Druga wojna światowa. Rozdzierające wycie syren wyrywa mieszkańców Tokio ze snu, ostrzegając o nalocie. Gdy na miasto spadają alianckie bomby zapalające, wszyscy rzucają się do gaszenia ognia. Dołącza do nich nastoletni Mahito, którego matka leży w ogarniętym pożogą szpitalu. Jak w amoku pędzi przez zatłoczone ulice, a tańczące wokół niego płomienie i dym sprawiają, że otaczająca go rzeczywistość rozmywa się jak w koszmarnym śnie. Gdy dociera na miejsce, jest już jednak za późno – pożar pochłania budynek, a Mahito traci najdroższą osobę w swoim życiu.
Niedługo później ojciec chłopaka decyduje o przeprowadzce na prowincję i poślubia siostrę swojej zmarłej żony. Brutalnie pozbawiony dzieciństwa, wyrwany ze znanego sobie środowiska i pozbawiony czasu na przepracowanie żałoby, Mahito próbuje poradzić sobie z nową rzeczywistością. Podążając za tajemniczą czaplą siwą, niczym Alicja za Białym Królikiem, trafia do magicznego świata, w którym panuje logika snu, a przeszłość miesza się z teraźniejszością…
Po drugiej stronie lustra
Surrealistyczna atmosfera dominuje przez większość filmu. Mahito, podobnie jak Wendy przybywająca do Nibylandii, Adaś Niezgódka przyjmujący zaproszenie do Akademii Ambrożego Kleksa albo Ofelia podążająca za wskazówkami napotkanego w labiryncie Fauna, bez sprzeciwu akceptuje nieprawdopodobną rzeczywistość, do której trafia. Niczym bohater klasycznej baśni, bohater Miyazakiego przebywa przeznaczoną mu drogę, spotykając kolejne postacie i przyjmując od nich rady, które ostatecznie mają pomóc mu zaakceptować siebie, poradzić sobie ze stratą i poprowadzić swoje życie tak, jak sam zdecyduje. Wielowarstwowa, zagadkowa symbolika i oniryczny charakter przygód Mahito przywodzą na myśl dokonania Davida Lyncha lub Terry’ego Gilliama.
Po przejmujących scenach pożaru następują długie sekwencje powolnego przyzwyczajania się bohatera do nowego domu i macochy, a także stopniowej eksploracji otoczenia. Kolejne wydarzenia stopniowo, niespiesznie nabierają tempa. Dopiero w mniej więcej jednej trzeciej opowieści przenosimy się wraz z chłopcem i czaplą do czarodziejskiej krainy kontrolowanej przez tajemniczego demiurga. Jednak nawet tam akcja nie pędzi cały czas na złamanie karku. Dynamiczne sekwencje przeplatają się ze spokojniejszymi interludiami dającymi czas na oddech i zastanowienie. Fenomenalnie podkreśla to muzyka autorstwa Joe Hisaishiego. Kompozytor od czterdziestu lat współpracuje z Hayao Miyazakim przy każdym jego filmie. Na swoim koncie ma zarówno kompozycje elektroniczne, jak i pełne rozmachu symfoniczne ścieżki dźwiękowe. Tym razem postawił jednak na minimalizm, ograniczając się do fortepianu wspieranego przez smyczki. Jak tłumaczył, nie chciał, by jego muzyka konkurowała z obrazem, a wyłącznie podkreślała ładunek emocjonalny poszczególnych scen.
Opowieść dla wnuka
Obraz Hayao Miyazakiego nie jest łatwy w odbiorze – i wcale nie ma być. Producent „Chłopca i czapli” Toshio Suzuki wspominał w wywiadach, że 83-letni reżyser stworzył film przede wszystkim z myślą o swoim wnuku, jako formę listu pożegnalnego „przed wybraniem się na tamten świat”. Japoński mistrz doskonale zdaje sobie jednak sprawę z tego, że kolejne pokolenia niespecjalnie zainteresowane są gotowymi receptami na życie przygotowanymi przez dziadków, a odpowiedzi sformułowane w przeszłości niekoniecznie będą adekwatne w przyszłości. Dlatego postanowił najwyraźniej, że scheda po nim ma intrygować, skłaniać odbiorców do refleksji oraz zachęcać do rozmaitych odczytań. Zamiast proponować moralizatorskie odpowiedzi, Miyazaki po sokratejsku zadaje pytania. Najważniejsze z nich wybrzmiewa już w oryginalnym tytule filmu – „Jak żyjecie?”.
Reżyser zapożyczył go od jednej ze swoich ulubionych książek z dzieciństwa – „Kimi-tachi wa dō ikiru ka” Genzaburō Yoshino z 1937 roku. W Japonii należy ona do klasyki literatury dziecięcej. Niestety, nie została, jak na razie, wydana po polsku. Choć anime nie stanowi jej bezpośredniej adaptacji, to porusza podobne tematy: dorastanie młodego chłopca i radzenie sobie ze stratą jednego z rodziców. Książka Yoshino pojawia się również na ekranie – matka Mahito pozostawia mu ją w prezencie, podobnie jak matka Miyazakiego sprezentowała mu jego egzemplarz.
Tropów semi-autobiograficznych odnajdziemy tu zresztą więcej. Twórca „Chłopca i czapli” przyznawał, że jednymi z pierwszych obrazów, jakie pamięta, są zbombardowane miasta. Jego ojciec pracował w rodzinnej firmie produkującej części do myśliwców, co stało się wkrótce zarzewiem sporu między nim a pacyfistycznie usposobionym Hayao. Matka Miyazakiego po wojnie wiele lat spędziła w szpitalu z powodu gruźlicy. Choć zmarła już w starszym wieku, to jej choroba i śmierć odcisnęły wyraźne emocjonalne piętno na synu, który czerpał inspirację z tego fragmentu swojego życiorysu między innymi w „Moim sąsiedzie Totoro” oraz „Zrywa się wiatr”. Kolejnym kluczem interpretacyjnym, jaki można wykorzystać do odczytania fabuły „Chłopca i czapli”, są relacje pomiędzy trójką założycieli Studia Ghibli. Według słów Toshio Suzukiego, postać Mahito stanowi alter ego Miyazakiego, czapla to on sam, zaś władający magicznym światem wuj protagonisty symbolizuje ich wieloletniego przyjaciela, reżysera Isao Takahatę. Pierwotnie twórca filmu planował położyć dużo większy nacisk na relację chłopca z jego krewnym, jednak śmierć Takahaty w 2018 roku okazała się dla Miyazakiego tak bolesnym doświadczeniem, że nie był w stanie patrzeć na tę postać i zdecydował się poprowadzić opowieść w innym kierunku.
Animowane rytuały przejścia
W najnowszej animacji japońskiego mistrza znalazła się także cała plejada motywów, które w mniejszym lub większym stopniu wybrzmiewały w jego poprzednich dziełach. Po raz kolejny mamy do czynienia z historią o rytuale przejścia, któremu poddany jest główny bohater. Chłopiec, podobnie jak wcześniej Kiki, Ashitaka, Chihiro, Sophie i Ponyo, trafia do obcej sobie rzeczywistości, która pozwala ukształtować osobowość i dalszy los bohatera. Opowieści o dojrzewaniu, kształtowaniu osobowości, odnajdywaniu własnego „ja” i budowaniu relacji zajmują szczególne miejsce w twórczości reżysera zafascynowanego literaturą dziecięcą, który wielokrotnie podkreślał, że tworzy przede wszystkim dla młodych odbiorców pozbawionych kontaktu z przyrodą i zagrożonych rosnącym wpływem konsumpcjonizmu oraz wirtualnej rzeczywistości. Do podkreślenia liminalności wykorzystuje siły natury oraz elementy fantastyczne, czerpiąc zarówno z japońskiego folkloru oraz systemu wierzeń, jak i zachodniej tradycji literackiej. Nie kryje inspiracji m.in. baśniami Hansa Christiana Andersena, twórczością Ursuli K. Le Guin, Roalda Dahla czy Lewisa Carrolla, a jednocześnie wprost odnosi się w swojej filmografii do historii Japonii oraz bóstw i rytuałów sinto.
Wraz z Mahito odwiedzamy świat magii, pełen niewytłumaczalnych zdarzeń, dziwnych postaci i niepojętych zasad. Świat ten w większym stopniu oddziałuje na jego (i naszą) duszę niż na rozum, bardziej daje się poczuć niż pojąć. W dziele filmowca-pacyfisty po raz kolejny pojawiły się sceny ukazujące bezsensowny koszmar wojny oraz idylliczne plenery wsi i przestrzenie zupełnie nieskażone cywilizacją. Nie mogło zabraknąć również przejawów twórczej fascynacji awiacją w postaci licznych scen lotu i ptaków niemal wyfruwających z ekranu. Taka kondensacja znajomych elementów w połączeniu z charakterystyczną dla Miyazakiego estetyką sprawia wrażenie, jakby sam twórca chciał spleść to wszystko w ramach swego opus magnum.
Warstwa plastyczna „Chłopca i czapli” również stanowi kwintesencję animatorskiego kunsztu. Nawet jeśli fabuła wyda się komuś niezbyt przekonująca, a akcja – niezrozumiała, to seans najnowszej animacji Hayao Miyazakiego z pewnością połechce zmysł estetyczny. Od pierwszej sceny oszałamia ona płynnością i siłą wyrazu. Otwierająca film upiorna sekwencja gonitwy przez ogarnięte pożarem miasto robi ogromne wrażenie i na długo zapada w pamięć. Film ten stanowi również interesujący przypadek w karierze Japończyka, który zdążył zasłynąć ze swojej drobiazgowości i skłonności do mikrozarządzania projektami. Zaawansowany wiek i problemy ze wzrokiem tym razem zmusiły go do rezygnacji z osobistego nadzoru nad kluczowymi klatkami animacji. Z tego względu reżyser skupił się na dokładnym opisywaniu swojej wizji przy pomocy grafik koncepcyjnych, storyboardów, layoutów i szczegółowych komentarzy, które następnie przekazywał zespołowi zaufanych animatorów. W przeciwieństwie do jego poprzednich produkcji, „Chłopiec i czapla” powstawał bez wyznaczonego terminu. Dało to rysownikom możliwość spokojnego dopracowywania animacji. Chociaż w filmie pojawiają się elementy wygenerowane komputerowo, to są to jedynie detale pokroju wzoru na ręcznie animowanej draperii lub dodatkowych efektów wizualnych. Imponująca płynność animacji wynika z faktu, że na potrzeby filmu narysowano ręcznie ogromną liczbę pojedynczych klatek. Okazało się to jednak przedsięwzięciem bardzo kosztownym – mówi się, że jest to najdroższy obraz w historii japońskiej kinematografii. Ubocznym efektem rosnącego budżetu produkcji było pojawienie się wcześniejszych anime Studia Ghibli w serwisach streamingowych. Pieniądze ze sprzedaży licencji pozwoliły sfinansować ciągnące się przez niemal siedem lat prace nad wielkim podsumowaniem animowanego dorobku Hayao Miyazakiego.
Czy jednak faktycznie jest to już finał jego kariery? Film kończy się niespodziewanie, bez wyraźnie wybrzmiewającej pointy. Wpisuje się to w założenie reżysera, żeby widzowie sami odpowiedzieli sobie na zadane w tytule pytanie i poświęcili czas po seansie na refleksję. Jednocześnie wspaniale koresponduje z faktem, że niedługo po japońskiej premierze Miyazaki ponownie zamknął się w swojej pracowni i zaczął szkicować. Kto wie, może za kilka lat zaowocuje to kolejnym dziełem. Tymczasem warto wybrać się do kina, by na wielkim ekranie rozkoszować się jego „ostatnią” animacją.
Źródło ikony wpisu i ilustracji: materiały prasowe dystrybutora Nowe Horyzonty