnowojennego podziału Europy symbolizowanego przez mur berliński i żelazną kurtynę. „Uleczenie tragicznego podziału Europy”, wyjaśnił Bush w Moguncji, miało „pomóc Europie stać się całą i wolną”. Przez następne osiemnaście lat, do 2007 roku, dokonał się niezwykły skok w kierunku zjednoczenia Europy i poszerzenia geopolitycznego Zachodu. Jednak po 2008 roku proces ten utknął w martwym punkcie. Chorwacja weszła do UE i NATO; Albania, Czarnogóra i Macedonia Północna do NATO; ale to było wszystko. Turcja została zaakceptowana jako kandydat do członkostwa w UE już w 1999 roku, a Macedonia Północna w 2005 roku; oba kraje wciąż czekają.

W 2005 roku, zainspirowany pomarańczową rewolucją na Ukrainie, naciskałem na przewodniczącego Komisji Europejskiej José Manuela Barroso, aby publicznie oświadczył, że Unia Europejska chce, by Ukraina pewnego dnia stała się jej członkiem [6]. „Gdybym to zrobił” – odpowiedział – „natychmiast zostałbym sprowadzony na ziemię przez dwa duże państwa członkowskie”. Miał na myśli Francję i Niemcy. Zapytany o ewentualną kandydaturę Ukrainy, rzecznik Komisji zauważył: „Najpierw trzeba będzie przedyskutować, czy dany kraj jest europejski”. Wewnątrzeuropejski orientalizm – odwieczna tendencja zachodnich Europejczyków do uważania wschodnich Europejczyków za mniej europejskich lub w ogóle nieeuropejskich – nie mógł zostać wyrażony jaśniej. (Na domiar złego, rzecznik był Brytyjczykiem).

Jaką wielką różnicę czyni wojna. Dziś Unia Europejska zaakceptowała Ukrainę i Mołdawię jako kandydatów do członkostwa, wysyła pozytywne sygnały w kierunku Gruzji i wnosi nową energię w stosunki z krajami Bałkanów Zachodnich, co do których państwa członkowskie, takie jak Niemcy i Austria, nalegają, aby nie pozostawiać ich w tyle. Negocjacje z Ukrainą rozpoczną się prawdopodobnie na początku przyszłego roku. Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej, powiedział, że UE powinna dążyć do przyjęcia nowych członków do 2030 roku. Przywrócenie powagi kwestii rozszerzenia znajduje odzwierciedlenie w debacie na temat reformy instytucji UE i procedur decyzyjnych, tak aby Unia składająca się z trzydziestu sześciu członków mogła nadal skutecznie funkcjonować. Podobnie jak w przypadku wszystkich wcześniejszych prób stworzenia większej europejskiej wspólnoty politycznej, kluczem będzie znalezienie właściwej równowagi między jednością a różnorodnością. 

W związku z tym, że Finlandia i Szwecja, będące członkami UE, podjęły decyzję o przystąpieniu do NATO w odpowiedzi na wojnę na pełną skalę na Ukrainie, UE i NATO są obecnie bardziej zbliżone do siebie niż kiedykolwiek wcześniej. Dla Ukrainy bezpieczeństwo jest warunkiem wstępnym odbudowy i reform, bez których nie będzie ona gotowa do członkostwa w UE. Okoliczności związane z amerykańskimi wyborami prezydenckimi mogą niestety przeszkodzić w zaproszeniu Ukrainy do NATO podczas szczytu z okazji siedemdziesiątej piątej rocznicy powstania Sojuszu, który odbędzie się w lipcu przyszłego roku w Waszyngtonie, ale tylko członkostwo w NATO ostatecznie zapewni to bezpieczeństwo. Jako że Ukraina jest jednym z największych i najbiedniejszych krajów w Europie, a mniejsze kraje, od podzielonej etnicznie Bośni po częściowo okupowaną przez Rosję Gruzję, mają własne skomplikowane i trudne do rozwiązania problemy, jest to praca na co najmniej dekadę. 

Jednak nawet jeśli owe niezwykłe ambicje zostaną spełnione, łącząc więcej krajów europejskich niż kiedykolwiek wcześniej w jedną i tę samą wspólnotę polityczną i bezpieczeństwa, Europa nadal nie będzie „całością”. Ponieważ Europa nie kończy się na żadnej wyraźnie określonej linii – z wyjątkiem bieguna północnego, gdzie kończy się w punkcie. We wszystkich innych kierunkach Europa po prostu zanika: przez rozległe tereny Rosji, gdzieś między Petersburgiem a Władywostokiem; przez Turcję, gdzieś między Stambułem a granicą irańską; przez Morze Śródziemne, owo mare nostrum, nasze morze, które wraz z całą swoją linią brzegową było dla starożytnych Greków i Rzymian jedną przestrzenią cywilizacyjną; i przez Atlantyk. „Jako że Europa jest ideą tak samo jak miejscem”, powiedział prezydent Bill Clinton, przyjmując Nagrodę Karola Wielkiego w 2000 roku, „Ameryka również jest częścią Europy”. Przez wiele lat „The New York Review” mógł zasadnie twierdzić, że jest wiodącym ogólnoeuropejskim przeglądem intelektualnym. Natomiast Kanada byłaby idealnym członkiem UE.

Jeśli jednak Europa jest wszędzie, to nie jest nigdzie. Aby być skutecznym obrońcą interesów i wartości Europejczyków, europejska wspólnota polityczna lub bezpieczeństwa musi być ograniczona. Jej granicą nie będzie linia oddzielająca jednoznacznie Europę od nie-Europy, ponieważ taka linia nie istnieje. Pytanie nie brzmi zatem, czy istnieje granica, ale jaki jest jej charakter. 

Odpowiedź udzielona przez dzisiejszą Europę jest naprawdę szokująca, jeśli porównamy ją z nadziejami z 1989 roku. Wtedy chodziło o obalenie murów, zniesienie barier, przecięcie drutu kolczastego, otwarcie granic. Jednym z największych osiągnięć pierwszej połowy epoki po upadku muru była swoboda przemieszczania się. Wewnątrz UE obywatele europejscy mogli teraz pracować, studiować i mieszkać w dowolnym innym państwie członkowskim. Dzięki strefie Schengen nawet szersza grupa Europejczyków mogła swobodnie podróżować bez kontroli granicznych. Jednak w ostatnich latach, zwłaszcza od czasu kryzysu uchodźczego w 2015 roku, Europa buduje nowe mury, wznosi nowe ogrodzenia, zamykając granice zewnętrzne, mimo że – a częściowo z tego właśnie powodu – otworzyła granice wewnętrzne.

W 1989 roku obaliliśmy żelazną kurtynę przebiegającą przez centrum Europy. W 2023 roku wznosimy nową żelazną kurtynę na obrzeżach arbitralnie zdefiniowanej przestrzeni europejskiej. Na lądzie składają się na nią rzeczywiste ogrodzenia, takie jak to, które Węgry wzniosły na granicy z Serbią, oraz towarzyszące im fortyfikacje. Na morzu składa się z patroli morskich, z których niektóre wypchnęły łodzie migrantów na pozaeuropejskie wody terytorialne, z naruszeniem międzynarodowego prawa humanitarnego. Obejmuje to również płacenie sąsiednim autorytarnym rządom, czy to w Turcji, Libii czy Maroku, za powstrzymywanie milionów migrantów, którzy chcą przybyć do Europy z Afryki i Bliskiego Wschodu. Papież Franciszek trafnie opisał libijskie obozy detencyjne, do których niektórzy z tych niedoszłych migrantów zostali odesłani, jako „miejsca tortur i haniebnego niewolnictwa”.

Być może nie wydaje się to dylematem etycznym dla natywistycznej, partykularystycznej wersji europejskich wartości, takiej jak ta, której orędownikiem jest Orbán czy włoska premier Giorgia Meloni, ale z pewnością jest nim dla każdego, kto przyjmuje liberalną, uniwersalistyczną wersję europejskich wartości ujętych w artykule 2 Traktatu o Unii Europejskiej. Podkreśla również problem z teoriami współczesnego liberalizmu, które, nawet w wersjach proponowanych przez egalitarnych liberałów, takich jak Dworkin i Dahrendorf, skłaniają się do działania w ramach wyidealizowanego państwa narodowego. W granicach tego hipotetycznego państwa „każda osoba ma mieć równe prawo do najszerszego systemu równych podstawowych wolności zgodnego z podobnym systemem wolności dla wszystkich”, cytując Johna Rawlsa. Aby to osiągnąć, mówi Dahrendorf, powinien istnieć „wzrost gospodarczy i prawa obywatelskie dla wszystkich”. Ale co z osobami po drugiej stronie granicy, w Serbii, Turcji, Maroku czy Libii? Kiedy odwiedziłem hiszpańską północnoafrykańską enklawę Ceuta, Hiszpanka marokańskiego pochodzenia, która dorastała w sąsiedztwie potężnego, finansowanego przez UE ogrodzenia oddzielającego Ceutę od Maroka, powiedziała mi: „Gdybym urodziła się zaledwie kilka metrów dalej, miałabym zupełnie inne życie”.

Dahrendorf sugeruje jedną z możliwych odpowiedzi: wzrost gospodarczy. Rozwój powinien zmniejszyć przepaść ekonomiczną między afrykańską i europejską stroną owej nowej żelaznej kurtyny, oferując 830 milionom Afrykanów w wieku poniżej 25 lat większe szanse życiowe w domu. (Dla porównania, całkowita populacja UE wynosi 450 milionów). Niewiele jest jednak dowodów na to, że europejscy przywódcy starają się przekonać swoich wyborców o słuszności podwojenia wysiłków Europy na rzecz wspierania rozwoju zarówno na południu, jak i na wschodzie kontynentu. Historia pomocy rozwojowej sugeruje, że trudno jest pomagać państwom, które same nie wspierają rozwoju. A rosnący dobrobyt może raczej zwiększyć niż zmniejszyć migrację w perspektywie krótko- i średnioterminowej.

Nawet jeśli wszystkie te przeszkody zostałyby pokonane, rozwój na taką skalę, niezależnie od tego, jak ekologicznie „zrównoważony” byłby jego teoretyczny projekt, stanowiłby dodatkowe obciążenie dla udręczonej planety – kolejny ważny wymiar „całości” [7]. Prawdopodobnie spowodowałoby to wzrost średnich globalnych temperatur, które w lipcu tego roku, po raz pierwszy w historii, przekroczyły zatwierdzony przez ONZ pułap zmian klimatu wynoszący 1,5 stopnia Celsjusza w stosunku do poziomu sprzed epoki przemysłowej. Młodzi Europejczycy z zaangażowaniem podchodzą do kwestii kryzysu klimatycznego, a UE zobowiązała się do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych netto o 55 procent do 2030 roku. Nic nie wskazuje jednak na to, by większość europejskich wyborców była gotowa do poświęcenia własnego standardu życia, które mogłoby pozwolić na trwałą poprawę życia innych. 

W tym miejscu docieramy do ostatniej różnicy w porównaniu z rokiem 1989. Wówczas okoliczności zewnętrzne były niezwykle korzystne dla Europy, która chciała być „cała i wolna”. Teraz są one niekorzystne. Rosja prowadzi wojnę na pełną skalę, aby zapobiec osiągnięciu właśnie tego celu. Chiny są leninowskim mocarstwem kapitalistycznym, potężnym konkurentem zarówno dla Europy, jak i Stanów Zjednoczonych. Ich przywódca, Xi Jinping, łakomie spogląda na Tajwan, podobnie jak wcześniej Putin na Krym. A Chiny są tylko jednym z wielu wielkich i średnich mocarstw, w tym Indii, Turcji, Brazylii i RPA, które z zadowoleniem robią interesy z Rosją Putina, nawet jeśli prowadzi ona brutalną wojnę o rekolonizację Ukrainy. Stany Zjednoczone nie dysponują przeważającą hard power, nie mówiąc już o potężnej soft power, którą posiadały trzydzieści lat temu. Niewielu Europejczyków, jeśli w ogóle, patrzy teraz na USA jako na wzór polityki czy społeczeństwa. Wszyscy drżą przed perspektywą drugiej prezydentury Trumpa. Sztuczna inteligencja pogłębi problem powszechnej dezinformacji, którą już teraz ułatwia internet. Nad wszystkim wisi egzystencjalne ryzyko przegrzania planety. W dłuższej perspektywie te zewnętrzne wyzwania mogą stanowić większe zagrożenie dla dążenia do Europy jako całości i wolności niż którekolwiek z wewnętrznych wyzwań kontynentu.

Wszyscy miłośnicy wędrówek górskich znają to doświadczenie, kiedy trzeba wspiąć się po długim, stromym zboczu wzgórza w kierunku pozornie czystego horyzontu, tylko po to, by napotkać zagłębienie, a następnie jeszcze wyższe wzniesienie. W tym właśnie miejscu znajdują się dziś Europejczycy. Dokonaliśmy niezwykłego postępu, zwłaszcza w pierwszej połowie epoki po upadku muru. Jeśli ktoś w to wątpi, niech odwiedzi Estonię, która w 1989 roku nie istniała nawet na politycznej mapie Europy, choć trwała w sercach i umysłach swoich obywateli. Dziś Estonia jest silną, dobrze prosperującą demokracją, bezpieczną w UE i NATO, pomimo bliskości rewanżystowskiej Rosji, i zajmuje trzecie miejsce na świecie na liście Human Freedom Index. Ale teraz mamy do pokonania jeszcze większą górę, zanim będziemy mogli poważnie mówić o Europie całej, wolnej i pokojowej. 

Jest to wyzwanie wymagające, możemy jednak skorzystać z porady i śmiałości Václava Havla, jednego z największych Europejczyków tego okresu, który w mrocznych czasach napisał: „Nadzieja nie jest przewidywaniem. Jest ona nastawieniem ducha, nastawieniem serca”. Nadzieja jest „zdolnością do pracy na rzecz czegoś, ponieważ jest to dobre, a nie tylko dlatego, że ma szansę odnieść sukces. […] Nie jest to przekonanie, że coś się powiedzie, ale pewność, że coś ma sens, niezależnie od tego, jak to się potoczy”. 

Obrona, ulepszanie i poszerzanie wolnej Europy, obejmującej wolną Ukrainę, ma sens. Jest to sprawa warta nadziei.

Przypisy:

[1] Fraza ta została wymyślona przez zapomnianego już amerykańskiego dyplomatę Harveya Sichermana.
[2] Zob. mój artykuł „Ukraine in Our Future”, „The New York Review”, 23 lutego 2023. To właśnie w odpowiedzi na ten artykuł pewien pisarz ze Lwowa poinformował mnie o śmierci Jewgienija.
[3] Europejscy narodowi populiści zwykle nie narzekają na członkostwo w NATO, chociaż zobowiązanie wynikające z artykułu 5 traktatu, czyli obowiązek prowadzenia wojny w obronie innego państwa członkowskiego, jest równie istotnym ograniczeniem suwerenności, jak każde inne wynikające z członkostwa w UE.
[4] Human Freedom Index, publikowany wspólnie przez Instytuty Frasera i Cato, dodaje pomiar wolności gospodarczej, ale pozostaje mocno w sferze wolności negatywnej.
[5] Więcej na ten temat można znaleźć w moim artykule „The Future of Liberalism”, „Prospect”, styczeń–luty 2021. Samuel Moyn przypisuje to niepowodzenie dziedzictwu „zimnowojennego liberalizmu”, ale Dworkin i Dahrendorf byli zimnowojennymi liberałami.

[6] Zob. Timothy Garton Ash i Timothy Snyder, „The Orange Revolution”, „The New York Review”, 28 kwietnia 2005.
[7] Warto zauważyć, że w swoim przemówieniu „Europa cała i wolna” z 1989 roku Bush bił już na alarm w kwestii zagrożeń dla środowiska.