Najnowszy film Bakera nie sprowadza się tylko do niezbyt subtelnej satyry na zepsucie odstrzelonych od rzeczywistości bogaczy (w czym przypominałby „W trójkącie” Rubena Ostlunda) czy sekwencji slapstickowych gagów (których, swoją drogą, mamy tu nadmiar). Pod pozorem prostej i komediowej opowiastki kryje się tu raczej dość gorzka diagnoza współczesnej pokusy życia w sfałszowanej bajce – magicznej recepty na awans społeczny, która szybko może okazać się pułapką.

Tytułowa bohaterka filmu Bakera żyje z gry męskimi pragnieniami, które zręcznie pobudza – już w pierwszych sekwencjach filmu poznajemy ją jako tancerkę egzotyczną sprawnie rozgrywającą interesy swoich klientów (sprowadzających się do roli bankomatów) oraz zazdrosnych koleżanek. Pewnego dnia jednak zaczyna spełniać się jej najgłębsze marzenie: poznany przypadkiem w klubie klient okazuje się bajecznie bogatym synem oligarchów, który zapragnie coraz bardziej przedłużających się – i coraz bardziej sowicie opłacanych – ekskluzywnych sesji. Kiedy w końcu pada z jego strony propozycja małżeństwa, Anora zaczyna wierzyć w magiczną odmianę losu i z dnia na dzień przeprowadza się do willi Iwana. Wbrew sceptycyzmowi koleżanek z klubu wierzy, że połączyła ją z chłopakiem miłość, do której przekona się kiedyś jego rodzina. 

Kopciuszek w poszukiwaniu złota

Tym samym Anora dość szybko spełnia swój sen Kopciuszka – jest on jednak znamiennie odbiegający od tego opowiedzianego w „Pretty Woman” [1990]. Film Garry’ego Marshalla rzeczywiście bliski był bajce wygrywającej z toporną rzeczywistością: bohaterce – wrażliwej i romantycznej eskortce, granej przez Julię Roberts – do końca trudno było uwierzyć, że jej los może się odmienić dzięki postaci zachwyconego nią bogacza. Widzowie kibicowali spełnieniu jej marzeń, na drodze do których stały nie tylko społeczne podziały, ale i sceptycyzm samej, doświadczonej przez życie, bohaterki. Anora tymczasem zdaje się od początku nadrabiać swoją straceńczą wiarą w spełnienie snu jakiekolwiek wątpliwości, jakie mogą udzielać się nawet widzom. Paradoksem jest bowiem, że bajka Kopciuszka spełnia się tu zbyt szybko – i wcale nie życzymy jej trwania. Między Anorą a jej młodym mężem nie ma porozumienia dusz, a i to cielesne wydaje się wątpliwe. Znakomicie zagrany książę z bajki to typ wyjątkowo egotyczny i zblazowany – wcielenie paniczyka cierpiącego na przekleństwo przedwczesnej dekadencji. Mogąc pozwolić sobie na wszystko, sam już nie wie, gdzie ulokować pragnienia – jego zainteresowania sprowadzają się do ćpania, chlania, gry na konsoli i gestów kapryśnej rozrzutności. Anora jest tu jedynie seksualnym przerywnikiem w dość przewidywalnym harmonogramie dnia, jednak z podziwu godną naiwnością – niewspółmierną do przenikliwości, jaką wykazywała w obcowaniu z innymi klientami – rzuca się ona na każdy okruch pozoru budowania relacji. Tym samym nadrabia ona poniekąd miną deficyty emocjonalne męża – być może żyje samoułudą, że zdoła go z czasem zmienić, odwracając poniekąd genderowy schemat Pigmaliona. W tym miejscu Kopciuszek zmienia się raczej w swoistą Śpiącą Królewnę – Anora pragnie trwania snu i chce pozostać śniona, choć jej spełniona bajka sprowadza się do bycia obsypywaną drogimi gadżetami, mocno zakrapianych narkotycznych imprez oraz zawierania przyjaźni o sile trwania równej instagramowym lajkom. Ta sekwencja cukierkowego życia – celowo być może wydłużona przez Bakera do niemal jednej trzeciej filmu – słusznie wydaje się w pewnym momencie jałowa i pusta. Znacznie bardziej niż więź z Anorą, Iwana zdaje się roznamiętniać rozgrywka z rodzicami; nieoczekiwane małżeństwo ma ich zirytować jak żaden z dotychczasowych wybryków – co rzeczywiście mu się udaje. Trudno się też dziwić, że w konfrontacji z nimi wystąpi w obronie małżonki z odwagą nie większą niż bohater „Turysty” [2014] Rubena Ostlunda, który w obliczu nadciągającej lawiny dba raczej o ocalenie swojego telefonu niż rodziny.

Materiały prasowe dystrybutora United International Pictures

Zastanawiające zawieszenie niewiary w spełnienie bajki ze strony Anory sprawia, że rysy naiwnego Kopciuszka mieszają się tu z podejrzeniem o ukrytą wyrafinowaną grę, przywodzącą na myśl „poszukiwaczkę złota”, czyli golddigerkę – postać przewijającą się w sztampowych internetowych filmikach, mających rzekomo demaskować prawdę o kobietach zainteresowanych wyłącznie portfelem absztyfikanta. Schemat opowiastek (topornie udających dokumentalnie podpatrzone) jest prosty: niepozornie wyglądający mężczyzna próbuje poderwać atrakcyjną kobietę, która ignoruje go lub otwarcie odrzuca do momentu, gdy ten okazuje się właścicielem luksusowego auta. Historie czasami znajdują dalsze zapętlenia: samochód może okazać się pożyczony, a mężczyzna jedynie wynajętym kierowcą – co wywołuje ponowne oziębienie entuzjazmu wybranki. Przekaz jest klarowny: wbrew opowieściom o bezinteresownym romantyzmie to status materialny mężczyzny – o który w świecie nierówności niełatwo – ma decydować o jego wartości w oczach kobiet. Zwieńczeniem opowieści jest zazwyczaj symboliczna kara – rodzaj zemsty za domniemane wyrachowanie wybranki: kiedy ta wsiada do auta, mężczyzna nieoczekiwanie wręcza jej wyciągnięty z bagażnika złoty szpadel, zalecając szukanie złotonośnych frajerów gdzie indziej. Ta powtarzalna kiczowata opowiastka ma swoiste cele dydaktyczne: morał ma być jasny i przewidziany zapewne ku pokrzepieniu zranionych męskich serc i sprowokowaniu wylewu ich frustracji: na relację z piękną kobietą nie masz szans bez zasobnego portfela. To właśnie z taką bezlitosną diagnozą nowej synowej przystępują do rozprawy z nią rodzice Iwana, najpierw za pomocą nasłanych na niego ochroniarzy, potem już osobiście.

Sekret postaci Bakera leży jednak w tym, że – zachowując rysy obu – nie jest ona do końca ani wcieleniem Kopciuszka, ani wyrafinowaną łowczynią fortun; to raczej bohaterka uwięziona w sfałszowanym marzeniu o cudownej odmianie swojego losu – pułapce, w którą wpaść mogą sami widzowie, wystawiani na próbę przez Bakera, jeśli chodzi o sympatyzowanie z wyborami Anory. Z jednej strony, kibicujemy jej w dążeniu do wyrwania się do lepszej rzeczywistości, tutaj oznacza ona jednak tylko dość beznamiętną konsumpcję przypłaconą samookłamywaniem. Czy nie powinniśmy życzyć jej nie tyle zatrzymania drogocennego pierścionka zaręczynowego, co raczej jak najszybszego wrzucenia go do ognia Mordoru? Trudno przypuszczać, by Anora mogła zakląć rzeczywistość na tyle, by kiedykolwiek zbudować jakąkolwiek dojrzałą relację z młodym oligarchą; z impetem dąży do zdobycia pozycji, która w najlepszym razie doprowadziłaby ją do zepsucia na miarę matki Iwana. Tym samym film Bakera ukazuje swoje – niepozorne na pierwszy rzut oka – krytyczne ostrze: to przypowieść o łatwości, z jaką można obecnie ześlizgnąć się w tego rodzaju sfałszowany ideał awansu społecznego czy romantyzmu, pod którym kryje się tylko rozpasany materializm. Pomieszanie tych porządków uderzające jest choćby w scenie ustalania przez bohaterów warunków tygodnia ekskluzywności dziewczyny opłacanego przez oligarchę. Wyznanie miłosne sprowadza się tu do wymiany stawek negocjacyjnych – kiedy Anora podaje kwotę, przyznaje po chwili, że dla Wani zgodziłaby się i za mniej; ten z kolei zapewnia, że dla niej zapłaciłby i dwa razy tyle. Jeśli Cannes pełni jeszcze rolę wyłaniania filmów szczególnie istotnych dla zrozumienia naszych czasów, tutaj zdaje się zwracać uwagę na szczególny fenomen: łatwość traktowania związków jako transakcji opatrywanej niedomówieniem, które wypełnia się projekcją, jakoby mogło tam chodzić o cokolwiek więcej niż tymczasową zgodność interesów.

Materiały prasowe dystrybutora United International Pictures

Oczywiście, marzenia dziewczyn o cudownej odmianie losu – za cenę zgody na materializm i uprzedmiotowienie – to motyw wciąż powtarzany w historii kina. Anora jest ona na swój sposób kolejnym wcieleniem Holly Golightly ze „Śniadania u Tiffany’ego” [1961] czy Satine z „Moulin Rouge!” [2001], szukających bezpieczeństwa w ramionach milionerów za cenę prawdziwych uczuć. Znamienne jest jednak, że bohaterka Bakera sama ochoczo zatraca się w swoim śnie, naddając mu cechy romantyzmu, którego od początku jest pozbawiony, i projektując go na wszystkich pozostałych bohaterów (w tym i samego tymczasowego męża). Anora tkwi w matni fałszywych pragnień: nie tylko godzi się na samouprzedmiotowienie, ale nazywa transakcję z Wanią uczuciem, widząc w nim zarazem magiczną receptę na przyspieszony awans społeczny. 

Uważaj na to, o czym marzysz

O kulturowej sile tej pułapki mówi też inny film, który starł się z Bakerem w tegorocznym konkursie głównym Cannes. „Dziki diament” Agathe Riedinger mógłby być dopowiedzeniem losów Anory. W jednej z pierwszych scen bohaterka, nastoletnia Liane, zawiesza wzrok na tancerkach egzotycznych: wyznaczą one kierunek jej aspiracji – jedyną drogę, jaką widzi, by wyrwać się z mieszkania na francuskiej prowincji z samotną matką, romansująca z kolejnymi mężczyznami. Na co dzień dziewczyna zarabia na kolejne kosmetyczne poprawki odsprzedawaniem ukradzionych w galerii handlowej luksusowych przedmiotów; pułapem jej marzeń staje się wypracowanie ciała, które pozwoli jej załapać się na udział w reality show „Magic Island”. Pewną przeszkodą może okazać się tu religijność bohaterki – zapewne jedna z przyczyn pozostawania przez nią dziewicą, co, jak zauważają rezolutne koleżanki, będzie przeszkodą w osiągnięciu sukcesu w programie. Któregoś dnia zostaje zaproszona na casting; anonimowa prowadząca – swoista przewrotna dobra wróżka z Kopciuszka – roztacza przed nią perspektywę świetlanej kariery po dostaniu się do programu – chociażby jako influencerka, zdobywająca łatwe pieniądze za promocję produktów. Od tej pory codzienność Liane wypełnia napięcie czekania na wyniki – wyroki zależą tu od niewiadomych instancji, jedyne, co leży w mocy bohaterki, to nerwowe sprawdzanie telefonu, a w pewnym momencie desperacka wyprawa pod dom „wróżki”.

Głębiej ukryte napięcie filmu Riedinger dotyczy jednak pytania, czy sen, do którego aspiruje bohaterka, jest rzeczywiście czegokolwiek warty. W jej życiu pojawia się chłopak poznany w domu dziecka – zakochany w niej i żyjący marzeniem o zakupie domu, po którego fundamentach oprowadza dziewczynę (choć trudno powiedzieć, jak długo może potrwać zarobienie na niego w zakładzie samochodowym brata). Liane jednak coraz bardziej zaczyna skłaniać się ku perspektywie cudownego odwrócenia losu – to pokusa wzmacniana przez popularność szybko zdobytą w mediach społecznościowych. Już sam udział w castingu dodaje jej rzesze obserwujących; co jakiś czas na ekranie widzimy zapisy ich komentarzy – od bezwarunkowego zachwytu i dopatrywania się w niej swoistej mesjaszki niosącej nadzieję masom, po pogróżki i bezpardonowe propozycje seksualne. Pomimo tego rozstrzału, Liane jest uzależniona od samej atencji; co jakiś czas wrzuca do sieci nowe filmiki – na jednym z nich chwali się samodzielnie wykonanym tatuażem przypominającym samookaleczenie. Wyśnione życie „Dzikiego diamentu” to krajobraz swoistej rozpaczy: magicznej recepty na codzienność za cenę utraty wszelkich więzi – także z samą sobą. Uważaj na to, o czym marzysz – zdaje się głównym przesłaniem filmu zarówno Bakera, jak i Riedinger.

Requiem dla snu

Marzenia aspirującej dziewczyny nakładają się jednak w „Anorze” na szczególny kontekst kulturowy: to opowieść o wykoślawieniu amerykańskiego snu – jeden z ulubionych motywów, powracających w kolejnych filmach Bakera. Pod wieloma względami historia Anory przybiera podobny schemat jak droga Mickey’ego z poprzedniego filmu reżysera – „Red Rocket” [2021], być może zresztą jego najlepszego obrazu. Obie postacie traktują swoje ciało jako główne źródło zarobku: Mickey jest aktorem porno, który po kolejnych zawirowaniach życiowych wraca do Teksasu do żony, byłej aktorki tej samej branży. Niebawem – choć nie bez turbulencji – układa sobie z nią relacje na nowo i zdobywa pracę jako pokątny diler zioła. Powrót marnotrawnego męża szybko przemienia się jednak w historię obnażania jego egotyzmu: Mickey nadużywa zaufania żony i jedynego przyjaciela, którego odnajduje na prowincji, skupia się zaś na podrywaniu poznanej w barze z pączkami siedemnastoletniej Truskawki, którą chce wciągnąć w pornobiznes, wieszcząc jej wielką karierę. Schemat obu filmów Bakera jest podobnie przewrotny: z jednej strony widzowie uwodzeni są przez bohaterów na tyle, że mogą kibicować w jakimś sensie ich aspiracjom wyjścia na prostą z życiowego kryzysu, z drugiej – sympatia ta w pewnym momencie musi pęknąć. Zarówno Mickey, jak i Anora tkwią w bańce dobrowolnej, narcystycznej samoułudy: budują sobie świat fałszywej stabilizacji, umoszczenia w śnie, za który powinni w pewnym momencie zapłacić.

Materiały prasowe dystrybutora United International Pictures

Diagnoza Bakera sprowadza się nie tylko do jednostek, ale całej kultury: reżyser obnaża desperackie pragnienia cudownego odwrócenia losu w warunkach radykalnych nierówności. W tle „Red Rocket” oglądamy Amerykę białej biedoty; industrialny krajobraz teksańskich rafinerii podczas pierwszej kampanii prezydenckiej Trumpa. Spełnienie amerykańskiego snu możliwe jest tu nie na zasadzie cierpliwego dorabiania się, ale swoistej wygranej na loterii – sukces zależy wyłącznie od przypadku, któremu można pomóc, bazując na jedynym pewnym zasobie – własnym ciele, włączanym w obieg produktów budzących pożądanie. Trudno się dziwić, że każda niemal postać tkwi tu w jakimś rodzaju samoułudy – jak choćby wątły kumpel Mickey’ego, który obnosi po centrum handlowym mundur z fałszywymi naszywkami poświadczającymi udział we wszystkich kampaniach amerykańskich tego wieku. „Florida Project” (2017) to z kolei opowieść o zamieraniu życia społecznego na przedpolach Disneylandu – w hostelu pełnym rozgoryczonych, uciekających od poczucia rzeczywistości postaci, którego ruina maskowana jest przez uparcie nakładaną nań pastelową farbę. Baker konsekwentnie podtrzymuje fundacyjne napięcie swoich filmów: między nieustającą aspiracją do wkroczenia w magiczny świat konsumpcji, a faktyczną beznadzieją – zarówno tegoż marzenia, jak i wydrenowanej przez tęsknotę za nim codzienności. Jego bohaterowie to mistrzowie eskapizmu – za wszelką cenę chcą wyśnić sobie inne życie, nieważne jak nieszczęśliwi w nim będą. Swoją drogą, nie mają dla tej strategii zbyt mocnych alternatyw: życie w osiedlach white trash nasycone jest poczuciem goryczy i nieprzekraczalnych nierówności, maskowanych tylko groteskowym humorem. Zasługą stylu reżysera jest to, że swoje – dość ponure w istocie – diagnozy oddaje w formie słodko-gorzkich komedii, niestroniących od slapsticku (który w najnowszym filmie serwowany jest może w nadmiernych i nieco powtarzalnych dawkach).

Odnaleźć własne imię

Diagnoza społeczna w przypadku „Anory” nie została jednak rozbudowana o szersze ukazanie pochodzenia bohaterki (słyszymy jedynie o wątłej relacji z matką żyjącą na Florydzie oraz siostrą, która chętnie odbiłaby jej bogatego męża); tym bardziej nie wskazuje się tu jasnych sposobów na strukturalną zmianę sytuacji, która doprowadziła ją do pułapki własnych marzeń. Jedyną alternatywą dla uwikłania w życie oligarchów staje się nieoczekiwana postać ich tymczasowego ochroniarza: to małomówny Igor okazuje się właściwym księciem (w pożyczonym od babci samochodzie). Tym samym Baker zdaje się skłaniać do dość uproszczonej, psychologicznej recepty na dramat bohaterki; ma nim być otwarcie na niepozorne, ale szczere uczucie szaraczka – i przyzwolenie na przycięcie swoich snów na właściwą miarę. Najprostszy gest chłopaka – podzielenie się z dziewczyną szalikiem – jest więcej warte niż futro z soboli, w którym marznie bohaterka, szukając męża utracjusza. To w relacji z Igorem Anora dosłownie odkrywa na nowo własne imię, które dopiero jemu spodoba się bardziej niż używane przez nią na co dzień „Annie”.

Materiały prasowe dystrybutora United International Pictures

Postać Igora staje się poniekąd emanacją zasady rzeczywistości, od konfrontacji z którą Anora ucieka z wybuchowym temperamentem na miarę bohaterek „Mandarynki” [1995] Bakera. W rozmowach z chłopakiem jasne stanie się, że jednym z wymiarów potrzasku, w jakim tkwi bohaterka, jest sam dyskurs sprowadzający mężczyzn jedynie do roli opresorów albo ofiar losu. Bohaterka przyzwyczajona jest do agresji jako strategii obronnej; z rozpędu obrzuca chłopaka wyzwiskami, obwiniając za rozwianie swoich złudzeń. Anora wyrzuca mu zwłaszcza moment, gdy – po nieoczekiwanej ucieczce męża i swoim ataku wściekłości na interwencję ochroniarzy – Igor uwięził ją w ramionach. Bohaterka dopatruje się w tym geście próby gwałtu (jako że Igor ma mieć „oczy gwałciciela”), gdy jednak ten spokojnie zaprzecza, dziewczyna szybko buduje na tym kolejny zarzut – jego domniemanej impotencji. Nie mieści się jej w głowie, że bliskość może polegać nie tyle na finansowej transakcji czy przemocy, ale wzajemnej trosce – nawet nieporadnej. Największym wyzwaniem stojącym przed Anorą okaże się zatem nie tyle pogodzenie z utratą sfałszowanego snu, ale odbudowanie zaufania do najprostszych relacji i bliskości.