Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin: Z olimpiady w Paryżu, oprócz informacji sportowych, najbardziej przebijały się ostatnio alarmy, że mężczyźni chcą bić kobiety, bo niektóre pięściarki czy judoczki rzekomo są mężczyznami. Mówi się o testach płci, których zawodniczki kiedyś nie przeszły, a teraz tak, więc jest to podejrzane. Ale również o kolejnych zawodniczkach, które publicznie zapowiadają, że nie wystartują w rywalizacji z „mężczyznami”. Kwestia płci jest obecnie polityczna, czy więc lincz, który w mediach społecznościowych dotknął niektóre zawodniczki, to jedna z konsekwencji związku sportu z polityką?
Mieszko Rajkiewicz: Faktycznie, każde igrzyska olimpijskie mają swój wątek polityczny, ale w przypadku tych igrzysk bardzo mocno widać starcie cywilizacyjne o to, jak postrzegamy życie w społeczeństwie, tolerancję, ekskluzywność i inkluzywność. Jak postrzegamy życie w społeczeństwie państw Zachodu i szeroko pojętego Wschodu.
To widać po tym, jakie konta w mediach społecznościowych publikują komentarze i powielają rosyjską propagandę, na przykład na temat zawodniczki z Algierii, Imane Khelif, którą określają jako „mężczyznę”, chociaż nie ma na to dowodów. W efekcie Włoszka Angela Carini odmówiła dalszej walki z tą rywalką, sugerując, że jest ona nieuczciwa, bo Khelif za mocno bije.
Dla tych, którzy powielają informację o tym, że Khelif jest mężczyzną, „dowodem” jest badanie wykonane rok temu przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Boksu, czyli IBA, według którego zawodniczka ta, oraz inna, z Tajwanu, mają chromosomy X i Y, jak mężczyźni. MKOl stwierdził jednak, że zawodniczki spełniają kryteria, by walczyć w zawodach kobiecych.
IBA to instytucja, która znajduje się pod bardzo mocnymi wpływami Kremla. Na jej czele stoi Rosjanin, Umar Kremlew, dobry znajomy Władimira Putina. A organizacja jest sponsorowana przez Gazprom.
Spory o płeć zawodników i zawodniczek istnieją od lat. Na igrzyskach w Londynie złoty medal w biegu na 800 metrów zdobyła reprezentantka Republiki Południowej Afryki Caster Semenya, której wówczas zarzucano, że ma cechy męskie.
Jednak teraz takie dyskusje mają większą siłę rażenia ze względu na media społecznościowe. Nie mówię, że pełna wina leży po ich stronie, ale przeprogramowały nasze myślenie, sposób wypowiadania się, komunikowanie, więc teraz tematy te wracają i rezonują ze zdwojoną siłą, stają się wręcz elementem starcia cywilizacji.
O to, że nie jest kobietą, publicznie posądza się też Meksykankę, judoczkę, która na igrzyskach w Paryżu walczyła z reprezentantką Polski. Tym razem najsilniejszym dowodem jest wygląd Meksykanki, która ma krótkie włosy i nie zrobiła makijażu na walkę…
Takie komunikaty są propagowane przez stronę nieprzychylną wartościom inkluzywności, które zaakceptowaliśmy na Zachodzie. Wojna kulturowa to element wojny politycznej i jest bardzo widoczna w sporcie.
Temat płci, osób transpłciowych rzeczywiście w ostatnich latach bardzo dzieli w Europie i Ameryce. Komu więc jest teraz na rękę podsycanie takich emocji w mediach społecznościowych w związku z tym, co się dzieje na olimpiadzie?
Przed rozpoczęciem tych igrzysk w ramach działalności naszego Instytutu [Polski Instytut Dyplomacji Sportowej – przyp. red.] opracowaliśmy raport, w którym doszliśmy do konkluzji, że wszelka dezinformacja, destabilizacja, próby dyskredytacji igrzysk Francuzów będą na rękę głównie Rosji. I Rosjanie będą różnymi sposobami próbowali wpłynąć na to, żeby te igrzyska, ich organizatorzy i sam MKOl były krytykowane.
Rosjanie mają powody, by różnymi sposobami dyskredytować Francję na arenie międzynarodowej. Próbują więc wpływać na dyskusję o kontrowersjach. I sytuacja z pięściarkami z Algierii i Tajwanu bardzo do tego pasuje.
Przy czym jest to sytuacja absurdalna, bo obie zawodniczki zostały zdyskwalifikowane przez IBA w zeszłym roku, a przez wiele lat wcześniej boksowały w ramach tego stowarzyszenia. A obecna dyskusja na temat wątpliwości co do ich płci bazuje tylko i wyłącznie na podstawie komunikatów od IBA, której jest na rękę dyskredytacja igrzysk w Paryżu. Spada na nie krytyka ze strony państw arabskich, z którymi Francuzi mają przecież dobre relacje, ze strony państw afrykańskich, prawicowych środowisk w Europie Zachodniej. To powoduje, że Francuzi mają poważny problem wizerunkowy.
Jednak mam poczucie, że po igrzyskach ta dyskusja nie będzie rezonować we Francji. Większy problem będzie miał MKOl.
Dlaczego?
Bo teraz od czasu igrzysk w Tokio, to MKOl zarządza organizacją turnieju olimpijskiego w boksie, a wcześniej robiła to właśnie IBA. MKOl sam ustala pewne normy, zasady, dopuszcza zawodniczki i zawodników do udziału w igrzyskach.
I teraz Umar Kremlew (szef IBA) wydaje komunikat, w którym uderza w MKOl, że zasady MKOl-u dopuszczania do walk są niebezpieczne, nie w porządku. Cała krytyka za organizację walk bokserskich spada więc teraz na MKOl.
Jednocześnie będzie to sprzężone z tym, co wiele osób zinterpretowało podczas ceremonii otwarcia igrzysk jako „zgnilizna Zachodu”.
Kontrowersje wokół obecnej olimpiady rzeczywiście zaczęły się już na samym początku, z powodu ceremonii otwarcia. To była sztuka czy polityka?
Polityczne jest to, co zinterpretuje w ten sposób opinia publiczna. Według mnie to był bardzo ciekawy i znakomity performance, niespotykane wydarzenie. Nie wiem, czy jakikolwiek gospodarz następnych igrzysk zdecyduje się na taki układ ceremonii, więc potraktowałbym to raczej jako formę sztuki przestrzennej i eventu sportowego i muzycznego. A wszystko, co jest wokół tego, to już nasze interpretacje, subiektywna ocena.
I w czasach tak wielkiej polaryzacji nie było trudno upolitycznić przekaz, nawet jeśli nie miał taki być. Sam reżyser tego widowiska mówił, że nawiązywał do czego innego niż to interpretowano. To, co wzięto za „Ostatnią Wieczerzę”, miało raczej nawiązywać do kultury ucztowania, takiej formy spędzania czasu we Francji.
Główna idea, jaka przyświecała temu fragmentowi widowiska, to pokazanie we współczesnym ujęciu uczty bogów. Gdzieś w tle miał być Apollo, a z przodu Dionizos, czyli ten mężczyzna pomalowany na niebiesko. Jednak reżyser, mimo że nie nawiązywał do „Ostatniej Wieczerzy”, to MKOl oficjalnie wypuścił komunikat, przepraszając osoby, które poczuły się urażone.
Wszystko podlega więc tak gigantycznej interpretacji, że czasem chyba zaburza odbiór. Bo cała ta sekwencja zajęła 10 procent widowiska, może nawet mniej, a zdominowała postrzeganie jego całości.
Jednak w reakcji na nie nawet w samej Francji padły pytania, ile jest Francji we Francji i Europy w Europie. Zadał je na przykład w oburzeniu na pokazaną różnorodność filozof Alain Finkielkraut w wywiadzie dla „Le Figaro”.
Mało tego. Nawet Uniwersytet Al-Azhar w Kairze, który jest jedną z najważniejszych instytucji w świecie islamu, też skrytykował tę część ceremonii, odbierając ją jako nawiązanie do „Ostatniej Wieczerzy”, bo islam uznaje Jezusa za proroka.
Głos zabrała niemal każda grupa społeczna, która chce sobie nabić punkty na krytyce. Rosjanie, czy generalnie środowiska nieprzychylne Francji, mówiły o zgniliźnie Zachodu. Oczywiście działo się to również w samej Francji.
Ja uważam, że gdyby taka ceremonia odbyła się w 2012 roku, nie wywołałaby takiej dyskusji, bo teraz społeczeństwa są bardziej podzielone, a algorytmy mediów społecznościowych to uwypuklają, promując emocjonalne komunikaty. Bardziej widać komentarze tych, którzy obrażają, nawiązują do mowy nienawiści, niż tych, którzy próbują polemizować, rozmawiać.
A co poprzez to otwarcie mówi o sobie współczesna Francja?
Ja to odbieram to wielki manifest: jesteśmy niezależni, samodzielni i nikt nam nie będzie mówił, jak mamy żyć, jak mamy robić politykę. Bo Francja była, jest i będzie niezależna i wyjątkowa. Funkcjonuje na własnych zasadach.
Prezydent Emmanuel Macron chce być silnym i niezależnym politykiem, który stara się wpływać na postawę innych liderów polityki europejskiej. Francuzi mają bardzo dobre relacje z państwami arabskimi, z państwami dalekiej Azji, a jednocześnie z sojusznikami z NATO. A jednocześnie są europejskim liderem w pomocy Ukrainie przeciw prowadzącej wojnę Rosji. Na pewno możemy więc zinterpretować tę ceremonię jako demonstrację postawy niezależności.
Na igrzyskach w Paryżu startują rosyjscy i białoruscy zawodnicy. Sytuacja jest paradoksalna, bo publiczność patrzy na Rosjan z niechęcią, nie powinno ich tam być. A z drugiej strony są to zawodnicy, którzy w Rosji są uważani za zdrajców, bo nie startują w rosyjskich barwach, tylko indywidualnie.
Tak, to jest paradoks. Ci zawodnicy musieli podpisać deklarację, że nie wspierają polityki zagranicznej Rosji, szczególnie oczywiście w Ukrainie, że nie są finansowani przez kluby wojskowe czy inne kluby sportowe służb rosyjskich. Jeśli któryś z nich zdobędzie medal, podczas dekoracji nie usłyszy rosyjskiego hymnu.
Jest też spora grupa sportowców, którzy zmienili obywatelstwo po to, żeby wziąć udział w igrzyskach pod inną flagą. To zawodnicy z Tadżykistanu, Kazachstanu, Cypru. Oni też są oceniani w swoich krajach pochodzenia jako zdrajcy.
Gdyby jednak któryś z Rosjan czy Białorusinów zdobył złoty medal, domyślam się, że odbędzie się na jego cześć ładna ceremonia, podczas której odbierze gratulacje, że mimo wszystko pokazał na tym „rozlazłym Zachodzie”, że Rosjanie czy Białorusini to ważny naród, z którym trzeba się liczyć.
Trzeba przyznać, że MKOl dosyć sprytnie wybrnął z sytuacji występu Rosjan czy Białorusinów na igrzyskach. Nie można powiedzieć, żeby nie uchylił im furtki, a z drugiej strony wymagania wobec nich są dla wielu sportowców nie do zaakceptowania. Z tego powodu grupa Rosjan i Białorusinów jest znacznie mniejsza, niż mogłaby być, i jest neutralna wizualnie.
Inaczej było na igrzyskach w Tokio, kiedy Rosja była zawieszona jako kraj (ze względu na skandal dopingowy z igrzysk w Soczi w 2014 roku), jednak Rosyjski Komitet Olimpijski był reprezentowany i na pierwszy rzut oka było widać, skąd są jego zawodnicy. Ich dresy to była jedna wielka rosyjska flaga.
Przed obecnymi igrzyskami MKOl był krytykowany zarówno przez Zachód, że dopuszcza Rosjan i Białorusinów, jak i przez Rosję i Białoruś, że narzuca zasady uwłaczające godności sportowców. Teraz, kiedy igrzyska już trwają, zachodnia koalicja antyrosyjska może przyklasnąć MKOl-owi, bo Rosjanie są absolutnie niezadowoleni, co widać po ich po ich poczynaniach wewnętrznych. Igrzyska nie są transmitowane w państwowych kanałach sportowych. Mało tego, są w rosyjskich mediach określone nie jako „igrzyska olimpijskie”, ale jako „igrzyska MKOl”, jakby Rosjanie chcieli rozdzielić ideę olimpizmu od tego, co się teraz dzieje w Paryżu.
Wcześniej sami urządzili igrzyska BRICS, które były jednym wielkim absurdem. Zapowiadają też Igrzyska Przyjaźni na przełomie sierpnia i września w Moskwie, na które mają być zaproszeni sportowcy z państw raczej przyjaznych czy neutralnych wobec Rosji. Podejrzewam, że to będzie znów wyglądało jak igrzyska BRICS, czyli w konkurencji pływanie staruje jeden pływak i tylko on walczy o złoty medal.
Polityczny wymiar igrzysk widać też w podejściu do ekologii. W 2012 roku na igrzyska w Londynie zbudowano wielki stadion, chociaż przecież jest tam Wembley. Teraz czasy się zmieniły i ekologicznie korzysta się z istniejących obiektów.
Wynika to z generalnej zmiany pewnego paradygmatu MKOl-u. Kiedyś to kraj dostosowywał się do igrzysk, a teraz igrzyska dostosowują się do kraju. A Francuzom przyświeca idea stworzenia wielkiej imprezy sportowej jak najbardziej neutralnej pod względem ekologicznym. Wykorzystują więc obecny potencjał infrastrukturalny i tylko jeden obiekt sportowy zbudowali od zera, który pozostanie po igrzyskach – Aquatic Centre. Wiele aren zostanie rozebranych, bo zostały przygotowane tylko na czas igrzysk, jak na przykład stadion, gdzie odbywają się mecze siatkówki plażowej.
Jednak zasadę wykorzystania istniejącej infrastruktury MKOl zamierza podtrzymywać również w przyszłości. I niekoniecznie musi to być infrastruktura ściśle sportowa, co widać po rozgrywkach w szermierce, które odbywają się w Grand Palais, czyli wielkiej hali wystawowej zbudowanej na potrzeby Wystawy Światowej w 1900 roku.
Zasada wykorzystania istniejącej infrastruktury, dopasowanie do lokalnych kontekstów i możliwości będzie obowiązywała także na zimowych igrzyskach w Mediolanie za dwa lata czy w Los Angeles za cztery lata.
W jaki sposób zazwyczaj igrzyska wiążą się z polityką?
Jest kilka wspólnych wątków, niezależnie od tego, czy chodzi o igrzyska z początku XX wieku, z okresu zimnej wojny, czy też z XXI wieku. To groźby bojkotu, skuteczniejsze niż sam bojkot, bo można nimi coś osiągnąć. Tak się stało, kiedy kilkadziesiąt państw afrykańskich zagroziło, że nie weźmie udziału w igrzyskach w 1964 roku, jeśli będzie tam występowała reprezentacja RPA, w czasach kiedy państwo to prowadziło politykę apartheidu. I wygrały.
Ciekawym elementem było też upolitycznienie tabeli medalowej, szczególnie w okresie zimnej wojny. Tabela medalowa była wtedy pewną egzemplifikacją siły systemu, w którym funkcjonowało państwo. Jeśli państwa z bloku wschodniego albo zachodniego miały więcej medali, była ona dowodem na skuteczność systemu tego bloku. W tabeli medalowej kapitalizm walczył o pierwszeństwo z komunizmem, a komunizm z kapitalizmem, bo to trafiało do bardzo szerokiego grona odbiorców.
Tabela medalowa jest wykorzystywana też teraz przez różne środowiska, które próbują narzucić jakąś narrację. Tak było w pojedynkach na igrzyskach w Tokio, z których Rosja była wykluczona jako kraj, ale Rosjanie byli uwzględniani w tabeli medalowej. Chwalili się nimi potem w swoich mediach, mówiąc, że Zachód próbował ich odrzeć z godności, ale oni zwyciężają.
Po igrzyskach w Tokio w 2021 roku w Chinach pojawiła się bardzo ciekawa manipulacja w państwowej telewizji chińskiej. Tabelę medalową wygrali Amerykanie, ale Chińczycy, którzy zajęli drugie miejsce, doliczyli do swojego dorobku medale Hongkongu oraz Tajwanu i w ramach wewnętrznego przekazu to oni wygrali tabelę medalową. Dowodząc tym samym wyższość własnego systemu nad amerykańskim.
Trzecim i bardzo jaskrawym elementem są wszelkiego rodzaju symboliczne gesty wykonywane przez sportowców, jak gest Kozakiewicza pod adresem wygwizdującej jego sukces radzieckiej publiczności na olimpiadzie w Moskwie w 1980 roku, czy gest poparcia dla Czarnych Panter wykonany przez dwóch amerykańskich czarnych medalistów na igrzyskach w Meksyku 1968 roku.
Czego można spodziewać się podczas ceremonii zamknięcia francuskiej olimpiady? Zamknięcia igrzysk też są polityczne.
Ceremonie zamknięcia są raczej mniej spektakularne, ale są podniosłe, bo oznaczają koniec święta sportu. Mają w sobie mniej przekazu politycznego, kulturowego czy historycznego.
Myślę, że możemy spodziewać się również komunikatu ze strony Francuzów, w jaki sposób oni postrzegają te igrzyska i jak chcą je pożegnać. I przekazać symbolicznie pałeczkę Amerykanom, przyszłym organizatorom letnich igrzysk.