Bohaterowie ostatniej książki Sylwii Chutnik to ludzie, którzy żyją na uboczu, marginesie, są uwikłani w często trudne czy toksyczne relacje, z których wyszli mocno poturbowani. Poznajemy ich w chwilach samotności, czy wręcz beznadziei, z której nie potrafią się wydostać. Pandemiczna dystopia z alter ego autorki w głównej roli, pan Wacław z sex shopu, celebrytka, emigrantka, zmęczona żona i matka – to postaci dla Chutnik bardzo charakterystyczne. Nie zabrakło ich także w tym tomie opowiadań.

Kobiety i Warszawa 

„Kobiety” i „Warszawa”. Te dwa słowa mogą uchodzić za hasło wywoławcze, kiedy mówimy o prozie Chutnik. W jej najnowszej książce nie jest inaczej. W większości opowiadań bohaterkami są właśnie kobiety – młode, dojrzałe, stare. Jednak wszystkie po przejściach, często zrezygnowane, a jedynym impulsem, który zmusza je do egzystencji, jest właśnie wściekłość czy chęć odwetu. Na mężczyznach, rodzinie, przeszłości, na tym, co mogłoby być, ale nigdy się nie zdarzyło. Bohaterką jest także Warszawa, ale Warszawa, która jest symbolem Polski i jej mieszkanek oraz mieszkańców – a więc smutna, szara, zmęczona. Jedna z bohaterek mówi nawet: „przecież urodziła się w Polsce, a tu się cierpi i nie ma uśmiechu” [s. 192]. 

Dosłowne cierpienie i izolację zobaczymy w opowiadaniu „Pandemino. Dziennik czasów zamknięcia”, które zostało opublikowane po raz pierwszy w 2020 roku w magazynie „Pismo”. To zresztą jedno z ciekawszych opowiadań w tym tomie. Takie, w którym czuć, że Chutnik potrafi snuć opowieści, i które „na gorąco” zdawało relację z czasu, który wydaje nam się dziś zamierzchłą przeszłością. Ciekawie rozegrana literacko jest także opowieść tytułowego Bajzla z opowiadania „Bajzel i Tadek”. Chutnik dotyka tu nie tylko nieprzepracowanej wojennej traumy, ale także największego polskiego problemu, którego problemem nazwać nie chcemy – narodowego alkoholizmu. Picia eleganckiego – czyli spożywania drogich alkoholi w restauracjach oraz domach – i „chlania” w obskurnych barach i pod tak zwaną budką z piwem. Choć anturaż jest teoretycznie nieco inny, to sedno to samo. To opowiadanie także mogliśmy już przeczytać w antologii „Powstanie ‘18. Opowiadania Wielkopolan” wydanej w 2018 roku. 

Głosy kobiet

Jednak najlepsze w tym tomie – zarówno pod względem formalnym, jak i literackim – są tytułowa „Dintojra” oraz tekst „Gwałt. Głosy”. Ten ostatni powstał na zamówienie Fundacji Ster i został wystawiony w Teatrze Powszechnym w Warszawie po raz pierwszy w 2015 roku. Opowiadanie jest oparte na rozmowie autorki z kilkudziesięcioma kobietami, które doświadczyły przemocy seksualnej i gwałtu. Forma – wielogłos – pozwala wybrzmieć kobiecemu doświadczeniu, które dotyka wiele z nas. Strach przed późnym powrotem do domu, przejściem przez boczne, nieoświetlone ulice, las, ocieranie się o nas w środkach komunikacji miejskiej, obraźliwe porównania, przemoc słowna, ale także przekazywane z pokolenia na pokolenie pouczenie matek i babek: „uważaj na siebie, nie ubieraj się zbyt wyzywająco, nie wracaj późno sama, nie patrz mężczyźnie w oczy, bo go zachęcisz…”. Wszystkie to znamy z własnego doświadczenia, bo według statystyk, które padają w tym tekście, 87,6 procent kobiet doświadczyło molestowania w pracy lub miejscu publicznym. A pamiętajmy, że te dane mają już blisko dziesięć lat. Ten tekst robi wrażenie w wersji pisanej, na scenie zapewne wybrzmiał jeszcze mocniej. 

„Dintojra” to z kolei opowieść o wtłaczaniu kobiety w rolę matki i żony, tak aby spełniała narzucane jej normy społeczne. A ponieważ żadna kobieta nie ma szans spełnić ich wszystkich i „nie zwariować”, to zawsze istnieje cienka granica, po której przekroczeniu wydarza się właśnie dintojra, czyli zemsta. Jak podaje słownik języka polskiego, „nazwa pochodzi z języka hebrajskiego, gdzie słowo din oznacza sąd, a słowo tora – prawo. W późniejszym czasie nazwa została przejęta przez środowisko przestępcze, w którego żargonie oznacza „krwawą rozprawę wyrównującą rachunki”. Dzidka – główna bohaterka opowiadania – ma do wyrównania rachunki nie tylko ze swoim mężem, który jest tu figurą mężczyzny jako taką, ale też ze wszystkim tym, czego mieć nie może lub nie chce. Dzidce „głowa dokuczała, nie można było tak czasem tej głowy zdjąć z szyi, przepłukać pod kranem i znowu założyć?” [s. 218]. Takimi zdaniami Chutnik udowadnia, że nadal potrafi konstruować opowieści, które zapadają w pamięć. Szkoda, że w tym tomie jest ich tak niewiele. 

Ale to już było…

O pozostałych opowiadaniach nie wspominam nie dlatego, że nie chcę spojlerować (choć nie chcę), ale dlatego, że są dla mnie zupełnie „przezroczyste”. Ich bohaterki i bohaterowie nie zostają w pamięci, nie udaje mi się nawet na chwilę wejść do ich świata, bo te postaci są napisane pospiesznie, a ich historie ledwo zarysowane. Czasem zresztą dostajemy od narratorki nie tylko opowieść, ale i gotowy morał, co rozczarowuje u kogoś takiego jak Chutnik, która przyzwyczaiła nas do płynnej, emocjonalnej, często pełnej humoru historii. 

Opowiadania to bardzo wymagająca forma, zwłaszcza na polskim rynku wydawniczym, choć współcześni czytelniczka i czytelnik są już nieco „oswojeni” z tym gatunkiem, przede wszystkim dzięki wydawnictwu Pauza oraz serii amerykańskich opowiadań wydawanych przez Czarne. Poprzeczka jest jednak ustawiona bardzo wysoko. Stanowczo wolę Chutnik-pisarkę w dłuższych powieściowych formach. W krótkich doskonale sprawdza się jako felietonistka czy publicystka. 

 

Książka: 

Sylwia Chutnik, „Dintojra”, wyd. Znak Literanova, Kraków 2024.