Musimy skończyć to, co zaczęliśmy 15 października – mówił w marcu na konwencji KO w Krakowie minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz. Podobnie, inni liderzy KO również dodawali swoim kolegom partyjnym animuszu w publicznych wystąpieniach. Jednak tak naprawdę ich wypowiedzi były skierowane przede wszystkim do wyborców. I na tym podgrzewanie atmosfery się skończyło. Kampania przed wyborami samorządowymi jest tak leniwa, że nawet komentatorom medialnym zdarza się powiedzieć, że zaraz ma się zacząć, chociaż wybory już w tę niedzielę.
Kampania – emocje jak na rybach
Według uczestników sondażu SW Reaserch dla rp.pl najlepszą kampanię przed wyborami samorządowymi prowadzi KO. Uważa tak jednak zaledwie 21,7 procent respondentów. Zdaniem procent dobrą kampanię prowadzi PiS, a według 9,1 procent – Trzecia Droga. Z pewnością można by było podobać się bardziej.
Jest jeszcze jeden ważny wskaźnik w tym badaniu – 20,8 procent respondentów nie ma zdania na temat finiszującej kampanii. Wynika z tego, że albo wielu mieszkańców Polski jej nie zauważa, bo jest nijaka, albo że wybory samorządowe dla tak dużej liczby respondentów z założenia są nieinteresujące.
Nie wiadomo, jak przełoży się to na frekwencję w samych wyborach, być może mimo nudy i braku zainteresowania kampanią Polacy licznie wezmą udział w głosowaniu. W najnowszym sondażu CBOS-u uczestnictwo w wyborach deklaruje 85 procent respondentów. Jednak wyborom tym nie towarzyszą już takie emocje, jak 15 października, ani nawet takie, jak przy okazji poprzednich wyborów samorządowych – zwłaszcza na prezydentów dużych miast. A 22 procent badanych przez CBOS nie wie, na kogo zagłosuje do sejmików wojewódzkich, czyli tam, gdzie najbardziej widać tradycyjny podział partyjny.
Senna walka o wyborców
Dlaczego tak się dzieje? Cztery lata temu wybory były okazją do zastąpienia lub utrzymania PiS-u u władzy. Teraz ta władza została już obalona – i może się okazać, że wyborcy, którzy jesienią zmobilizowali się i ustawili w długich kolejkach, teraz, mimo deklaracji, osiądą na laurach, czy przyziemniej – na wiosennej trawie, bo prognozowana jest ładna pogoda.
Odpowiedzi można szukać też wśród samych polityków. Mobilizacja zwolenników obecnej koalicji rządzącej przed wyborami do parlamentu odbywała się nie tylko na rutynowych spotkaniach z mieszkańcami w różnych częściach Polski, lecz także podczas wydarzeń takich jak marsz miliona serc i wcześniej marsz 4 czerwca. Z kolei PiS prowadziło kampanię z dala od ludzi, ale za to agresywnie, co też podnosiło temperaturę. Politycy angażowali się ze wszystkich sił w to, żeby wygrać, czego teraz po nich nie widać.
Obecnie emocje budzą wydarzenia w Sejmie, w ministerstwach, działania ABW czy raporty NIK, jak ostatni dotyczący samorządów i władzy centralnej. Zainteresowanie polityką nie jest więc związane z burmistrzami, wójtami i radnymi. Ciśnienia nie podnosi też rywalizacja o stanowiska prezydentów miast. W wielu przypadkach, na przykład w Warszawie czy Gdańsku, gdzie władzę sprawują popularni politycy, nie należy się bowiem spodziewać niespodzianek.
Dlatego i sami kandydaci starają się o głosy jakby sennie. Przykładem tego jest prezydent Warszawy, o czym pisze w swoim felietonie Tomasz Sawczuk, sprowadzając to do frazy „po prostu Trzaskowski”. I gdyby nie gafa z budzącym drwiny, a nawet gniew klipem z życzeniami świątecznymi, w którym prezydent Warszawy wygląda jak pater familias oczekujący na podanie obiadu przez usługującą żonę – za który zresztą przeprosił – niewiele można by powiedzieć o jego kampanii. Obecność Trzaskowskiego sprowadzałaby się do spaceru nową kładką przez Wisłę i niezbyt emocjonującej debaty w telewizji publicznej.
Drogi są ważne, ale rozliczanie ciekawsze
„Muszę się dopisać do listy wyborców”, powtarza zmęczonym głosem moja redakcyjna koleżanka, która mieszka nie tam, gdzie jest zameldowana. Przed wyborami 15 października takie plany omawiało się z pełną mobilizacją. Mało tego – rozwijała się turystyka wyborcza, żeby wyrównać nierówności w podziale mandatów między poszczególne partie zafundowane przez ordynację wyborczą.
Rządy koalicji PO, Trzeciej Drogi i Lewicy, mogą rozleniwić i pozbawić determinacji do walki o sejmiki tych, którzy chcieli obalić PiS. Wyborcy PiS-u zyskają wtedy w nich naturalną przewagę. W gminach wybory rządzą się inną logiką, walka nie przebiega tam między głównymi partiami. Mobilizować mogą raczej obietnice działań lokalnych.
Jeśli chodzi więc o wyniki w sejmikach, ważna może okazać się frekwencja. Tym bardziej, że w cytowanym już badaniu CBOS-u to wyborcy PiS-u najliczniej deklarują udział w wyborach. A wybory pokażą, czy Polakom równie mocno zależy, by o inwestycjach drogowych czy czystym powietrzu decydowali politycy, do których mają zaufanie, jak na tym, by rozliczono PiS za łamanie praworządności.
Wybory do parlamentu pokazały, że wysoka frekwencja sprzyja obozowi demokratycznemu, ówczesnej opozycji. Jeśli tym razem frekwencja odzwierciedli tempo kampanii wyborczej i będzie niska, może się okazać, że przeciwnicy PiS-u będą musieli schować białe chusteczki, którymi machali mu na pożegnanie.
Kampania pokazała też, ile determinacji mają sami politycy, by pokazać wyborcom, jak ważne jest to, kto zarządza inwestycjami drogowymi i ekologicznymi, a nie tylko rozliczaniem przeciwników. Najwyraźniej sami są tymi tematami mniej zainteresowani.
Pomysły na to, by przyciągnąć wyborców, sprowadzały się do podgrzewania emocji wokół spraw światopoglądowych, takich jak aborcja. A przecież jest wiele innych tematów lokalnych. Jednym z nich jest obrona cywilna, za którą częściowo odpowiadają samorządy, a która nie ogranicza się tylko do nieistniejących niemal schronów – o czym piszemy w aktualnym numerze „Kultury Liberalnej”.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: freerangestock.com