W Armenii Ararat jest wszędzie. Góruje nad jej stolicą Erywaniem, gdzie mężczyźni imieniem Ararat palą araraty, popijąc araraty. Znajduje się też w sercu armeńskiego godła i na armeńskich stemplach paszportowych.

Według legendy, praprzodkiem Ormian był syn Noego Jafet. Jego ród opuścił arkę Noego, gdy po Potopie osiadła na Araracie – by stoczyć zwycięski bój ze złowrogim królem Babilonu Baalem. W starożytności pięciotysięcznik wznosił się w centrum potężnych ormiańskich królestw. A potem Kaukaz podzielili między sobą Persowie i kolejni sukcesorzy Rzymu. Dziś ze starożytnej potęgi Ormianom pozostał jedynie spłachetek ziem, kiedyś stanowiący wschodnie kresy imperium, a Ararat leży w Turcji, 20 kilometrów od granicy Armenii.

Między Araratem a Aragacem

„Wszystkie nasze problemy – oznajmił niedawno premier Nikol Paszynian – leżą między Araratem a Aragacem”, najwyższym szczytem na terytorium dzisiejszej Armenii, o kilometr niższym od Araratu i nieobrosłym mitami. W ścisłym sensie geograficznym miał rację – między obiema górami leży bowiem stolica, z parlamentem, opozycją, mediami i wiecznie skłóconą klasą polityczną.

Ale Paszynianowi chodziło o co innego – o to, że wybierając na symbol narodowy Ararat, Armenia szuka sobie biedy. Nie chodzi nawet o domniemane roszczenia wobec terytorium Turcji: gdy turecki dyplomata zasugerował, że taki jest sens umieszczenia Araratu w godle, usłyszał przypomnienie, że na tureckiej fladze narodowej widnieje księżyc. Choć pozostaje faktem, że niepodległa Armenia do dziś nie uznała formalnie turecko-sowieckiego traktatu z Karsu z 1921 roku, ustalającego granicę między oboma państwami i pozostawiającego Turcji Ararat.

Turcja ma górę, zaś Armenia związane z nią marzenia. „Czy realna Armenia winna służyć Armenii historycznej, czy odwrotnie?”, pytał Paszynian w parlamencie w ubiegłym roku i przypomniał, że na godle jest nie tylko Ararat, ale i wody Potopu, zalewające ziemie dzisiejszej Armenii.

Historyczna Armenia się skończyła

Ale wtedy jeszcze o Armenii historycznej można było marzyć. Było wprawdzie już po drugiej wojnie o Karabach z 2020 roku, kiedy sąsiedni Azerbejdżan siłą odbił utracone trzydzieści lat wcześniej, zamieszkałe przez 600 tysięcy Azerów prowincje. Jednak Armenii udało się je ponownie zdobyć, a wypędzając ludność, stworzyć na tych terytoriach bufor bezpieczeństwa dla Górskiego Karabachu.

Sojusz z Rosją miał gwarantować, że Baku nigdy nie odzyska utraconych ziem. Dodatkowo fakt, że Ormianie chwycili za broń dopiero po azerskich masakrach, przypominających osmańskie ludobójstwo z czasu pierwszej wojny światowej, zapewniać miał sympatię nie tylko Moskwy, ale i świata. Mimo to, jesienią ubiegłego roku Azerbejdżan zajął zbrojnie Karabach, cała jego ludność – 120 tysięcy ludzi – uciekła do realnej Armenii i historyczna Armenia się skończyła.

Paszynian nie ma wątpliwości, że Armenia powinna się odwrócić od Araratu i patrzeć na Aragac – inaczej i jego utraci. Erywań odmawiał normalizacji stosunków z Ankarą, dopóki Turcja oficjalne nie przyzna się do ludobójstwa, co dla republikańskich spadkobierców otomańskiego imperium było nie do przyjęcia. Z tego powodu, Rosja, zajęta uwodzeniem Turcji, w obronie Armenii nie kiwnęła palcem. Jednocześnie Baku żąda dla Azerów prawa do powrotu do Zachodniego Azerbejdżanu, jak określa Armenię, a także eksterytorialnego korytarza do eksklawy Nachiczewania.

Polityczny zwrot ku Zachodowi?

Po klęsce Erewań dokonał politycznego zwrotu: rozważa możliwość złożenia wniosków do UE i NATO o członkostwo, śle pomoc na Ukrainę i kupuje broń we Francji – ale zanim, jeśli w ogóle, uzyska nowe gwarancje bezpieczeństwa, zdany jest na łaskę zwycięzców. Dlatego Paszynian mnoży ustępstwa: gotów jest usunąć z konstytucji wzmianki o Karabachu i o ludobójstwie, zamierza jednostronnie zwrócić Azerbejdżanowi cztery wsie zajęte jeszcze w 1990 roku, choć usytuowane są strategicznie: na autostradzie do potencjalnie sojuszniczej Gruzji, i na gazociągu, którym Rosja – jeszcze? – dostarcza Armenii gaz.

Zarazem Azerbejdżan okupuje fragmenty suwerennego terytorium Armenii, a wspomniane cztery wioski byłyby kartą przetargową w negocjacjach. Nie chodziłoby jednak o to, by Baku te ziemie oddało, lecz o to, by nie wzięło jej sobie więcej. „Nigdy jeszcze nie byliśmy tak blisko pokoju z Armenią” oświadczył zadowolony prezydent Azerbejdżanu, Ilhan Alijew. Pokoju, który, jak wielokrotnie podkreślał, zawrzeć można jedynie na jego warunkach. „Kapitulując jednostronnie, nie tylko nie zyskujesz gwarancji, że Azerbejdżan nie zaatakuje, ale, przeciwnie, dajesz mu lepsze pozycje do takiego ataku”, ostrzega jedna z liderek opozycji, Anna Grigorian.

Brutalny realizm armeńskiego premiera

Ale mieszkańcy realnej Armenii od pokoleń żyli marzeniami o Armenii historycznej, a niepodległość i zwycięstwo w Karabachu dodały im skrzydeł. Brutalny realizm Paszyniana budzi silny sprzeciw, tym bardziej że jeszcze w 2019 roku z dumą oświadczał, że „Karabach to Armenia” – choć prawo międzynarodowe stanowiło wszak inaczej. Opozycja i inteligencja oskarżają o go zdradę i to, że chodzi na pasku Azerów. Jego propozycję, by Armenia i Azerbejdżan wycofały wzajemne skargi o zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciw ludzkości, które te państwa złożyły po wojnie 2020 roku, armeńska rzecznika praw człowieka Anahit Manasjan uznała w liście otwartym za „absolutnie niedopuszczalną”.

Manasjan ma rację – zbrodnie zostały popełnione. Ma ją także Grigorian: utrata w 2020 roku strategicznej otuliny uczyniła Karabach bezbronnym. Zrozumieć też można wszystkich tych, którzy widząc Ararat z perspektywy erywańskiej ulicy, odczuwają skurcz serca. Ale ci, którzy na pytanie o to, jaki jest najwyższy szczyt w Armenii, odruchowo odpowiadają „Ararat”, popełniają błąd nie tylko geograficzny, ale i historyczny.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Alexander Mkhitaryan / Flickr.

This article was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.

Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.