
Nękany z powodu otyłości Lenny nie znajduje sprzymierzeńców wśród kolegów i koleżanek, nauczyciele udają, że problem nie istnieje. Rodzice zdają się w ogóle nie przejmować życiem swojego młodszego syna. Starszy z chłopców, „nasz Frankie”, jak o nim z czułością mówią, przebywa gdzieś daleko – gdzie, dowiadujemy się w drugiej części powieści. To on, wydawałoby się, symbolizuje utraconą nadzieję posiadania dziecka, z którego można być dumnym. Lenny to stracona szansa – nie warto zatem się już nim zbytnio przejmować.
Chłopiec bratnią duszę znajduje przypadkowo, nad kanałem, nieopodal swojej ulubionej ławki. Jest nim dorosły mężczyzna w kryzysie bezdomności, utalentowany i bardzo przystojny muzyk Bruce. To on najpierw wybawia chłopca z kłopotów związanych z nieobecnością w szkole, udając jego ojca. Następnie staje się towarzyszem podróży na północ kraju, by Lenny mógł się spotkać ze starszym ukochanym bratem. Jak w każdej dobrej opowieści drogi, bohaterowie poznają siebie samych na nowo, a Lenny, niepewny siebie gruby chłopak, zyskuje w końcu wzorzec godny naśladowania. I choć jest to z pewnością opowieść godna uwagi, pojawia się w niej kilka zgrzytów, wobec których trudno pozostać obojętnym.
Cardboard Cowboys
Główny bohater, przypomnę, dwunastoletni chłopiec, posługuje się dość specyficznym językiem. Z jeden strony dość lekko rzuca takie sformułowania jak „naćpany” czy „sraka” – co zasadniczo osiąga bardzo autentyczny efekt. Jednak z drugiej strony jego ulubionym określeniem na drugiego człowieka, jest „ziomek”. Ma też niewybredne poczucie humoru:
„– Do zobaczenia, ziomuś – mówi [Bruce] z zabawnym amerykańskim akcentem. Ten facet to niezły dowcipniś.
– Nawzajem, Batmanie.
Dobrze być czyimś ziomkiem” [s. 86].
W narracji nastoletniego Lenny’ego nieustająco czuć pewien dysonans, choć ostatecznie pewnie niewielu z nas wie, jakim językiem posługują się współczesne szkockie dzieci. Jeśli jest to zabieg świadomy, dla niektórych czytelników, szczególnie dla grupy docelowej, może być nieczytelny, a zamierzona stylizacja na język kowbojów – trudno zauważalna. W polskim tłumaczeniu, siłą rzeczy, zanikła też wymowa symbolicznego znaczenia amerykańskiej kultury country, zasugerowanej w tytule oryginalnym – „Cardboard Cowboys” (to również nazwa muzycznego duetu Lenny’ego i Bruce’a – a „Chłopaki znad kanału” już z country raczej się nie kojarzą…). Co prawda zarówno matka głównego bohatera, jak i on sam słuchają muzyki związanej z tym nurtem, Burce gra i śpiewa country, ale być może przez wzgląd na funkcjonowanie w polskim kontekście kulturowym, znaczenie maczystowskiej postawy izolacji i dystansu wobec problemów codzienności nie funkcjonują tak dobrze jak w wydaniu oryginalnym. Może to świadczyć nie tyle o niepoprawnym tłumaczeniu Kai Gucio, ile o nieuniwersalnym charakterze powieści Conaghana, możliwie, że adekwatnie odbieranej w kontekście szkockim czy też irlandzkim. W polskim – nie do końca się sprawdza.
Nie tylko umorusany łobuz
Nie zmienia to faktu, że pomysł osadzenia relacji pomiędzy mężczyzną a chłopcem w poetyce klasycznego westernu jest dość ciekawy. Dzięki kowbojskim „kostiumom” zarówno „bezdomność”, jak i „otyłość” zostają zredefiniowane. Conaghan pokazuje, gdzie tkwi prawdziwa „męskość” celebrowana na rozległych amerykańskich preriach, i czym jest autentyczne braterstwo, czy też ojcostwo. Pisarz udowadnia również, że zupełnie normalnym „chłopięcym” zachowaniem jest śpiewanie czy pisanie haiku. To również bycie grubym – w znaczeniu nie zawsze atletycznym, zgodnym ze wzorcem wygenerowanym przez amerykańską popkulturę, swoją drogą silnie obecną w narracji Lenny’ego. Dzięki temu „Chłopaki znad kanału” mogą stać się jedną z tych powieści „dla chłopców”, która będzie stanowiła bardzo dobrą alternatywę dla historii o byciu nieustannie „umorusanym” łobuzem wiecznie pakującym się w jakieś kłopoty. Tych chłopcy (i dziewczynki) mają już chyba dość.
Dorosły i dwunastolatek
Powieść Conaghana pozostawia pewien niedosyt. Z jednej strony dlatego, że nie jest szczególnie nowatorska. O relacji osoby w kryzysie bezdomności i dziecka traktowało do tej pory przynajmniej kilka historii, między innymi „Pan Smrodek” Davida Walliamsa, „The Family Under the Bridge” Natalie Savage Carson czy polska propozycja „Ten pan” Artura Gębki. Z drugiej strony opisana przez Irlandczyka przyjaźń pomiędzy dzieckiem a dorosłym mężczyzną może wzbudzać wątpliwości natury etycznej – czy udawanie czyjegoś ojca lub długa podróż autobusem oraz spanie w hotelu nie przekraczają pewnych granic pomiędzy obcym dorosłym a dwunastolatkiem? Nawet jeśli ich związek nie ma natury pedofilskiej – nawet w strefie symbolicznej – kontakt ten sprawia wrażenie nieodpowiedniego. A na pewno niepoprawnego z perspektywy czysto dydaktycznej.
„Chłopaki znad kanału” to jednak przede wszystkim opowieść o męskich wzorcach – tych ze szlagierów country, z rodziny, szkoły czy… no cóż, znad kanału. Te ostatnie zyskują na wartości, szczególnie w kontekście szalejącego konsumpcjonizmu i uniwersalizacji kultury. Spotkanie dwóch światów, a raczej ich przedstawicieli, wykluczonych ze społecznego porządku, jest świadectwem dla wartości wspólnoty i kontaktów międzyludzkich. Im bardziej ten kontakt nietypowy, tym większe przynosi korzyści. Dla wszystkich.
Książka:
Brian Conaghan, „Chłopaki znad kanału”, przeł. Kaja Gucio, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2025.
