Wojsko przez ostatnie półwiecze stosowało nacjonalistyczny szantaż, który, z obawy przed rozpadem państwa, wymuszał poparcie Bamarów, stanowiących w 55-milionowym kraju dwie trzecie ludności. Dziś przestał być on skuteczny.
Rządząca do zamachu w 2021 roku bamarska Narodowa Liga na rzecz Demokracji aresztowanej noblistki Aung San Suu Kyi jest dziś główną siłą opozycyjnego Rządu Jedności Narodowej (NUG). Reprezentuje ona obalone przez Tatmadaw władze cywilne oraz koalicję ugrupowań mniejszości narodowych. Z kolei, w skład Zbrojnego Trójsojuszu Braterskiego, czyli wiernej NUG partyzantki, wchodzi też Armia Wyzwolenia Narodowego Bamarów.
Sukcesy opozycji i plany na wyrost
Trójsojusz odnosi sukcesy wojskowe – w ostatniej, rozpoczętej w październiku ubiegłego roku ofensywie, zajął on ponad czterdzieści miejscowości na terenie całego kraju, w tym regionalne ośrodki Kawlin i Laukkaing. Zwłaszcza upadek tego ostatniego miasteczka, przy granicy z Chinami, niepokoi władze w Naypyidaw. Oznacza to, że powstańcy zyskali tam poparcie potężnej mafii przemytniczo-narkotykowej – a także zapewne cichą zgodę Chin, dotychczas przeszłości, wraz z Rosją, wspierających juntę bronią.
Z okazji trzeciej rocznicy puczu NUG ogłosił program działania, przewidujący całkowite odrzucenie konstytucji, dającej wojsku prawo politycznego weta, oraz powrót utworzonego na podstawie tej konstytucji niewojskowego rządu, który armia w końcu obaliła.
Ustalono również, że nie będzie żadnych negocjacji z dowództwem Tatmadaw, władzę przejściową po zwycięstwie mają sprawować „wszyscy uczestnicy rewolucji”, i ma zostać uchwalona nowa, federalna konstytucja. Oznaczałoby to całkowite zerwanie z przyjętym po niepodległości 76 lat temu unitarnym modelem państwa z dominacją Bamarów i armią jako jego gwarantem.
To program znacznie na wyrost: mimo sukcesów wojskowych Trójsojuszu nie ogłoszono, że NUG rozpoczął funkcjonowanie na terenach wyzwolonych. Dysproporcja sił między pozbawionym broni ciężkiej Trójsojuszem a Tatmadaw pozostaje znaczna: utracone miasta są systematycznie bombardowane z powietrza. Ale armię demoralizują ciągłe dezercje z jej szeregów: podczas operacji przy indyjskiej granicy znów uciekło 58 żołnierzy. O ile wojsku nie uda się szybko utopić powstania we krwi, jak obiecał właśnie przywódca junty generał Min Aung Hlaing, to siły Trójsojuszu będą rosły, podczas gdy Tatmadaw wyczerpała już swe możliwości mobilizacyjne.
Dominacja centralna i regionalna
Ale dla Bamarów jest jasne, że podczas gdy zachowują oni swą, demograficznie uzasadnioną, przewagę polityczną w NUG, to w Trójsojuszu, skupiającym głównie walczące od dnia niepodległości armie mniejszości narodowych, stanowią oni mniejszość – a to właśnie te armie są wspomnianymi w programie NUG „uczestnikami rewolucji”. Tatmadaw może więc jeszcze liczyć na to, że patriotyczny szantaż w końcu da jej poparcie choćby części Bamarów.
Co więcej, mniejszości są lokalnymi większościami, i postępują odpowiednio: uczestnicząca w Trójsojuszu Armia Arakanu walczy o prawa Arakańczyków, zamieszkujących stan Rakhine, który w przyszłości miałby się stać suwerennym podmiotem planowanej konfederacji.
Jednak w planach tych nie ma miejsca dla muzułmanów Rohingya, których kilkadziesiąt tysięcy wymordowano, a 750 tysięcy wygnano do Bangladeszu 12 lat temu, we wspólnej akcji Tatmadaw i Arakańczyków. O ich losie NUG milczy. Lecz jeśli Arakańczycy mają być wolni od dominacji Bamarów, to dlaczego nie Rohingya od dominacji Arakańczyków?
Gdyby dominację jednej grupy etnicznej na poziomie centralnym zastąpić by miała dominacja wielu grup na poziomie lokalnym, to zdecentralizuje się nie tylko władza, ale i opór przeciwko niej.
Bity przez silniejszego oddaje słabszemu
To nie tylko problem Mjanmy: po pokonaniu buntu Tigraju, władze etiopskie musiały zdławić bunt swych dotychczasowych sprzymierzeńców Amhara, także domagających się autonomii, a najliczniejszemu narodowi Etiopii – Oromo – też nie mają nic do zaoferowania.
Iran i Pakistan wzajemnie ostrzelały w styczniu rakietami domniemane bazy separatystów Beludży, których każde z nich tłumi u siebie, lecz popiera za wspólną granicą; nie inaczej Iran i Irak, Turcja i Syria traktują wzajemnie swoich Kurdów. Ci z kolei na kontrolowanych przez się obszarach w Syrii i Iraku dławią ludność arabską, co mieszkańcom ewentualnych przyszłych Kurdystanów w Turcji i Iranie też nie wróży nic dobrego – ale arabska, irańska czy turecka dyktatura nie stwarza Kurdom innej strategii działania.
W sytuacji braku demokracji i praworządności solidarność etniczna ma sens, bo władza dyktatorska, ale nasza, zapewne będzie nas traktowała jednak mniej źle niż nie-nas. Taki model sprawowania władzy jest jednak nie tyle przejściowym zastępstwem dla rządów prawa, co ich ustanowieniu skutecznie zapobiega.
Bo dlaczego mieliby Rohingya uważać, ze w ewentualnej przyszłej konfederacji Mjanmy Arakańczycy będą traktowani lepiej niż teraz pod władzą Bamarów? Bity przez silniejszego oddaje słabszemu. Najgorzej być tym, kto nie ma już komu oddać.
* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: Flickr.