Ten lubiany aktor gra Paula, człowieka będącego uosobieniem przeciętności, kompletnie nijakiego i nie zwracającego niczyjej uwagi (mógłby go też zagrać Paul Giamatti). Paul jest mocno wyłysiałym, brodatym profesorem biologii ewolucyjnej na prowincjonalnej uczelni. Ma żonę Janet (Julianne Nicholson) oraz dwie nastoletnie córki, które nie traktują go z przesadnym szacunkiem.
Jego sytuacja zawodowa nie wygląda najlepiej. Paul nie ma publikacji, a jego wykłady nudzą, a niekiedy nawet usypiają studentów. Na jednym z nich opowiada o zebrach, tłumacząc obecność charakterystycznych pasków na ich ciele potrzebą kamuflażu, wtopienia się w stado, by stać się niewidocznymi. Odnosi się wrażenie, że sam taką taktykę mimikry stosuje; studenci na wykładzie zapewne szeptali do siebie „Gość wie, o czym mówi”.
Ale z drugiej strony Paul nie jest zadowolony ze swojej anonimowości i nierozpoznawalności. Marzy o uznaniu i rozgłosie, ma poczucie niedocenienia, nie bez podstaw uważa, że inni naukowcy wykorzystują jego osiągnięcia dla budowania swojej pozycji. Chciałby wydać przełomową naukową książkę – problem w tym, że jeszcze jej nie zaczął pisać.
I nagle wymarzona sława przychodzi, choć z zupełnie innej, nieoczekiwanej strony. Oto Paul zaczyna się ukazywać ludziom w snach – najpierw córkom i studentom, potem osobom nieznajomym. Wkrótce staje się gwiazdą internetu, celebrytą udzielającym telewizyjnych wywiadów. Nowojorska agencja reklamowo-marketingowa, chcąc wykorzystać jego popularność, zaprasza go na rozmowy: miałby zostać pierwszym na świecie influencerem sennych marzeń.
Po trudnych negocjacjach Paul spotyka się prywatnie z asystentką szefa agencji, której fantazje dotyczące naszego bohatera mają charakter seksualny. A po tym rendez-vous – uwaga: spoiler! – w życiu Paula następuje kolejny gwałtowny zwrot, tym razem na niekorzyść: wciąż pojawia się w ludzkich snach, ale tym razem już jako osobnik agresywny i niebezpieczny.
W niewoli sławy
„Dream Scenario” jest oryginalną mieszanką melancholijnej komedii, horroru i komentarza społecznego. Reklamowany jest jako „czarna komedia”, choć to raczej komediodramat, który jest momentami bardzo zabawny, ale potrafi być też rozdzierająco smutny. Przypomina nieco filmy powstałe według scenariuszy Charliego Kaufmana – „Być jak John Malkovich” Spike’a Jonze [1999], „Adaptację” tego samego reżysera [2002], gdzie główną, „podwójną” rolę grał również Nicolas Cage, czy „Wojnę plemników” Michela Gondry’ego [2001 – choć jest od nich stylistycznie mniej radykalny, a fabularnie prostszy i mniej poplątany. Czuje się też w nim rękę producenta, Ariego Astera, autora „Dziedzictwo. Hereditary” [2018], „Midsommar. W biały dzień” [2019] czy tegorocznego „Bo się boi”.
Jak łatwo zgadnąć, film Borgliego ma charakter alegorycznej przypowieści: stanowi metaforę zdobywania i tracenia sławy (a wręcz popadania w niesławę) w epoce internetu i mediów społecznościowych. Problematyka ta – mechanizmy osiągania sławy, jej koszty i, najogólniej mówiąc, jej druga, daleko mniej przyjemna strona – była również obecna w poprzednim filmie Borgliego, „Chora na siebie” [2022]. Jego bohaterka, skromna baristka Segne, zazdrosna o artystyczne sukcesy swojego chłopaka, starała się za wszelką cenę zwrócić na siebie społeczną uwagę i dla „zaistnienia” posuwała się nawet do samooszpecenia. Norweski reżyser trzyma się więc konsekwentnie jednego tematu.
Są jednak między tymi dwoma filmami zasadnicze różnice. O ile Segne desperacko walczyła o to, aby stać się sławna, o tyle sława Paula przychodzi sama, bez żadnego wysiłku z jego strony: nie zabiegał przecież, aby pojawiać się w snach bliźnich. A przy tym nie robi w nich nic szczególnego, efektownego czy heroicznego, po prostu przechadza się przez nie z nieco głupawym uśmiechem na ustach. Co tym bardziej uderzające, że z reguły mają w nich miejsce dramatyczne i groźne dla śniącego wydarzenia – tymczasem Paul nie reaguje, zachowuje się biernie, nie idzie z pomocą. Jest raczej obserwatorem niż aktywnym uczestnikiem, co być może stanowi odbicie jego ogólnej życiowej indolencji i pasywności. Ma w nich w sobie coś z ulicznego gapia przyglądającego się krwawym skutkom wypadku samochodowego.
Znajdziemy w tym filmie pewną diagnozę kulturową, która wydaje mi się trafna. Czy nie jest dzisiaj tak, że sławę zdobywa się często za nic, bez wyraźnego powodu, wcale nie z tytułu jakichś życiowych, zawodowych czy artystycznych osiągnięć? Czasami nie bardzo potrafimy wyjaśnić, obserwując niektóre kariery, czemu osoby najzupełniej przeciętne i nieciekawe zdobywają ogromną popularność. I skąd się bierze zjawisko celebrytów, którzy są „znani z tego, że są znani”? Czy naprawdę „wystarczy być”? Czy sława może przydarzyć się każdemu, mocą niewytłumaczalnego przypadku?
Ale tak jak czasami zyskuje się sławę niezasłużenie, tak i nie z własnej winy się ją traci. Nie ma się bowiem możliwości kontrolowania swojego społecznego wizerunku, gdy już staje się własnością ogółu. Sny, w których Paul się pojawiał, od początku miały zagrożeniowy, lękowy charakter, były mniej czy bardziej łagodnymi koszmarami. Tyle że wtedy się do tych zagrożeń nie odnosił, a teraz stał się ich źródłem.
Opinia publiczna, zdaje się mówić Borgli, na pstrym koniu jeździ – jest zmienna, kapryśna, nieobliczalna. Nawet więcej: widząc łatwość, z jaką przechodzi od uwielbienia do potępienia, odnosi się wrażenie, że wynosi wybrańców tylko po to, by ich później strącić z piedestału. Jakby przyjemność z oglądania upadku gwiazdy była nawet większa niż wcześniejszy dla niej podziw. Iluż bohaterów zbiorowej wyobraźni zostało po jakimś czasie brutalnie zdegradowanych?
To znamienne, że zmiana sytuacji Paula następuje bezpośrednio po niefortunnym incydencie seksualnym – scenie, którą ogląda się z niejakim skrępowaniem. Epizod ten nie ma realnego, przyczynowego związku z późniejszym popadnięciem w niełaskę Paula – „zdrada” nigdy nie wychodzi na jaw, nie wie o niej nawet Janet, nie mówiąc o czyhającej na takie potknięcia społeczności internautów. Ale zbieżność w czasie nie jest chyba przypadkowa: iluż naszych idoli przestało nimi być właśnie po jakimś skandalu natury seksualnej? Choć można to odczytywać inaczej: to, że Paul pojawia się teraz w postaci powszechnie znienawidzonej, odzwierciedla jego poczucie winy.
Świetny pomysł, nie w pełni niezrealizowany
„Dream Scenario” jest tak zwanym filmem z pomysłem – i to pomysłem oryginalnym i inspirującym. To dzisiaj nieczęste: żyjemy w czasach recyklingu i o niewielu filmach da się to powiedzieć. Dobrze się stało, że Borgli nie stara się go na siłę racjonalizować i zagadkowego fenomenu Paula nawiedzającego cudze sny nie próbuje w żaden sposób tłumaczyć. W kinie czasem lepsza jest taka bezczelna arbitralność niż pseudofilozoficzne i pseudonaukowe wyjaśnienia.
Trzeba też oddać reżyserowi, że halucynacje senne, które odgrywają w filmie tak zasadniczą rolę, są bardzo udatnie pokazane. To też raczej rzadkość. Nikt chyba dotąd nie przebił pod tym względem Luisa Buñuela, sny wyglądały też intrygująco w „Incepcji” Christophera Nolana, ale na ogół wypadają w kinie sztucznie. Tu są ciekawie zainscenizowane, a ponadto tak zręcznie wplecione w narrację, że niekiedy nie mamy pewności „jawa to czy sen” – czy to, co oglądamy, dzieje się naprawdę, czy wyłącznie w czyjejś podświadomości.
Trzeba jednak powiedzieć, że choć paradoksy dzisiejszej sławy Borgli ukazuje trafnie, to nie sięga zbyt głęboko. Dotyka też kwestii pokrewnych, na przykład podstawiając krzywe zwierciadło kulturze influencerskiej czy mówiąc o imperializmie dzisiejszej reklamy, chcącej zawładnąć naszą podświadomością. Może za dużo jest tu tematów? W ostatniej części ta egzystencjalna komedia spłaszcza się i zmienia w niezbyt odkrywczą – choć momentami bolesną – satyrę na kulturę wykluczenia. Najsłabsza jest zaś sama końcówka, która wpada w konwencję science fiction: finał jest dalece niesatysfakcjonujący i pozostawiający niedosyt. Mam wrażenie, że z tak rewelacyjnego pomysłu można było wycisnąć więcej.
Powrót Cage’a
Ten nie do końca spełniony, ale bardzo interesujący film zasługuje na uwagę także ze względu na znakomitą grę Nicholasa Cage’a – to jego najlepsza rola od wielu, wielu lat. Ten wybitny aktor, zdobywca Oskara za „Leaving Las Vegas” w 1995 roku, miał w ostatnich latach (jeśli nie dziesięcioleciach…) bardzo marny okres. Występował w filmach tak słabych, że nawet przy najlepszej woli nie miał szansy wykazać się swoimi umiejętnościami. Zdumiona publiczność zachodziła w głowę, czemu rozmienia na drobne swój talent i firmuje twarzą i nazwiskiem tak ewidentne knoty jak „Ghost Rider 2”, „Czasy ostateczne” czy „Jiu Jitsu” (a listę można by jeszcze bardzo długo ciągnąć).
Przyczyna była prozaiczna – aktor wpadł w ogromne kłopoty finansowe. Jego rozrzutność od dawna już była legendarna w Hollywood (dwadzieścia luksusowych samochodów!), a niektóre zakupy – jak na przykład czaszka Tyranozaura, która okazała się zresztą kradziona, więc trzeba było ją zwrócić – biły wszelkie rekordy ekstrawagancji. Doszły do tego nietrafione inwestycje i zasądzone alimenty. Wszystko to sprawiło, że ten otrzymujący gigantyczne honoraria aktor stał się praktycznie bankrutem. Aby się z tej finansowej zapaści wydobyć, schował dumę do kieszeni, brał wszystko, co podleci, przyjmował propozycje gry w filmach, które kiedyś odrzuciłby po lekturze pierwszych stron scenariusza. Oczywiście, przy tak ogromnej ich liczbie zdarzały się mu filmy niezłe, jak zeszłoroczny „Nieznośny ciężar ogromnego talentu” Toma Gormicana, swoisty „metafilm”, w którym grał sfabularyzowaną wersję samego siebie, ale były to wyjątki od zasmucającej reguły.
Z jednej strony rola Paula była jakby pisana dla niego: wprawdzie między losami ekranowego bohatera i karierą Cage’a analogia jest bardzo odległa, tym niemniej „Dream scenario” opowiada, najogólniej mówiąc, historię wzlotu i upadku, których aktor doświadczył na własnej skórze. | Paweł Mossakowski
Nie znam obecnej sytuacji finansowej aktora, ale chcę wierzyć, że nie będzie już determinowała jego decyzji. Ta, której dokonał, przyjmując zaproszenie od reżysera europejskiego na występ w filmie niezależnym (choć z bardzo przyzwoitym budżetem), należy uznać za bardzo szczęśliwą. Z jednej strony, rola Paula była jakby pisana dla niego: wprawdzie między losami ekranowego bohatera i karierą Cage’a analogia jest bardzo odległa, tym niemniej „Dream Scenario” opowiada, najogólniej mówiąc, historię wzlotu i upadku, których aktor doświadczył na własnej skórze. Z drugiej strony Paul wydaje się jego przeciwieństwem: aktor tak wyrazisty i charyzmatyczny (przypomnijmy sobie „Dzikość serca” Lyncha) miałby grać postać tak mdłą i anemiczną, szarego everymana?
A jednak poradził sobie z tą rolą świetnie. Znakomicie oddaje bezradność Paula wobec sił, na które nie ma żadnego wpływu i których staje się igraszką. Jest zabawny, gdy w snach dzieją się jakieś przerażające rzeczy, a on spaceruje sobie spokojnie z gapowatym wyrazem twarzy. Jest żałosny, gdy desperacko próbuje być cool w obecności swoich córek i nerwowo dowcipkuje, a jego żarciki wprawiają dziewczynki w konsternację. I wzruszający, gdy widzimy, jak bardzo chce być lubiany i szanowany. Ani przez moment nie wywołuje protekcjonalnej wyższości, a raczej współczucie, zwłaszcza gdy staje się ofiarą powszechnego hejtu i społecznego ostracyzmu. Wybitna kreacja – wierzę, że pójdą za nią następne.
Film:
„Dream scenario”, reż. Kristoffer Borgli, USA 2023.
Materiały prasowe dystrybutora Gutek Film