„Biały Lotos” [2021–, HBO/Max], serialowa antologia stworzona przez scenarzystę i reżysera Mike’a White’a, to hit, który wyłonił się z niecodziennej receptury. Pierwotny pomysł zrodził się w bardzo specyficznych warunkach – HBO zwróciło się do White’a z prośbą o wymyślenie fabularnej formuły, która pozwoliłaby na zdjęcia w ramach restrykcji pandemicznych nałożonych na branżę filmową i telewizyjną w 2020 roku. Dysponując jedynie szczątkowym scenariuszem, realizatorzy przejęli na trzynaście tygodni jeden z luksusowych hoteli sieci Four Seasons na Hawajach, i tak nieczynnego w tym czasie. Ze względu na ograniczony budżet przyjęto także zasadę, według której wszyscy aktorzy współtworzący serialowy ansambl będą traktowani równo, a ich nazwiska w czołówce będą wymienione alfabetycznie. Wszyscy musieli wziąć udział w castingu, a warunki finansowe miały być przejrzyste i takie same dla każdego. W takich właśnie okolicznościach, będących przeciwieństwem powszechnych wyobrażeń na temat powstawania produkcji telewizyjnych, stopniowo klarował się koncept „Białego Lotosu”.
Każda odsłona serialu to nowa lokalizacja (po Hawajach w pierwszym sezonie, drugi rozgrywa się na Sycylii, trzeci – w Tajlandii), nowa, rozbudowana obsada (chociaż niektóre postacie powracają) i nowe intrygi, w które wplątują się nasi bogaci i uprzywilejowani bohaterowie, spędzający ekskluzywne wakacje w najpiękniejszych miejscach na świecie. Dodatkowo każdy sezon zaczyna się od enigmatycznej zapowiedzi czyjejś śmierci, zasiewając fabularne ziarenko niepokoju, które musi wykiełkować, zanim sezon dobiegnie końca. W efekcie powstał serial, który zdaje się celnie odpowiadać na potrzeby odbiorcze współczesnych widzów – przystosowany do natychmiastowej obróbki w postaci memów i rolek oraz podtrzymujący zaangażowanie publiczności z tygodnia na tydzień. „Biały Lotos” to idealna produkcja dla naszych nieustannie rozproszonych, przebodźcowanych umysłów.
Raj scenarzysty
Mike White to twórca dysponujący dość unikalnym zestawem umiejętności. W swojej eklektycznej karierze tworzył scenariusze do bardzo odmiennych gatunkowo filmów – czarnej komedii „Chuck & Buck” [2000, reż. Miguel Arteta], familijnej „Szkoły rocka” [2003, reż. Richard Linklater], a nawet głównonurtowych animacji, takich jak „Emotki. Film” [2017, reż. Tony Leondis] czy „Gru i Minionki: Pod przykrywką” [2024, reż. Chris Renaud]. White ma także na swoim koncie liczne role aktorskie, a także występy w popularnych reality shows – „The Amazing Race” [2001–, CBS] i „Survivor” [2000–, CBS]. Jego współuczestnicy z tych programów pojawiają się zresztą w „Białym Lotosie” w małych epizodach. White pisał także scenariusze do kilku popularnych seriali, na przykład „Jeziora marzeń” [1998–2003, WB] czy „Freaks and Geeks” [1999–2000, NBC]. Jego pozycję jako autora i ważnego telewizyjnego twórcy przypieczętowała „Iluminacja” [2011–2013, HBO] z Laurą Dern, nagrodzoną za tę rolę Złotym Globem. Ten serial był typowym ambitnym komediodramatem swoich czasów – wychwalanym przez krytyków, oglądanym przez garstkę widzów. Mimo to okazał się dla White’a przepustką do stworzenia „Białego Lotosu”, jego największego hitu w dotychczasowej karierze telewizyjnej.

„Biały Lotos” zdaje się kulminacją twórczości Mike’a White’a. Nie dlatego, że jest jego najlepszym dokonaniem, ale ponieważ stanowi wehikuł, za pomocą którego autor może zaprezentować cały wachlarz swoich talentów. Unikalna formuła tego serialu pozwala na ogromną wolność scenariuszową. Dzięki rozbudowanej obsadzie i nowemu miejscu akcji w każdym kolejnym sezonie, White może eksplorować swoje rozmaite zainteresowania. Każda grupka bohaterów stanowi niemal osobny kieszonkowy wszechświat, który można formować w dowolnym kierunku – gatunkowym, stylistycznym, tematycznym. Mamy tu także kontynuację niektórych motywów z „Iluminacji” – satyryczne spojrzenie na świat bogatych ludzi sukcesu i ich nieporadne próby osiągnięcia pewnego rodzaju oświecenia, najczęściej z pomocą branży wellness. „Biały Lotos” jest przystępnym amalgamatem wielu serialowych trendów, który niczym wakacje all inclusive oferuje coś miłego dla każdego typu widza. Lekkie filozoficzno-psychologiczne rozważania, w które można wpisać tragikomiczne losy bohaterów, gotowe do cytowania i obiegu w mediach społecznościowych dialogi, zabawne reakcje postaci oraz fabułę pozwalającą na spekulacje i próby rozwikłania intrygi aż do ostatniego odcinka. Całości dopełnia dopracowana wizualnie forma i główna atrakcja każdego sezonu „Białego Lotosu” – doskonała obsada.
Galaktyka pomniejszych gwiazd
Idea równości aktorów w „Białym Lotosie” zadziałała jak magnes, przyciągając do serialu całą plejadę nazwisk i twarzy. Pierwsze dwa sezony przywróciły na właściwe tory karierę Jennifer Coolidge, której rola ekscentrycznej milionerki Tanyi stała się niemal synonimem „Białego Lotosu”, a jej poszczególne reakcje i kwestie z powodzeniem oderwały się od pierwotnego kontekstu i stały się częścią internetowego leksykonu. Efekt castingu w serialu Mike’a White’a przekłada się na dwie równoległe trajektorie: wspiera wschodzące gwiazdy w dalszym budowaniu kariery i odkrywa nowe (Sydney Sweeney, Fred Hechinger, Aubrey Plaza, Haley Lu Richardson, Theo James, Leo Woodall); pozwala lepiej docenić aktorskich weteranów i daje im szerokie pole do popisu (Murray Bartlett, Steve Zahn, Molly Shannon, Michael Imperioli, Connie Britton, Tom Hollander). Najnowszy, rozgrywający się w Tajlandii trzeci sezon, może pochwalić się najbardziej imponującą jak do tej pory obsadą.

Zgodnie z konwencją wypracowaną w poprzednich odsłonach, śledzimy kilka grup bohaterów, przebywających na wakacjach w tym samym hotelu, i obserwujemy ich w mniejszym lub większym stopniu przecinające się poczynania. Poznajemy rodzinę Ratliffów, Tima (Jason Isaacs) i Victorię (Parker Posey) oraz ich dorosłe dzieci: Lochlana (Sam Nivola), Saxona (Patrick Schwarzenegger) oraz Piper (Sarah Catherine Hook). To z inicjatywy tej ostatniej Ratliffowie przybywają do Tajlandii, żeby umożliwić jej zrobienie researchu dotyczącego pobliskiego buddyjskiego ośrodka. Oczywiście sprawy okażą się dużo bardziej skomplikowane – w tle rozgrywa się kryzys w firmie Tima, grożący mu bankructwem, a nawet więzieniem, co ten desperacko ukrywa przed rodziną, a żeby poradzić sobie ze stresem uzależnia się od lorazepamu swojej żony. Rola Isaacsa to imponujący popis minimalistycznego aktorstwa, sprowadzającego się do pokazywania przebłysków wewnętrznej burzy w psychice bohatera, którą ten za wszelką ceną stara się zakamuflować. Parker Posey jako Victoria zapewnia komediowy kontrapunkt – jej postać zbudowana jest głównie z przegiętego akcentu z południa Stanów Zjednoczonych; obliczonych na maksymalny komiczny efekt kwestii dialogowych oraz niezwykle wyrazistych reakcji niewerbalnych. Posey niejako przejmuje tutaj funkcję, którą w poprzednich sezonach pełniła Jennifer Coolidge. Dzieci Ratliffów angażują się w swoje własne perypetie, które oscylują gdzieś między powierzchowną duchowością a nietypowymi erotycznymi konfiguracjami. Nieprzypadkowy wydaje się również metakomentarz, jaki wywołuje sama obsada ich ról: Sam Nivola i Patrick Schwarzenegger to synowie znanych aktorów – a kwestia uprzywilejowania jest jednym z tematów tego sezonu.
Na drugim biegunie mamy wątek Ricka (Walton Goggins) i Chelsea (Aimee Lou Wood), zaprezentowanych początkowo jako stereotypowa para, często widywana w tej części świata – bogaty łysiejący starszy mężczyzna i bardzo młoda kobieta. Rick przybywa do Tajlandii, żeby rozliczyć się z dręczącymi go demonami i trudną przeszłością. Pozostając nieco na uboczu pozostałych wątków, Goggins obdarza swojego enigmatycznego bohatera zaskakującą głębią, z empatią pokazując dramat człowieka, który nie może się uwolnić od swoich najgorszych impulsów i resentymentów. To właśnie w jego historii najgłośniej wybrzmiewa motyw przewodni całego sezonu – próba zmiany dominującej narracji o własnym życiu i uwolnienia się od wpływu przeszłych traum została ukazana jako coś, co graniczy z niemożliwością. Rick, podobnie jak wielu bohaterów „Białego Lotosu”, jest swoim własnym sabotażystą w drodze do osiągnięcia szczęścia. Walton Goggins to aktor, który przeżywa teraz najlepszy okres w swojej wieloletniej karierze, a każda jego rola cechuje się niezwykłym ekranowym magnetyzmem. Niedawno mogliśmy go oglądać w upiornej charakteryzacji w serialu „Fallout” [2024–, Amazon], a równolegle z „Białym Lotosem” na HBO pojawiały się nowe odcinki „Prawych Gemstonów” [2019–, HBO], gdzie Goggins pręży swoje pokaźne komediowe muskuły jako szalony ewangelista Baby Billy. To czysta radość oglądać, jak ten świetny, niedoceniany aktor może wreszcie zaprezentować szerokiej publiczności swoją wyjątkową charyzmę i umiejętności, jednocześnie wprowadzając nieco wariacji w standardy atrakcyjności mężczyzn. Warto podkreślić, że Aimee Lou Wood w niczym mu nie ustępuje jako ekranowa partnerka – aktorka znana z serialu „Sex Education” [2019–2023, Netflix] sprawia, że jej postać wymyka się oczywistemu szufladkowaniu.
Inna fabularna nić tego sezonu to przygody tria przyjaciółek – Laurie (Carrie Coon), Jaclyn (Michelle Monaghan) i Kate (Leslie Bibb), które na wakacjach muszą na nowo zdefiniować łączące ich relacje – tutaj warto zwrócić szczególną uwagą na Carrie Coon, wspaniałą aktorkę znaną między innymi z serialu „Pozostawieni” [2014–2017, HBO], wprowadzającą mnóstwo drobnych niuansów do wszystkiego, co robi. W trzecim sezonie pojawią się również znana z pierwszej odsłony „Białego Lotosu” Belinda (Natasha Rothwell), a także pracownicy samego hotelu – mentorka zdrowia Mook (w tej roli gwiazda pop Lalisa Manobal), zauroczony nią ochroniarz Gaitok (Tayme Thapthimthong) czy menedżer Fabian (znany ze „Strefy interesów” Christian Friedel). Ze zderzenia tych wszystkich postaci wynika mniej więcej to samo, co ze wszystkich pozostałych sezonów serialu – niektórzy umrą w wyniku swoich poczynań, inni doznają drobnych olśnień i spojrzą na swoje życie w nowym świetle, a pozostali utwierdzą się w swoich dotychczasowych przekonaniach, nie ucząc się niczego. Balans we wszechświecie pozostanie zachowany. Zupełnie jak na prawdziwych wakacjach.

Wakacyjny niedosyt
Każdy sezon „Białego Lotosu” pozostawia nas z pewnym, prawdopodobnie zamierzonym, niedosytem. Mike White wznosi przed widzami złożoną konstrukcję przecinających się losów bohaterów, do ostatniej chwili przeciągając rozwiązanie najważniejszej zagadki – kto umiera i w jakich okolicznościach? – przez co konkluzja prawie zawsze w jakiś sposób rozczarowuje. Spędzamy z bohaterami ograniczoną ilość czasu, więc siłą rzeczy wiele elementów ich fikcyjnego życia pozostaje niedookreślonych. Jest to jednak wpisane w założenia „Białego Lotosu”, serialu, który często akcentuje wakacyjną ulotność i tymczasowość tego, co oglądamy na ekranie. Czy epifanie poszczególnych postaci przetrwają ich powrót do domu? Nigdy się tego nie dowiadujemy. Prawdopodobnie nie.
Mike White to scenarzysta, który dość często przyjmuje pozę trickstera – lubi znęcać się nad niektórymi dobrodusznymi bohaterami, a innym puszcza płazem ewidentne transgresje. Czasami też zdaje się sprawdzać wytrzymałość odbiorców na swoje kontrowersyjne pomysły (na przykład motywy kazirodcze w najnowszym sezonie). Pomimo chóru narzekań widzów i krytyków, „Biały Lotos” wciąż pozostaje istotnym serialem w medialnym krajobrazie. Nowe odcinki są zawsze szeroko komentowane z tygodnia na tydzień, a kiedy tylko zakończy się dany sezon, zaczynają się spekulacje dotyczące miejsca akcji i obsady kolejnego. Całość nie jest niczym więcej niż sumą poszczególnych elementów, ale części składowe „Białego Lotosu” bywają na tyle interesujące, że warto wybaczyć jego twórcy pewne potknięcia. Nawet jeśli ten serial miałby pozostać wyłącznie platformą do łowienia talentów i przypominania o umiejętnościach niedocenianych aktorów, takich jak Walton Goggins, to wciąż warto go kontynuować.
Serial:
„Biały Lotos”, twórca Mike White, USA 2021–.