W polskiej polityce Zielony Ład stał się ostatnio godnym następcą Potwora Gender. Ze wszystkich stron sceny politycznej słychać, że Polaków trzeba ratować przed zmianą, która wraz z nim nadchodzi, chociaż hasła proklimatyczne i ekologiczne jeszcze niedawno stanowiły część agendy Polski 2050, Lewicy czy Koalicji Obywatelskiej.

Teraz ugrupowania tworzące koalicję rządzącą nazywają Zielony Ład nierealnymi wymogami, a PiS i Konfederacja konsekwentnie – ekologizmem i ideologicznym szaleństwem. W efekcie wszyscy idą do kolejnych wyborów z hasłem walki – a to z dyrektywą budynkową, a to z ETS2 (unijnym systemem handlu emisjami), a to z wymogami przechodzenia na odnawialne źródła energii i z zielonymi regulacjami w rolnictwie.

Polityków można tłumaczyć

Postawę polityków można wyjaśnić nieustającą kampanią wyborczą. Za nami dwie tury bardzo ważnych wyborów, a przed nami wybory europejskie i prezydenckie. Oczywiście to prawda, że każde wybory są ważne, ironia dotyczy raczej tego, czy politycy przez kilka lat zajmują się sprawami istotnymi dla kraju, czy dla wygranej.

Zrozumiałe jest też, że na populistyczne i demagogiczne hasła trudno odpowiadać w sposób jednocześnie krótki i zrozumiały oraz racjonalny. Kiedy więc „Solidarność”, rolnicy czy PiS straszą wywłaszczeniami z powodu dyrektywy budynkowej lub ogromnymi kosztami ogrzewania domu i paliwa do samochodu – to będąc politykiem opcji przeciwnej, trudno odpowiadać na to w sposób racjonalny i zniuansowany (my jednak możemy to robić i robimy w aktualnym numerze „Kultury Liberalnej”). „Wywłaszczenia” o wiele bardziej działają na emocje niż na przykład „konieczność termomodernizacji budynków”, czy też „utrzymania bioróżnorodności na polach”. O wiele łatwiej jest powiedzieć – tak, idziemy do wyborów, by obronić Polaków przed Zielonym Ładem/dyrektywą budynkową/kosztami przechodzenia na OZE, niż tłumaczyć, że budynki emitują dużo gazów cieplarnianych i trzeba coś z tym zrobić. Wyborcy mogliby się zniechęcić albo pójść za łatwiejszymi hasłami.

Politycy zdają się właśnie tak myśleć i krok po kroku dystansują się wobec rozwiązań proklimatycznych i ekologicznych. A to sprawia, że ważny, ale trudny temat, któremu populiści dorobili prostą, ale brzydką gębę wykrzywia się jeszcze bardziej.

A kryzys klimatyczny nie czeka na to, kogo wybierzemy do Parlamentu Europejskiego, ani na to, kto zostanie prezydentem Polski, rozumiejąc, że przepisy powstrzymujące je są nieatrakcyjne wyborczo. Tylko notuje kolejne rekordy temperatury.

Nieodwracalne skutki permanentnej kampanii

Nie chodzi o to, że ten miesiąc do wyborów europejskich nas zbawi, skoro stawką jest kształt Parlamentu Europejskiego. Oczywiście lepiej, żeby były w nim ugrupowania, które prędzej odejdą od populistycznej retoryki i zaczną działać na rzecz powstrzymania katastrofy. Chodzi o to, że kampania wyborcza może prowadzić do nieodwracalnych skutków. Zwłaszcza że wkrótce zacznie się następna – znowu kluczowa.

Skoro rozwiązania proklimatyczne wymagają zmian, inwestycji, wysiłku, a dla wielu także, nie oszukujmy się, kosztów, to trudno będzie potem odwrócić komunikat „walczymy z dyrektywą budynkową” na „musimy znaleźć rozwiązanie, by budynki emitowały mniej CO2”.

Postawę polityków można zrozumieć dopóki założymy, że są po to, by wygrać wybory. Ale polityka to nie tylko sztuka wygrywania, chociaż cynicznie tak właśnie jest definiowana. Polityka to również sztuka rządzenia, a także powinność, nawet jeśli polityków takie postawienie sprawy może śmieszyć, a ich twardy elektorat wiecznie rządny odwetu oburzać. A rządzenia wciąż jest mało. Dużo jest rozliczeń, prób poruszania się władzy po prawnym polu minowym, jak pisał w „Kulturze Liberalnej” Jarosław Kuisz, co jest zrozumiałe. Jednak obrzydzanie ekologicznej agendy w czasach susz, pożarów i spodziewanej migracji wywołanej nimi jest nieodpowiedzialne.

A przecież trzeba bronić granic państwa – jak powtarza ostatnio Donald Tusk, zapowiadając umacnianie fortyfikacji na granicy, ale milcząc już o tym, że pora zaprzestać takiego traktowania uchodźców, by umierali w lesie. Przeciwnie – premier wychwala Straż Graniczną, kontynuując w ten sposób politykę państwa od początków kryzysu humanitarnego, czyli od 2021 roku, czyli od rządów PiS-u. Czy twardy elektorat to widzi?

Hasła populistyczne są łatwe, ale to nie znaczy, że trzeba po nie sięgać

Warto to powtórzyć – straszenie Zielonym Ładem jest nieodpowiedzialne. Wybrać między tym, czego chcą usłyszeć wyborcy, jak pisał w „Kulturze Liberalnej” o polityce Donalda Tuska Tomasz Sawczuk, a tym, co należy zrobić, jest trudno, ale kto powiedział, że rządzenie państwem jest łatwe. Może wystarczy eksponować rozwiązania, które ułatwią przystosowanie się do nowej rzeczywistości. Być konsekwentnym. To trudniejsze niż populizm, ale wszystko jest trudniejsze niż populizm. Nie oznacza to jednak przecież, że partie demokratyczne, by utrzymać władzę, muszą stać się populistyczne.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Wikimedia Commons.