Zakończyła się właśnie, z pewnego punktu widzenia, wspaniała kampania wyborcza. Dawno już nie było w Polsce głosowania, w którym tak niepewne byłoby, który z kandydatów wygra. Do ostatniego momentu pozostaje niejasne zarówno to, jakie będą przepływy między kandydatami z pierwszej tury a dwoma startującymi w drugiej, jak i to, jak zachowają się niezdecydowani, albo ile osób i w których grupach wyborczych pójdzie w niedzielę do urn. Frekwencja może być rekordowa na tle historii III RP. Obywatele przedsiębiorą najróżniejsze akcje, starając się w ostatniej chwili symbolicznie zaznaczyć, kogo popierają lub zmobilizować jeszcze kilka osób: jedni fotografują się z czerwonymi koralami, inni przewieszają sobie przez ramię wrotki.
Nieufność
A jednak trudno szukać w tych wyborach radości po którejkolwiek ze stron. Jest tak z kilku powodów.
Po pierwsze, nieufność. Z jednej strony, definicja demokracji, ukuta przez polsko-amerykańskiego politologa Adama Przeworskiego wciąż w Polsce działa: po wygranych przez opozycję wyborach następuje przekazanie władzy. W 2023 roku PiS oddało władzę koalicji Donalda Tuska. Jeśli w 2025 roku wygra Rafał Trzaskowski, nie ma powodu, aby sądzić, że będzie inaczej. Z drugiej jednak strony, w sensie emocjonalnym zaszła zmiana. Przekazanie władzy, owszem, odbywa się, dzieje się to jednak nie tylko bez zaufania, ale z głęboką nieufnością. „Ci inni, ci drudzy, pogrążą Polskę” – tak myślą i mówią politycy i wyborcy z obu stron. Nie może to pozostać bez znaczenia dla jakości demokracji w Polsce. W miarę, jak nieufność się pogłębia, można się zastanawiać, na ile demokracja jest jeszcze możliwa i czy w którymś momencie jednak jedna z dominujących sił politycznych nie zdecyduje, że tym razem władzy nie odda.
Frustracja kontra pewność
Po drugie, działanie wbrew swoim frustracjom. Podczas niedawnej podróży do USA rozmawiałam z Jeffreyem Goldbergiem, szefem czasopisma „The Atlantic”. Dyskutowaliśmy między innymi na temat przyczyn przegranej Kamali Harris w ostatnich wyborach prezydenckich [cały wywiad już niebawem w „Kulturze Liberalnej”]. Można zaobserwować zasadniczą różnicę nastawienia – powiedział mój rozmówca – między tymi młodymi białymi mężczyznami, którzy głosowali na Harris, i tymi, którzy oddali głos na Trumpa. Ci głosujący na Harris robili to wbrew wielu rzeczom, które im w kandydatce nie pasowały. Ci głosujący na Trumpa robili to z przekonaniem.
Przypomina to unoszący się w powietrzu nastrój, który towarzyszy zwłaszcza wyborczyniom Rafała Trzaskowskiego i Karola Nawrockiego. Te, które głosują na Nawrockiego, robią to z przekonaniem. Może są bardzo konserwatywne, może katolickie, może nie znoszą Donalda Tuska – w każdym razie z przekonaniem. Te, które głosują na Trzaskowskiego, robią to wbrew wielu frustracjom. Skąd te frustracje? Najważniejsze jest to, że przez ostatnie dwa ostatnie lata prawa kobiet nie uległy zasadniczej poprawie (i naprawdę nie chodzi tylko o prezydenta Dudę i jego potencjalne weto, ale w pierwszym rzędzie o niezgodę wewnątrz koalicji dotyczącą sprawy aborcji). Możliwe, że podobny paradoks dotyczy osób ze społeczności LGBT+ po schowaniu przez Trzaskowskiego tęczowej flagi podczas jednej z debat prezydenckich.
Po trzecie, strach. Znakomita francusko-izraelska badaczka emocji Eva Illouz opisuje w swojej ostatniej książce to, co nazywa emocjonalnym życiem populizmu. Jako główne emocje, amplifikowane przez populistów, wymienia między innymi nienawiść i strach. Prawda jest jednak taka, że w głęboko spolaryzowanych społeczeństwach strach jest uczuciem obecnym po obu stronach. Amerykańscy demokraci, z którymi rozmawiałam w ostatnich dniach, tak mocno obawiają się przyszłości, że ostro krytykowali nawet moje oparte na własnym doświadczeniu argumenty, że populizm może wygrać i rządzić, a potem przegrać i że wszystko zależy od jego oponentów. Moi rozmówcy w Niemczech, gdy przekonuję ich, że polityka Republiki Federalnej musi się zmienić, bo AfD jest teraz główną opozycją w jej systemie politycznym i tak pozostanie na długo, patrzą na mnie z mieszaniną przerażenia i niedowierzania. Polacy dobrze mobilizują się przez pesymizm, jednak trudno wyobrazić sobie siłę minorowych nastrojów i obaw, gdybyśmy w poniedziałek obudzili się w Polsce z prezydentem Nawrockim.
Spotkajmy się przy urnach
Dla Polski w kolejnych pięciu latach lepszy będzie prezydent z bogatym doświadczeniem dyplomatycznym i politycznym niż polityk bez niego. Lepszy będzie polityk, któremu praktycznie nie da się zarzucić skaz na życiorysie, niż taki, co do którego istnieją uzasadnione przypuszczenia, że jest powiązany ze światem przestępczym. Lepszy będzie polityk europejski, liberalny niż taki, który ciąży w stronę populizmu w stylu Donalda Trumpa.
Pamiętajmy przy tym o jednym. Niezależnie od tego, który z kandydatów wygra, na naszych oczach toczy się znacznie większa gra. W ostatnich dwudziestu latach w związku z wejściem nowych technologii demokracja jako ustrój polityczny głęboko się przebudowuje. Oznacza to turbulencje, problemy z wypracowanym do tej pory modelem demokracji, może nawet głębszym kryzysem lub wręcz upadkiem wielu demokracji, przynajmniej na jakiś czas. Stan turbulencji będzie trwał długo, ale nie wiecznie. Do wyjścia z niego przyczynić się mogą nastawienie ofensywne i odwaga działania.
Dlatego w pierwszym rzędzie namawiam do wyjścia z domu w najbliższą niedzielę i zagłosowania. Spotkajmy się przy urnach!