Jedna z najlepszych orkiestr na świecie, budżet pozwalający na zaangażowanie topowych wykonawców i największa scena operowa w Niemczech to krótka charakterystyka festiwali w Baden. A w tym roku, dodatkowo Philipp Stölzl – jeden z najciekawszych reżyserów zaangażowany do zrobienia nowej inscenizacji operowej. Wszystko wskazywało na pewny sukces, ale jedna fatalna decyzja reżyserów (obok Stölzla nad inscenizacją pracował także Philipp Kern) w dużej mierze udaremniła ten sukces.
Stölzl znany jest między innymi jako reżyser teledysków Madonny i Rammstein, ale i jeden z najciekawszych reżyserów operowych. Jego inscenizacje (pisaliśmy o kilku): „Holendra tułacza” w berlińskiej Staatsoper albo „Parsifala” i „Rienziego” w Deutsche Oper Berlin, cieszą się dużym uznaniem. Reżyseria postaci, opanowanie techniki scenicznej, ciekawe przekontekstowienia czy logika w prowadzeniu narracji – to zalety wielu inscenizacji Stölzla.
Największą scenę operową Niemiec opanował ród Atrydów, a właściwie został na niej przez Stölzla uwięziony. Przeskalowane, monumentalne schody, które są mykeńskim pałacem – tworzą przejścia, umożliwiając bohaterom działanie, lub osaczają ich, robiąc ciasne korytarze pułapki. Rezonująca z muzyką ekspresjonistyczna architektura scenografii sama w sobie wiele nam mówi o sytuacji uwięzionych w niej postaciach. Stölzl wykorzystuje ją do pokazania hierarchii panującej w dysfunkcyjnej rodzinie, a przede wszystkim braku możliwości ucieczki. Przemyślane oświetlenie wyczarowuje niezwykle efektowne obrazy, a śpiewacy znakomicie wcielają się w swoje postaci.
Gdzie zatem jest ten wspomniany błąd, którego konsekwencje stawiają sukces pod znakiem zapytania? Otóż… w projekcjach.
Prześwietlone zdjęcie rodzinne
Reżyserzy zdecydowali się w jakiś sposób dowartościować tekst Hofmansthala. Dosłownie – bowiem symultanicznie do rozwijającej się akcji mogliśmy, a raczej zmuszeni byliśmy, patrząc na scenę, śledzić tekst libretta, który był wyświetlany na całej scenografii. Doszło zatem do sytuacji, w której mieliśmy tradycyjne napisy na wyświetlaczu nad sceną oraz napisy na scenie, no i oczywiście ten sam tekst podawany był przez śpiewaków. Zdecydowanie o raz za dużo.
Projekcje nie tylko odciągały uwagę od muzyki, ale jeszcze zacierały, czasem zupełnie, to, co się dzieje na scenie. Efektem był jakby prześwietlony, przez co nie do końca czytelny, portret rodzinny. Reżyserzy sami zniszczyli tym zabiegiem swoją, na ile dało się to ocenić, świetną robotę. Ostatni „kadr”, jako jedyny z nieszczęsnych projekcji, zdaje się wnosić coś więcej. Na scenie wyświetla się cytat z Chryzotemis: „Diese Zeit, Sie dehnt sich ein finstrer Schlund” i tu ujawnia się koncepcja reżyserska. Jednak czy tej „ciemnej otchłani” nie należało w teatrze jakoś pokazać, zamiast o niej pisać?
Jeśli w operze przeszkadza nam obraz, to zawsze można zamknąć oczy i skupić się na słuchaniu. Tylko należy zwrócić uwagę, że koncertowe wykonania oper są niepomiernie tańsze, niż realizacje sceniczne. Zatem można było zaoszczędzić i nie wydawać tych, zapewne niemałych pieniędzy. Można też było zastosować „procedurę bezpieczeństwa”, bo skoro reżyserzy sami w porę nie pohamowali swoich zamiarów, to dyrektor festiwalu w porę powinien zasugerować lub wymóc na realizatorach zmiany.
Cud orkiestrowej równowagi
„Prowadź… «Elektrę» jak muzykę elfów Mendelssohna!”, pisze Ryszard Strauss w poradniku dla młodych dyrygentów. Kiryłł Petrenko idzie z Berlińczykami dokładnie tym tropem. Rzadko można usłyszeć to dzieło zagrane w tak przemyślany sposób, z taką precyzją, blaskiem i energią! Petrenko potrafi użyć wielkiej obsady „Elektry” (wymaganych jest tu przynajmniej 11 muzyków) do rozpętania imponującego orkiestrowego fortissimo, które nigdy nie jest przyciężkie i pozbawione energii. Nigdy też nie przykrywa orkiestrą solistów.
Wspaniale jest słuchać tak precyzyjnie i w zrównoważony sposób skonstruowanych harmonicznie i kolorystycznie współbrzmień. Każda z sekcji orkiestry jest znakomicie przygotowana i bardzo reaktywna na dyrygenta. Przede wszystkim rzuca się tu w uszy niezwykła czułość dyrygenta i orkiestry na słowo, na tekst Hofmannsthala, na wszystkie opisane w nim stany emocjonalne, które dzięki muzyce Straussa zostają spotęgowane.
W tej rodzinie rządzą kobiety
Sukces „Elektry” za każdym razem zależy w takim samym stopniu od dyrygenta i orkiestry, co od solistów, zwłaszcza trzech postaci kobiecych – Elektry, Chryzotemis i Klitemnestry.
W roli Elektry po raz kolejny wystąpiła Nina Stemme. Coraz większe wibrato dające się częściej słyszeć u tej śpiewaczki tym razem było pod pełną kontrolą. Stemme, wykorzystując swoje olbrzymie doświadczenie i sięgając po rezerwy swojego głosu, ponownie wykreowała postać pełną pasji i determinacji. Było w jej śpiewie wszystko, czego ta rola wymaga, czułość i bezwzględność, blask, moc i subtelność – Elektra kompleksowa nomen omen.
Bardzo emocjonujący był występ Michaeli Schuster w roli Klitemnestry. Wykreowała postać w fascynujący wręcz sposób zdegenerowaną. Jej hipnotyzująca interpretacja opierała się na niezwykłym zniuansowaniu. Artystka z wielką dbałością dobiera kolory głosu, żeby pokazać Klitemnestrę jako młodą i pełną wigoru największą neurotyczkę świata opery. Przy tym wszystkim Schuster nadała tej postaci bardzo poetycki wyraz. Jako całość jej kreacja to rzecz wyjątkowa.
Elza van den Heever, jasny sopran młodzieńczo-dramatyczny, wcieliła się w postać Chryzotemis. Była idealną przeciwwagą dla Niny Stemme. Pięknym donośnym brzmieniem zaistniał w tej inscenizacji jako Orestes Johan Reuter. A toksyczny w brzmieniu tenor charakterystyczny Wolfganga Ablingera-Sperrhackego idealnie pasował do postaci Egista. Obsada bez słabych punktów Elektry po ostatnią służącą!
Nie zmarnowano ani jednej nuty
Jakkolwiek sama reżyseria nie spotkała się z wyrazami wyraźnej dezaprobaty wśród publiczności, to nie wzbudziła także szczególnego uznania. Natomiast muzycy wywołali entuzjazm rzadko wręcz spotykany. I jeszcze raz należy podkreślić, że była w tym wielka zasługa obsady solistów, lecz jeszcze większa dyrygenta i orkiestry. Nie zmarnowano tu żadnej nuty napisanej przez Straussa. Prawdziwe muzyczne katharsis.
Wspaniałą interpretację „Elektry” przygotowaną przez Filharmoników i Petrenkę w Baden będzie można w wersji koncertowej niebawem usłyszeć w Berlińskiej Filharmonii (4 i 7 kwietnia).
Opera:
Richard Strauss, „Elektra”
libretto: Hugo von Hoffmansthal
dyrygent: Kiryłł Petrenko
reżyseria: Philipp Stölzl i Philipp Krenn
scenografia: Philipp Stölzl
światła: Philipp Stölzl
kostiumy: Kathi Maurer, Denise Schneider
video: Judith Selenko, Peter Venus
soliści: Nina Stemme (Elektra), Michaela Schuster (Klytämnestra), Elza van den Heever (Chrysothemis), Wolfgang Ablinger-Sperrhacke (Aegisth), Johan Reuter (Orestes), w pozostałych rolach: Anthony Robin Schneider, Katharina Magiera, Marvic Monreal, Alexandra Ionis, Dorothea Herbert, Lauren Fagan, Kirsi Tiihonen, Serafina Starke, Anna Denisova, Lucas van Lierop, Andrew Harris
Berliner Philharmoniker i Chór Filharmonii Praskiej
Recenzowany spektakl odbył się 26 marca 2024 w Baden-Baden Festspielhaus
Zdjęcia © Monika Ritterhaus / Baden-Baden Festspiele