Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > Między słowami. Recenzja...

Między słowami. Recenzja serialu „Szōgun”

Karol Kućmierz

„Szōgun” to nie tylko epickie widowisko historyczne, ale też dramaturgiczny majstersztyk; podstawą rozwoju akcji staje się tu sztuka przekładu.

Coraz trudniej przewidzieć, jaki serial może zawładnąć wyobraźnią publiczności w danym momencie. Każdy rok przynosi zarówno murowane hity, jak i zupełne niespodzianki. „Szōgun” [2024–, FX], stworzony dla stacji FX przez Justina Marksa i Rachel Kondo, należy raczej do tych ostatnich. Mało kto się spodziewał, że nowa adaptacja powieści Jamesa Clavella z 1975 roku odbije się tak szerokim echem wśród widzów, o których uwagę walczy tak wiele tytułów i platform medialnych. Poprzednia ekranizacja „Szōguna”, wyprodukowana przez Paramount w latach osiemdziesiątch, z Richardem Chamberlainem i Toshiro Mifune w rolach głównych, nie zapisała się w kulturze popularnej na tyle wyraźnie i trwale, żeby teraz rzesze widzów ruszyły do oglądania nowej wersji, bazując wyłącznie na nostalgii i sentymencie do tego tytułu. Wszystko zatem pozostało w rękach twórców i ich oryginalnego podejścia do materiału źródłowego.

„Szōgun” w wersji Justina Marksa i Rachel Kondo to próba opowiedzenia epickiej historii w czasach, kiedy to określenie niemal całkowicie się zdewaluowało i rozmyło.

Karol Kućmierz

„Szōgun” w wersji Justina Marksa i Rachel Kondo to próba opowiedzenia epickiej historii w czasach, kiedy to określenie niemal całkowicie się zdewaluowało i rozmyło. Może się ono odnosić zarówno do rozmiarów budżetu, który przekłada się na widowiskowość audiowizualną, jak i do rozmachu samej historii, obejmującej wiele wątków, warstw czasowych czy postaci. Niezależnie od przyjętej definicji, „Szōgun” z pewnością plasuje się na tym samym spektrum, na którym możemy ustawić takie wielkoekranowe produkcje jak „Diuna: Część druga” [2024, reż. Denis Villeneuve] czy „Oppenheimer” [2023, reż. Christopher Nolan] oraz te przeznaczone do domowego użytku – jak „The Last of Us” [2023–, HBO Max czy „Ród smoka” [2022–, HBO Max]. Powierzchowne skojarzenie z „Grą o tron” [2011–2019, HBO] to zresztą refren, który przewija się przez wiele recenzji „Szōguna”.

Courtesy of FX Networks

„Szōgun” równie dobrze pasuje do układanki, którą tworzą seriale podejmujące rozmaite historie dotyczące Azji. Niemal równolegle z adaptacją Clavella mogliśmy oglądać znakomity drugi sezon „Tokyo Vice” [2022–, HBO Max], serialu opowiadającego o yakuzie i piszących o niej tokijskich dziennikarzach, rozgrywającego się pod koniec lat dziewięćdziesiątych. W ubiegłym roku dużą popularność zdobył serial „Beef” [2023–, Netflix], dotyczący współczesnych doświadczeń Amerykanów azjatyckiego pochodzenia. Warto także wspomnieć o ambitnym „Pachinko” [2022–, Apple TV+], zagłębiającym się w trudne relacje koreańsko-japońskie na przestrzeni kilku pokoleń (w tym serialu pojawiła się Anna Sawai, występująca teraz w „Szōgunie”).

Być może właśnie to uwikłanie „Szōguna” w rozmaite narracje i nurty, które przewijają się przez kulturę audiowizualną ostatnich kilku lat, w jakimś stopniu wyjaśnia zaskakującą popularność tego miniserialu. To prawdziwie międzynarodowa produkcja, która w zależności od punktu widzenia oglądającego budzi rozmaite skojarzenia, pozwalające zaangażować się w historię i losy bohaterów na wielu różnych poziomach.

Nawigacja w ekspozycji

Scenarzyści „Szōguna”, niczym wprawni nawigatorzy, zręcznie unikają wielu mielizn, na których często osiadają podobne widowiska historyczne. Największą bolączką takich opowieści często bywa ekspozycja, słowo klucz w branży scenariopisarskiej, oznaczające sposób, w jaki przekazuje się widzom niezbędne informacje – kontekst historyczny, sytuację polityczną, przeszłość bohaterów i ich relacje – najlepiej tak, żeby było to niezauważalne i nie spowalniało przepływu właściwej akcji i dramaturgii. Od pierwszego odcinka „Szōguna” ogląda się tak, jakby twórcom przychodziło to z wyjątkową łatwością. Co zapewne oznacza, że włożyli w to bardzo wiele pracy.

Naszym punktem zaczepienia w świecie przedstawionym jest John Blackthorne (Cosmo Jarvis), angielski nawigator, który podróżuje z niderlandzką załogą na statku Erasmus, w celu nawiązania stosunków handlowych z Japonią (a także pokrzyżowania planów portugalskich jezuitów, którzy dotarli tutaj wcześniej). Akcja rozpoczyna się w 1600 roku, kiedy jego statek z trudem dociera do Ajiro u wybrzeży Japonii, a Blackthorne najpierw trafia w ręce lokalnych samurajów, a w końcu przed oblicze Toranagi (Hiroyuki Sanada), jednego z regentów i najważniejszych politycznych graczy tamtych czasów. Powyższe streszczenie zawiązania akcji może posłużyć za przykład kanciastej ekspozycji, której na każdym kroku oszczędzają nam scenarzyści „Szōguna”. Oczywiście wszystkie te informacje zostają nam przekazane, ale w sposób płynny i niezauważalny, podczas gdy jesteśmy całkowicie pochłonięci fascynującym światem, bohaterami i relacjami między nimi. Chociaż Blackthorne, archetyp obcego w obcym kraju, mógłby doskonale posłużyć jako narzędzie, za pomocą którego twórcy objaśniają nam wszelkie niezbędne niuanse i konteksty (i tak się właściwie dzieje, tylko w dużo bardziej subtelny sposób), sami jesteśmy początkowo zagubieni tak jak bohater i musimy się chwytać wszelkich strzępów informacji, żeby utrzymać się na powierzchni zdarzeń. Twórcy nie poprzestają jednak na Blackthornie, a fabuła „Szōguna” jest skonstruowana z kilku uzupełniających się perspektyw. Oprócz angielskiego nawigatora, którego Japończycy nazywają Anjinem, oraz Toranagi, kluczową postacią okazuje się Mariko (Anna Sawai), pełniąca funkcję tłumaczki pomiędzy nimi. Mariko jest jednak kimś więcej niż tylko pośredniczką – to złożona postać, której historia i motywacje będą niezwykle istotne dla przedstawianych wydarzeń.

Akt tłumaczenia to być może najważniejszy motyw nowej wersji „Szōguna”, przewijający się na przestrzeni całego serialu i będący jednocześnie jednym z kluczy do jego odczytania. Przekład towarzyszył twórcom od samego początku produkcji.

Karol Kućmierz

Sztuka przekładu

Akt tłumaczenia to być może najważniejszy motyw nowej wersji „Szōguna”, przewijający się na przestrzeni całego serialu i będący jednocześnie jednym z kluczy do jego odczytania. Przekład towarzyszył twórcom od samego początku produkcji. Najpierw Justin Marks i Rachel Kondo wraz z zespołem scenarzystów, w którym znalazło się wielu Amerykanów azjatyckiego pochodzenia, tworzył teksty adaptacji w języku angielskim. Następnie przesyłano je do tłumaczy w Tokio, którzy tworzyli wersję scenariusza we współczesnym języku japońskim. Na koniec całość cyzelował dramaturg, specjalista od historycznych dramatów w stylu jidaigeki, tak żeby język postaci odpowiadał konwencji i czasom, w których rozgrywa się akcja „Szōguna”. Kiedy tekst był ostatecznie gotowy i trafiał na plan, czasami jeszcze aktorzy wnosili swoje własne interpretacje i drobne zmiany. 

Courtesy of FX Networks

Na etapie postprodukcji dialogi przechodziły ostatnią fazę twórczej obróbki – tłumaczenie z powrotem na angielski, który miał znaleźć się w napisach przygotowanych dla zachodniej widowni. Również tutaj twórcy serialu przykładali ogromną wagę do detali – napisy musiały mieć odpowiedni font (inspirowany krojem napisów z oryginalnych „Gwiezdnych wojen” [1977, reż. George Lucas]), zdecydowano się też na umiejscowienie tekstu nieco bliżej środka ekranu, tak żeby wzrok widza mógł płynniej przechodzić od obserwacji twarzy postaci do czytania napisów. Zwracano też uwagę na to, żeby kluczowe słowa pojawiały się na ekranie w odpowiednich momentach, harmonizując z grą aktorów. Twórcy porównują cały ten proces – od pierwszej wersji scenariusza do ostatecznego kształtu napisów – do budowania samochodu w trakcie jazdy.

Tłumaczenie to oczywiście także niezwykle ważny wątek fabuły „Szōguna”. Twórcy uciekają się tutaj do wytrychu, który zastosował już Martin Scorsese w swoim „Milczeniu” [2016] – kiedy bohaterowie na ekranie mówią po angielsku, to musimy zaakceptować, że w świecie przedstawionym porozumiewają się przede wszystkim w języku portugalskim, którym posługiwali się jezuici i uczący się od nich japońscy chrześcijanie (w kilku scenach można wywnioskować z kontekstu, że Blackthorne używa także niderlandzkiego i angielskiego). Scenarzyści zdają sobie sprawę, że to pójście na skróty, ale znalezienie aktorów, którzy mówiliby płynnie po japońsku i portugalsku, a jednocześnie dysponowali pewną rozpoznawalnością, byłoby niezwykle trudne.

Mariko, poddana Toranagi, to japońska chrześcijanka, która służy mu za tłumaczkę w komunikacji z jezuitami, jak i z nowo przybyłym Blackthornem. Pojawienie się Anglika wprowadza zamęt, który Toranaga wykorzystuje do własnych politycznych celów w grze o władzę przeciwko Ishido (Takehiro Hira) i pozostałym regentom. Odwraca też w ten sposób uwagę od swoich zakulisowych działań. Rozmowy Blackthorne’a z Toranagą za pośrednictwem Mariko to za każdym razem ekscytująca, wielowymiarowa rozgrywka. Jako widzowie obserwujemy i analizujemy, co zostało powiedziane, w jaki sposób zostało przetłumaczone, a co strategicznie pominięto. Każdy z uczestników negocjacji ma swoje własne motywacje i cele, a największy wpływ na przebieg rozmowy ma władająca dwoma językami Mariko. 

„Szōgun” to serial, w którym akcja toczy się w dużej mierze za pośrednictwem słów – tłumaczonych, performowanych, użytych celnie, podstępnie, błędnie lub pochopnie – a każde z nich niesie za sobą śmiertelne konsekwencje.

Karol Kućmierz

Z czasem Blackthorne, dzięki pomocy Mariko, zyskuje coraz większą wiedzę na temat japońskiej kultury i politycznych intryg, w które został wplątany. Jednak jego rola w skomplikowanej grze, którą prowadzi Toranaga, w najlepszym wypadku sprowadza się do bycia użytecznym instrumentem w rękach tego ostatniego. Wątek Blackthorne’a przede wszystkim pokazuje, jak bohater stopniowo akceptuje swoją pozycję outsidera i powoli internalizuje obcą dla siebie kulturę. To ciekawe przesunięcie akcentów – zazwyczaj w takiej opowieści postać przybysza i jego perspektywa są pierwszoplanowe, a tutaj Blackthorne jest tylko zagubioną jednostką, zamieszaną w sprawy, które go przerastają. Mamy też okazję ujrzeć go oczami Japończyków i zrozumieć, dlaczego uznają go za barbarzyńcę (Blackthorne bardzo często pełni tutaj funkcję komiczną) i obserwować, jak z czasem zaczynają doceniać niektóre jego cechy.

„Szōgun” to serial, w którym akcja toczy się w dużej mierze za pośrednictwem słów – tłumaczonych, performowanych, użytych celnie, podstępnie, błędnie lub pochopnie – a każde z nich niesie za sobą śmiertelne konsekwencje. W jednej z pierwszych sekwencji serialu, poddany Toranagi reaguje zbyt gwałtownie na obraźliwe słowa skierowane do jego pana, co kończy się dla niego tragicznie – żeby zadośćuczynić, musi wymazać swój ród w rytuale seppuku, czyli zabić siebie i swoje dziecko, co jego otoczenie przyjmuje bez mrugnięcia okiem.

Courtesy of FX Networks

„Szōgun” to także opowieść, która toczy się pomiędzy słowami. Mariko, doskonale grana przez Annę Sawai, często musi ukrywać swoje prawdziwe intencje i emocje (oczywiście dotyczy to także wielu innych postaci, co doskonale wyjaśnia odcinek zatytułowany „Osiem pierścieni muru”, gdzie pojawia się wątek licznych symbolicznych warstw, pod którymi Japończycy ukrywają swoje „ja”). Szczególnie w rozmowach z Blackthornem, Mariko wyraża bardzo wiele za pomocą spojrzeń i ledwo zauważalnych gestów, dzięki czemu możemy odczytać jej prawdziwe uczucia względem Anjina, a także domyślać się niuansów jej tragicznej historii, której detale z czasem poznajemy. Mariko jest także mistrzynią poezji – wieloznaczność tej formy literackiej pozwala wyrażać sporo treści, a jednocześnie nie do końca odsłaniać się przed innymi. Wersy Mariko są wyrazem jej subtelnej siły, co pozwala jej nawet na słowne potyczki z bardzo potężnymi ludźmi. Nawet Toranaga uznaje jej wyższość w tej dziedzinie. Znacząca rola postaci Mariko to kolejne przesunięcie akcentów w „Szōgunie”, tym razem podkreślające znaczenie kobiet w tym okresie historycznym w Japonii.

Jak w HBO

Wysoka jakość „Szōguna” – na poziomie scenariusza, gry aktorskiej, reżyserii, zdjęć i scenografii – przywodzi na myśl najlepsze produkcje stacji HBO z okresu ich największej świetności. Jednak od kiedy HBO przekształciło się w homogeniczne Max, FX to obecnie jedna z niewielu stacji, jeśli nie jedyna, która jeszcze sprawia wrażenie, że jej repertuar jest dobierany z kuratorskim okiem i określonym gustem. Justin Marks ma już na swoim koncie świetny serial z J.K. Simmonsem w roli głównej – „Odpowiednik” [2017–2019, Starz] – który sygnalizował jego potencjał jako scenarzysty, ale „Szōgun” to już serial realizujący ten potencjał w całej rozciągłości. To doskonała rozrywka, a jej twórcy traktują widza poważnie – nie prowadzą go za rękę i ufają, że ten wyciągnie własne wnioski na podstawie działań bohaterów, często enigmatycznych. Jednocześnie scenarzyści „Szōguna” trzymają tempo jakby ze stoperem w ręku – każdy odcinek jest dobrze wyważoną całością, pełną intryg, zwrotów akcji, widowiskowych scen, ale też potrzebnych momentów wyciszenia – co koresponduje z artystycznym założeniem nazywanym przez Japończyków ma (negatywną przestrzenią), spopularyzowanym między innymi przez Hayao Miyazakiego i jego filmy animowane w wytwórni Ghibli.

W efekcie otrzymujemy epickie widowisko, które pasuje do niemal każdej definicji – pełne akcji i rozmachu scenograficznego, a jednocześnie intymne, rozpisane na licznych bohaterów i obejmujące wydarzenia brzemienne w historyczne skutki.

Karol Kućmierz

Praktycznie każda postać w „Szōgunie” jest ciekawa i wielowymiarowa – nie tylko Blackthorne, Mariko i Toranaga – ale także Hiromatsu (Tokuma Nishioka), zaufany, doświadczony generał Toranagi, odważna Fuji (Moeka Hoshi), wdowa, która zostaje wyznaczona na konkubinę Blackthorne’a, czy wreszcie ulubieniec widzów – Yabushige (Tadanobu Asano), pan wioski Izo, wiecznie knujący po obu stronach barykady i walczący głównie o własne przetrwanie. Nie brakuje też w serialu sporej dawki humoru, który zdecydowanie zbyt rzadko pojawia się w serialach dramatycznych. W efekcie otrzymujemy epickie widowisko, które pasuje do niemal każdej definicji – pełne akcji i rozmachu scenograficznego, a jednocześnie intymne, rozpisane na licznych bohaterów i obejmujące wydarzenia brzemienne w historyczne skutki. Nieoczywisty, pozbawiony wybuchowej kulminacji finał „Szōguna” doprowadza opowieść do perfekcyjnego zakończenia, z perspektywy którego całość jawi się jako niezwykle harmonijny karesansui – tradycyjny ogród suchego krajobrazu, który pełni ważną symboliczną rolę zarówno w czołówce, jak i całym serialu.

 

Serial: 

„Szōgun”, tw. Justin Marks, Rachel Kondo, USA 2024.
Serial można obejrzeć w Polsce na platformie Disney+.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 799

(18/2024)
30 kwietnia 2024

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

 

TEMATY TYGODNIA

drukuj