Po co wydawać książki, które nie mają powodzenia rynkowego? Generalnie – po nic. Wystarczy spojrzeć na dane: na koniec 2023 roku w Polsce działało około 2200 księgarń, z czego aż 95 procent to mikro- i małe przedsiębiorstwa, często jednoosobowe działalności gospodarcze. Od 2010 roku ubyło ich prawie tysiąc – szczególnie najmniejszych. Dlaczego? Głównie przez nierówną konkurencję z wielkimi graczami rynku, zwłaszcza internetowymi dyskontami książkowymi.

A kiedy już komuś uda się odnieść sukces na rynku literackim – jak w przypadku ArtRage czy Wydawnictwa Filtry – to zaraz pojawiają się podcasty, reportaże, medialne legendy. Trochę jakby sukces był samospełniającą się przepowiednią. W takim świecie decyzja o wydaniu klasyka, którego nazwisko niewiele mówi przeciętnemu czytelnikowi, wydaje się co najmniej dziwna. I szlachetna.

Dlatego opublikowanie „Dynamiki społecznej i kulturowej” Pitirima Sorokina przez Wydawnictwo Scholar – oficynę specjalizującą się w literaturze naukowej i eseistyce (to oni wydali między innymi „Pochwałę ryzyka” Anne Dufourmantelle) – zaskakuje. Zaskakuje, ale też przywodzi na myśl pytania: dlaczego właśnie teraz? I dlaczego właśnie to nazwisko?

Emigrant z porewolucyjnej Rosji

Pitirim Sorokin (1889–1968) był 55. prezydentem Amerykańskiego Towarzystwa Socjologicznego, związanym z Uniwersytetem Harvarda, gdzie w 1930 roku został szefem nowo powstałego wydziału socjologii. Wcześniej działał w Rosji jako członek Partii Socjalistów-Rewolucjonistów – za co trafiał do więzienia – a potem emigrował do USA.

Wydawałoby się klasyk absolutny, nazwisko, które wypada znać. Ale z klasykami akademickimi jest ten problem, że szybko się starzeją. Dlatego tak rzadko się ich dziś tłumaczy. Przykład? Georges Gurvitch, o którym także pisałem kiedyś dla „Kultury Liberalnej”. Z jednej strony: bez niego nie byłoby współczesnej socjologii prawa. Z drugiej: sam w sobie Gurvitch jest dziś raczej reliktem niż punktem odniesienia.

Podobnie rzecz ma się z Sorokinem. Był twórcą rozbudowanej i spójnej wizji socjologii, której celem było całościowe ujęcie zjawisk społecznych. W jego rozumieniu nauki społeczne miały status równy z naukami przyrodniczymi, ale własne zasady poznawcze. Odrzucał redukcjonizm biologiczny i fizykalistyczny – socjologia miała według niego tworzyć autonomiczny system wyjaśniania rzeczywistości społecznej.

Sorokin proponował epistemologię łączącą racjonalne i irracjonalne źródła działań ludzkich. Uważał, że nauki społeczne powinny badać nie tylko to, co empiryczne, ale też duchowe, symboliczne, kulturowe. Twierdził, że rozwój wiedzy społecznej wymaga integrowania różnych perspektyw – religii, nauki, filozofii – w jedno spójne podejście. Jednocześnie sprzeciwiał się tworzeniu eklektycznych „superteorii”. Według niego wartości, normy i kultura to niezależne porządki rzeczywistości, niepodlegające ujednoliceniu. Jego publikacja to jednak nie tylko publikacja klasyka socjologii, ale i próba pewnej refleksji. 

Wyróżnił bowiem trzy sposoby doświadczania rzeczywistości: zmysłowy, ideacyjny i idealistyczny – odpowiadające trzem typom kultur. Kultury te współistnieją, czasem się przenikają, ale też wchodzą ze sobą w konflikty. W jego teorii dzieje ludzkości to historia tych przemian – ewolucji, przesunięć, regresów. Warto zaznaczyć w tym miejscu, jak ciężkim zadaniem musiało być tłumaczenie tej pracy (co mówię także jako tłumacz tekstów akademickich, choć raczej z języków romańskich). Paweł Tomanek spisał się tutaj świetnie – nie popada w kalki językowe, a próbuje stworzyć sorokinowski słownik.

Mentalność kulturowa

Sorokin był uczonym wielkiej erudycji, ale też głęboko zakorzenionym w tradycyjnym modelu myślenia. Klasyfikował społeczeństwa według typów „mentalności kulturowej” i uważał, że Zachód zmierza ku upadkowi – jego prognoza cywilizacyjnego zmierzchu brzmi znajomo. To nie przypadek – motyw „końca świata” wraca w myśli konserwatywnej regularnie.

Swoje refleksje rozwijał m.in. w „Miłości altruistycznej” [1950] i „Drogach i sile miłości” [1954], gdzie analizował różne typy miłości i jej społeczne funkcje. Głównym przesłaniem była wiara w to, że prawdziwa przemiana społeczna możliwa jest tylko dzięki miłości uniwersalnej – bezinteresownej, wspólnotowej. Nie chodziło mu jednak o miłość erotyczną – tej Sorokin wręcz się obawiał, co wyraźnie widać w jego lękowej analizie w „Amerykańskiej rewolucji seksualnej” [1956].

Miłość, którą postulował, była świecka, choć zakorzeniona w chrześcijańskiej idei jedności – inspirowanej duchem Pawła z Tarsu: „Nie ma Żyda ni Greka”. To piękny, idealistyczny głos za uniwersalizmem – w jego przypadku wyrastającym z konserwatyzmu. Trzeba przypomnieć: Sorokin był przede wszystkim związany z białogwardyjskim ruchem monarchistycznym i lojalistycznym wobec cara. Żeby zrozumieć, o co w tym chodzi, trzeba cofnąć się do sorokinowskiej teorii wojny. Jego zdaniem wojna nie poddaje się prostym schematom cykliczności ani liniowego postępu – jej występowanie w historii ma charakter nieregularny i nieprzewidywalny. Nie istnieje bezpośredni związek między typem kultury (zmysłowej, ideacyjnej, idealistycznej) a częstością konfliktów – jednak wojny przybierają różne formy w zależności od dominującej kultury: religijne w epokach ideacyjnych, a ekonomiczne i imperialne w zmysłowych.

Rozwój a wojna

Stąd wniosek, że okresy intensywnego rozwoju kulturalnego i naukowego częściej współwystępowały z czasami rewolucji i wojen niż z epokami stagnacji. Szczególnie niebezpieczne są momenty przejścia między typami kultury – to w nich wojny stają się najbardziej niszczycielskie, zarówno pod względem skali, jak i liczby ofiar. Choć Sorokin próbował zidentyfikować „przejściowe stulecia”, późniejsze analizy podały w wątpliwość te próby przewidywania, co podkreślało jego przekonanie, że konflikty te mają źródła w głębokich, trudnych do kontrolowania dynamikach społeczno-kulturowych.

Dla Sorokina miłość staje się najważniejszym kryterium oceny społeczeństw i religii – także chrześcijaństwa, które ostro krytykuje za wieki przemocy, kolonializmu i egoizmu. Uważa, że główną przyczyną wojen jest zbiorowy egoizm – przekonanie narodów i grup, że są ważniejsze od innych. Jego zdaniem jedynym skutecznym lekarstwem na przemoc jest powszechny altruizm, czyli równa troska o wszystkich ludzi – coś, co zaczyna się w domu, od dobrej, wspierającej rodziny. Zamiast skomplikowanych technik duchowych, Sorokin wierzy w prostą, codzienną praktykę dobrych uczynków jako najskuteczniejszy sposób budowania pokoju. Podkreśla, że przyszłość nie jest przesądzona – każdy z nas ma wybór: iść drogą egoizmu i zniszczenia albo solidarności i współpracy. Można powiedzieć: jakbyśmy czytali Tołstoja.

I z tym jest też chyba największy problem z Sorokinem. Jego „Amerykańską rewolucję seksualną” w Polsce wydało jedno z wydawnictw skrajnej prawicy. Bo w świecie, które ma odgórnie narzuconą obietnicę „miłości”, samemu miłości wybrać raczej nie można. W tym sensie Sorokin jest wręcz szalenie archaiczny: chciałby zaplanować społeczeństwo, opisać go w ramach typologii, które służą próbie opanowania chaosu życia społecznego, a później opisać świat wolny od wojen i od przemocy. Zbudować „koniec historii” za wszelką cenę. 

Oczywiście, można zapytać: po co go w takim razie wydawać albo uznać, że niech pisma Sorokina wydaje środowisko prawicowe lub niech straszą nim konserwatywni liberałowie. Musimy jednak pamiętać, że Sorokin to element tradycji socjologicznej, od której uciec nie można. W tym sensie Scholar wykonał ważną pracę, po raz kolejny wprowadzając na polski rynek klasykę literatury naukowej. To działanie konieczne, choć nieopłacalne. I oby takich jak najwięcej.

Książka:

Pitirim Sorokin, „Dynamika społeczna i kulturowa”, tłum. Paweł Tomanek, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2024.