„Kulawe konie” [2022–, Apple TV+], adaptacja powieści szpiegowskich Micka Herrona, na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie serialu nie z tej epoki. Kilkanaście lat temu moglibyśmy go określić mianem doskonałej telewizji środka – w najlepszym rozumieniu tego słowa. Ta brytyjska produkcja pod wodzą scenarzysty Willa Smitha (nie mylić ze znanym amerykańskim aktorem) to pod każdym względem dość skromna propozycja, szczególnie w porównaniu do tytułów kreowanych na wielkie wydarzenia, będących najczęściej odpryskami dochodowych franczyz (zjawisko tak wszechobecne, że samo stało się tematem serialu – „Franczyza” [2024–, Max]).
Krótkie, sześcioodcinkowe sezony i epizody o czasie trwania oscylującym wokół 45 minut to model charakterystyczny raczej dla klasycznej brytyjskiej telewizji (chociaż stacja BBC odrzuciła ofertę wyprodukowania tego serialu), a nie współczesnych serialowych hitów. Zresztą „Kulawe konie” nie stały się hitem od razu – to niecodzienna sytuacja, kiedy serial zostaje dostrzeżony przez gremium rozdające nagrody Emmy po trzecim sezonie, a dopiero wraz z premierą czwartego zyskuje szersze uznanie. Obecnie, jeśli nowa produkcja nie staje się z miejsca przebojem, przygoda jej twórców kończy się zazwyczaj już na samym początku. Nikt nie ma czasu czekać, aż serial powoli znajdzie swoją publiczność. Ta okrężna droga do popularności jednak doskonale współgra z treścią „Kulawych koni”, opowiadających przecież o przegranych i wyrzutkach, jak śpiewa Mick Jagger w czołówce każdego odcinka.
Alkoholik, hazardzista, incel, szpieg
Tytułowe „Kulawe konie”, w oryginale „Slow Horses”, to w świecie serialu funkcjonariusze brytyjskiej Służby Bezpieczeństwa MI5, którzy zostali zesłani do swoistego zawodowego czyśćca za rozmaite przewiny. Nie zostali wydaleni ze służby, formalnie dalej pozostają agentami, ale jedyne zadania, które im jeszcze pozostały, to bezsensowne przerzucanie papierów z jednej sterty na drugą lub grzebanie w śmieciach jakiegoś podrzędnego podejrzanego. Miejscem ich biurokratycznej kolonii karnej jest Slough House, rozpadający się budynek w londyńskiej dzielnicy Islington. Na czele tej grupy wyrzutków stoi Jackson Lamb (Gary Oldman), którego lata zawodowej świetności przypadły na czasy zimnej wojny. Teraz Lamb to całkowite zaprzeczenie jakiegokolwiek wizerunku szpiega – kiedy widzimy go po raz pierwszy, bezwstydnie eksponuje dziurawe skarpetki, przysypiając przy własnym biurku, w którego zakamarkach kryją się liczne napoczęte butelki whisky. Obrazu postaci dopełniają przetłuszczone długie włosy, strój noszący ślady licznych niezdrowych posiłków i niewyparzony język – Lamb na każdym kroku rzuca pogardliwe uwagi w kierunku swoich podopiecznych.
Pozostali rezydenci Slough House to między innymi River Cartwright (Jack Lowden), obiecujący młody agent wykluczony po katastrofalnej w skutkach misji treningowej; Catherine Standish (Saskia Reeves), administratorka biura, alkoholiczka, wciąż rozpamiętująca tragiczną śmierć swojego dawnego przełożonego; Louisa Guy (Rosalind Eleazar), na ogół sprawna i ambitna agentka, pragnąca wrócić do aktywnych działań w terenie; Roddy (Christopher Chung), nieznośny dla otoczenia haker, megaloman i erotoman-gawędziarz. Ekipę uzupełniają Marcus (Kadiff Kirwan) oraz Shirley (Aimee-Ffion Edwards), uzależnieni odpowiednio od hazardu i kokainy, rwący się do akcji i okazjonalnie kompetentni w duecie.
„Kulawe konie” stanowią ciekawy wkład w nurt opowieści szpiegowskich. Scenarzyści na każdym kroku grają z licznymi stereotypami i tropami gatunku, najczęściej je podważając, a czasem umacniając. Sekwencja otwierająca serial, widowiskowa scena akcji rozgrywająca się na lotnisku Londyn-Stansted, z trzymającym w napięciu pieszym pościgiem, okazuje się zaledwie ustawioną misją treningową, która idzie jednak tak źle, że w rezultacie uczestniczący w niej River ląduje w Slough House. Postać Rivera, wnuka słynnego agenta MI5 – obecnie emerytowanego Davida Cartwrighta (Jonathan Pryce), to nieoczywisty portret uprzywilejowania i ambicji, które w efekcie dają narwanego, pochopnie działającego szpiega, mającego często więcej szczęścia niż rozumu. Bierze on udział w większości sekwencji akcji, biega prawie tak dużo jak Tom Cruise w serii „Mission: Impossible”, jednak zważywszy na skutki jego wszystkich brawurowych działań, mamy do czynienia raczej z parodią przystojnego agenta pokroju Jamesa Bonda czy Jasona Bourne’a.
Jackson Lamb to z kolei wariacja na temat zimnowojennych szpiegów – nie bez powodu do tej roli wybrano właśnie Gary’ego Oldmana, który grał już jednego z najsłynniejszych fikcyjnych agentów, George’a Smileya [„Szpieg”, 2011, reż. Tomas Alfredson], bohatera książek Johna le Carré. W serialu Lamb to niemal groteskowa postać, wywołująca u innych – na przykład u Diany Taverner (Kristin Scott Thomas), zastępczyni dyrektora MI5 – odruchy obrzydzenia wymieszane z osobliwym szacunkiem. Jednocześnie niepozorny bohater grany przez Oldmana okazuje się jednym z najbardziej błyskotliwych agentów, zawsze będącym o kilka kroków przed wszystkimi, prowadzącym od niechcenia własną grę, która niemal za każdym razem prowadzi do jego triumfu. Ponadto pod maską pogardy dla innych i samego siebie, Lamb skrywa autentyczną troskę wobec podopiecznych ze Slough House. W przeciwieństwie do swoich przełożonych, najczęściej zawodowych biurokratów i karierowiczów, dla Jacksona Lamba najważniejsi pozostają jego ludzie – joes – w nomenklaturze serialu.
Szpiedzy ze Slough House, pomimo swojej nieprzydatności, na ogół zawsze wplątują się w jakieś intrygi – czy to przez przypadek, kiedy w swojej biurokratycznej rutynie wpadają na obiecujący trop, czy to przez nadgorliwe działania Rivera, po którym trzeba posprzątać bałagan. Bywają też wykorzystywani przez funkcjonariuszy Parku – głównej siedziby MI5 w Regent’s Park – jako kozły ofiarne w sprawach, które mogą rzucać niekorzystne światło na kierownictwo Służby Bezpieczeństwa. Życie i reputacja „kulawych koni”, i tak spisanych na straty, najczęściej okazują się dużo mniej ważne niż władza, polityka, stanowiska i opinia publiczna. Każdy sezon serialu opiera się na mniej więcej podobnym schemacie: ktoś ze Slough House ma kłopoty (najczęściej z powodu własnej lub cudzej niekompetencji), a sytuacja eskaluje aż do momentu, w którym Jackson Lamb, z mniejszą lub większą pomocą swoich podopiecznych, znajduje rozwiązanie pozwalające jego ludziom przetrwać. Gdyby nie to, że właściwie w każdym sezonie ktoś umiera, można by odnieść wrażenie, że oglądamy właściwie komedię sytuacyjną osadzoną w świecie brytyjskich szpiegów.
Szpiegowski sitcom
Główny scenarzysta „Kulawych koni”, Will Smith, był do tej pory najbardziej znany ze swojej współpracy z Armando Iannuccim przy takich serialach komediowych jak „The Thick of It” [2005–2012, BBC] oraz „Veep” [2012–2019, HBO]. Obie produkcje to bezlitosne satyry, dotyczące kulisów odpowiednio brytyjskiego i amerykańskiego rządu. Iannucci, Smith i ich współpracownicy wyspecjalizowali się portretowaniu polityki jako chaotycznej gry z udziałem niekompetentnych ludzi bez kręgosłupa, którzy są gotowi nawet na największe upokorzenia, byle tylko utrzymać się u władzy. Tym, co wyróżniało te tytuły, oprócz celnych obserwacji dotyczących funkcjonowania współczesnej demokracji, były niezwykle barwne dialogi, tworzące z najbardziej niedorzecznych wiązanek przekleństw swoistą poezję.
Will Smith wykorzystuje w „Kulawych koniach” podobne chwyty, które tak dobrze się sprawdzały w jego poprzednich serialach. Funkcjonariusze MI5, tak jak politycy, to zwyczajni, często małostkowi ludzie, dbający przede wszystkim o własny interes i karierę. Fakt, że przy okazji igrają z ludzkim życiem i bezpieczeństwem państwa, niewiele tu zmienia. Smith pozostaje błyskotliwym obserwatorem życia politycznego Wielkiej Brytanii, tym razem po brexicie. Już w pierwszym sezonie kluczowym wątkiem jest wzmożenie prawicowego ekstremizmu i powiązania polityków z radykalnymi organizacjami. Język dialogów jest równie zabawny, bezkompromisowy i wymyślny jak w „The Thick of It” i „Veep”. Rezydenci Slough House są nieustannie werbalnie chłostani przez Jacksona Lamba, a potem odreagowują to między sobą, wymieniając coraz bardziej kreatywne obelgi. Twórcy „Kulawych koni” doskonale panują nad proporcjami pomiędzy komedią, akcją i dramaturgią, oferując widzom oryginalną mieszankę thrillera szpiegowskiego i sitcomu, w najlepszym brytyjskim stylu.
Wizja służb, którą przedstawiają nam Will Smith i autor książek Mick Herron, stanowi odświeżające spojrzenie na gatunek. Szpiedzy okazują się zupełnie tacy jak my – niektórzy są bardziej kompetentni i ambitni, inni wykonują swoje obowiązki tylko po to, żeby przetrwać kolejny długi dzień. Praca w MI5 może być momentami ekscytująca, ale częściej jest śmiertelnie nudnym, biurokratycznym koszmarem, a o karierach najczęściej decydują polityczne układy, znajomości oraz giętki kręgosłup moralny. Bohaterowie „Kulawych koni” ostatecznie biorą udział w kilku klasycznych szpiegowskich akcjach – pościgach, intrygach, śledztwach, nawet strzelaninach – ale wszystkie te sekwencje zostały odarte z jakiegokolwiek romantyzmu. Agenci często popełniają błędy, w sytuacjach kryzysowych paraliżuje ich strach, śmierć jest czymś przypadkowym, nagłym i dalekim od heroizmu, a to, co wydaje się dobrym pomysłem w filmach, w prawdziwym życiu – a przynajmniej w jego wersji przedstawionej w serialu – okazuje się czystą głupotą, o czym wielokrotnie przekonuje się River Cartwright.
„Kulawe konie” pozostają jednak najciekawsze w tych momentach, których nie spodziewamy się zobaczyć w serialu szpiegowskim. Portretując frustrację, nudę i bezradność agentów skazanych na zawodową banicję, scenarzyści dotykają czegoś więcej – pokazują zwyczajną ludzką potrzebę przynależności i sprawczości, która tak często pozostaje niezaspokojona. Jednocześnie możemy zaobserwować, jak nawet w najmniej sprzyjających okolicznościach może powstać coś w rodzaju wspólnoty, nawet jeśli jest ona mocno dysfunkcyjna. Legendy MI5, postaci pokroju George’a Smileya, istnieją tutaj tylko na papierze. Jackson Lamb to człowiek, który w zasadzie się poddał, pomimo swoich wysokich kompetencji, a David Cartwright, niegdyś bezlitosny agent zwany starym draniem, jest obecnie kruchym staruszkiem zmagającym się z demencją. Twórcy serialu nigdy nie pozwalają nam zapomnieć o człowieczeństwie swoich bohaterów – nawet w najbardziej widowiskowych scenach akcji szpiedzy są przede wszystkim zwykłymi ludźmi, ze wszystkimi przynależnymi im słabościami.
Serial: „Kulawe konie”, tw. Will Smith, Mick Herron, Wielka Brytania 2022-2024.