
1. R. pyta o buddaizm. Nie zna nazwy buddyzm, a ja tłumaczę jej, że owszem wymyśliłem taką religię. Chodzi o to, że my znikamy, nie ma nas, ale zostaje nasze ciało, które przejmie ktoś inny i trzeba mu ładnie wysprzątać, żeby miał w życiu dobrze. Z nadzieją, że ktoś w moim przyszłym ciele też sprząta.
2. Lotnisko. Kolejka przed kiblem. Ludzie z Ameryki Południowej szukający szczęścia po innej stronie świata i ich spojrzenia. Masa Canettiego. Boję się ich spojrzeń, ale hardo idę do kibla, a potem …kibluję wśród nich.
3. Grudzień. Świat znikł, pogoda jest pojęciem fantazyjnym, słownikowym. Przecież wiadomo, że będzie ciemno.
4. Nagła myśl: Zaproszenie od rodziców dziewczynki, którą U. zna z zajęć. Ich dziecko też ma orzeczenie! Dlatego tak nas ciągną.
5. Lecimy do Londynu. Mam zaskakujący jak na siebie luz, wpisałem złą datę urodzin R. i system jej nie przyjmuje przy odprawie. Nic to, pojedziemy na lotnisko chwilę wcześniej, wyjaśnimy w okienku. Okienku?
6. I już, cyk. Good old England. Domki deweloperów to pierwsze spojrzenie. Drugie: cockney, Orwell, kultura techno, hip-hop, big Londyn, turyści, turyści, fantazje o przeszłych fantazjach. Jestem tu pierwszy raz. Choć byłem już tysiące razy. Póki co trawa jest zieleńsza niż u nas i szybciej zmieniają się chmury.
7. Szukam śladu bałaganu na podwórkach – to pierwszy znak, że są tu swoi.
8. Okolice Tottenham. Żydzi w kapeluszach (Lubavitch House), chwilę potem original vietnamese cuisine. Był moment, że mogłem stać się Londyńczykiem. Do nowej tożsamości zapraszała stara dziewczyna.
9. Kupuję kartę Oyster i nim zostaję. To jest meldunek w tym mieście.
10. Pankrace, jatki, katedra. Ilość znaczeń, tabliczek, napisów, inskrypcji na murach oszałamia. Jakby design i pamięć były tu pierwszoplanowymi potrzebami, aby się w tym nie pogubić.
11. W Macu obok cen podają kalorie. Ten przelicznik jest oczywisty. Za funta kupisz tyle a tyle kalorii. Pierwsze znaczenie: dla odchudzających się. Drugie znaczenie: dla chcących jednak utrzymać wagę.
12. R. jest nieobecna, a mnie to wkurwia: „mów wyraźniej, nie chcę czytać odpowiedzi z twojej twarzy, sprawia mi to wysiłek”. Podróż z córką, która nie chce tej podróży.
13. Tate. R. rozpoznaje Karyny i się z nich naśmiewa. Ja próbuję jeszcze interpretować. Jestem w muzeum. Jest dużo o genderze. Walce płci. I oparciu tej walki o ciała. Jakbym uczestniczył w przeciąganiu ciał przez barykadę. Przejdziesz do nas, ale musisz obciąć sobie cycki, przejdziesz, ale obetnij sobie kutasa.
14. Ludzie przychodzą do galerii posiedzieć niczym na ławce w parku. Tam można popatrzeć na drzewa i ptaki. Tu patrzą na zawieszone wysoko, rozciągnięte pończochy. Głód znaczenia i głód spokoju zarazem.
15. „Wieża Babel”. Mnóstwo telewizorów ustawionych jeden na drugim. Prehistoria. To w ogóle zabawne, jak telewizor, dominujący przedmiot-ikona kultury sprzed dwóch dekad przeminął, jak nikt go już nie pamięta ani nie wiąże z większym znaczeniem.
16. Mijamy wieżę i idziemy na poduszki przed wielki ekran z wideo, na którym świnia zjada pływające w wodzie jabłka. Tu, kojeni zapętloną muzyką, zasypiamy.
17. Jedyny przemysł, który nam został w Europie (po samochodowym, który właśnie się zwija), to przemysł muzealny. Próbujemy wydrukować ludziom, że, hej, jesteście zazdrośni o kulturę białych społeczeństw. Ale przecież i w Azji rosną muzea.
18. Jakbyśmy stracili możliwość generowania znaczeń.
19. Odwracam wzrok od Légera, od Miró, Kandinsky’ego, nawet od Lucio Fontany. Mogę się wzruszyć oczywiście, płakać na życzenie, ale przybity tym, co przyszło po nich – nieustanny żal, pretensja i pustka w znaczeniu: prawa człowieka jak widać, tego nie uniosą – odpuszczam.
20. Ludzie na wystawie chcą być piękni, chcą się podobać, chcą spektaklu, a co dostają? arte povera Beuysa, Włochów. Ten szok będzie działał w nieskończoność. Właściwie to jest domknięty układ estetyczny. Ktoś chce mieć dom taki jak galeria Tate, przecież on jest mityczny, ultimate house, ale w środku będą obrzydlistwa. Piękna i bestia.
21. Ożywam się na Meyerowitzu, przy pracach Elswortha Kelly’ego. Przy geometrii. Tu w końcu jest coś, co można podziwiać. Jest amusement.
22. Wchodząc do galerii, szukamy piękna, które dawno już ją opuściło, które dawno nie jest też miarą świata, skoro piękno można mieć za mały pieniądz. A skoro piękno stało się demokratyczne, opuściło też hierarchię społeczną. Ta strata to duch, który straszy brzydotą w galeriach.
23. Komponent etyczny w sztuce jednocześnie zamula. Te wszystkie walki o prawa tych i owych, zbierane jak kamyki na plaży – nie, z tego nie da się zrobić czegoś, co nas jednoczy. Po tym jak straciliśmy piękno, nie zbudujemy sztuki na etyce.
24. Czytanie reklam w londyńskim metrze, gdy zna się ten biznes, jest odświeżające. O tak. To jest o szukaniu znaczenia, o żyjących obrazach. Tu jeszcze jest, ledwo dyszy, ale żyje, pragnienie. Za pragnieniem są znaczenia.
25. Sen: tata, ale jako dziecko. Wchodzi na szkolną drabinkę i dziecięcym psikusem zaczepia się o górny szczebelek nogami i odchyla do tyłu, by zawisnąć głową w dół. Ruszam go ratować, ale jest ciężki i sprawia mi to ból.
26. British Museum: dzieci przykładają ręce do kamieni i masują opuszkami kształty wykutych liter.

27. Da się tu nawet zamawiać. Zamawiam kamień z Rosetty! Zamawiam! Ale R. nie chce się w to bawić.
28. Sala tronowa Ashurbanipala, cała elegancko skuta i przeniesiona do Brytanii, w ogóle to wszystko poprzenoszone – dla R. to jest największy fakt – ukradzione, więc o czym my tu mówimy, co my tu pokazujemy.
29. R. Coraz bardziej odczuwam ją jak postać ze „Spirited Away”, ta kamienna twarz odmawiająca wymiany. R. wychodząca czasem jak zwierzątko z nory. Rzucająca się wtedy na szyję, trudna, nieułożona.
30. Ashurbanipal musiał udowodnić co jakiś czas, że jest władcą przez zabicie lwa. Lew był chowany w królewskich ogrodach, niemniej na koniec wydawał ostatnie tchnienie dzikości, które jest w każdym z nas.
31. W końcu sam jak lew rzucam się na R. Każę jej usiąść przed kolejnym ukradzionym partenonem i próbuję rozmawiać: dlaczego nic do mnie nie mówisz, dlaczego odmawiasz kontaktu, dlaczego milczysz? Co jest twoim pragnieniem?
32. Cały dzień upływa nam ze słowem pragnienie. R. miga się jak może, przyleciała ze mną, bo ja chciałem, ale ją to nudzi, ona tu nie chce. To gdzie chcesz?
33. Pęknięcie na posadzce. Szczelina.
34. Gubię się w tym całym British Museum, poruszony bardziej rozmową z R. niż czymkolwiek innym i w końcu znajduję się przed obliczem Peryklesa. To twarz z podręcznika.
35. Dzisiejszym obywatelem-wojskowym na wzór Peryklesa jest Zełenski. Kto, jaka agencja PR, uszyła mu tę piękną maskę?
36. Pierwszy raz wyciągam sobie krzesełko dla starszych ludzi, aby usiąść przed kiblem i poczekać na osobę towarzyszącą. Starość. Ale i medytacja. Przede mną staje R. – właśnie jak w „Spirited Away” – oswajana, cicha, obecna.

37. Trudny przeciwnik.
38. Tyle postaci, tyle przedstawień ludzkich, legend – zawsze to samo. Nie da się uwolnić od człowieka, od twarzy, od siebie w końcu – zawsze, setki tysięcy lat. Więc ta ekopoetyka, korzenie, gleba, to darujcie, to wybaczcie. To nie ziemia, to kolejna twarz. Twarz goblina, portret ulepiony z ziemi.
39. Wycieczka szkolna. Wśród klasy dzieci pani z dziewiętnastowieczną parasolką, aby było widać ją w tłumie. Czuć jeszcze starą, angielską manię – w ogóle wszystko tu jest umieszczone w kontekście manii – collecting the world.
40. I między tym wszystkim: eksponatami, gablotami, parasolkami idzie wysoki, szczupły człowiek. Ma ciemny strój, ciemną karnację, jego sandały nie odróżniają się kolorem od skóry i ubrania, na głowie nosi ciemne dready, a w ręku ma banana. Banan też będzie z czasem czarny – mówi R. To manifestacja.
41. R. mówi dalej: „ten banan, tato, w środku jest biały jak biały człowiek, na zewnątrz jest żółty jak żółty człowiek, a na końcu jest czarny jak rasa czarna”. To jest moda.
42. A potem już nie oglądamy eksponatów, tylko outfity.
43. „Masz wrażenie, jakby to on cię głaskał, a nie ty jego” – o renesansowym pucharze.
44. „Chciałabyś być na takiej uczcie? Nie, czułabym się jak w British Museum”.
45. W ogóle wielkie rozczarowanie co do renesansu, te precjoza tutaj wyglądają już tak, jak delikatna, postrzępiona kłaczkami kupa. Jakby zgubili poczucie integralności przedmiotu i wszystko musieli skornikować tą drobną rzeźbą, która w końcu przypomina to, co widzi się zaglądając do muszli.
46. Wolę już świętokrzyski czy małopolski renesans z rubieży. To szlachetność biedy. Dostojeństwo granicy.
47. To całe oglądanie wszystkiego tutaj, przypomina puszczanie na trzy minuty Netflixa, bo mamy abonament tylko do końca doby. Kopciuszek, ten topos. Wybawić się na balu, a potem wrócić do chałupy z jedną myślą – że samemu jest się największym eksponatem.
48. Długie dyskusje o modzie. Ja a przekaz. Ja a ja i opieka nad sobą. Dlaczego rodzice R. – ja i E. nie ubierają się modnie, choć mają zadatki? Piękna rozmowa. W końcu razem.
49. Dla przeciwwagi do tego czarnego. Złapany wzrokiem biały, gruby i rudy mężczyzna. Józio z Gombrowicza. Krótkie spodnie, krótka koszulka w grudniu. Potem widzę go przy wyjściu: polar i ciepły biały szal. Ikona obecnej angielskości. Inni ludzie, inne ludzkości.
50. See it, say it, sorted brzęczy cały czas w metrze. Przestroga przed sexual harassment i zachęta do działania. Fraza jest często podawana innymi głosami, aby wzmocnić jej naturalność. Jakby każda linia miała swojego kierownika, a ten dbał o poziom bezpieczeństwa w środku. Efekt jest taki, że przeżywa się oblężenie głosów, porządku, pilnowania. A i tak na końcu do przedziału wpada żebrak i terroryzuje krzykiem wagon: give me my 7 pounds. Wyliczona miara. Zaczyna być agresywny jak dziecko. Rzecz w tym, że jest duży.
51. Londyn też jest duży, tak duży, że zapewne są tu ludzie, którzy całe lata, może całe życie nie opuścili swojej dzielnicy. Jak ptaki w parku, które znają tylko park, bo on starcza im za świat.
52. Earl’s Court – może to złudne wrażenie, ale to dbanie o moje miejsce, oznaczanie go jest tu powszechne i nie kojarzy się z egotyzmem. Ja coś zbudowałem, to jest moje, nikt tego też nie traktuje jako gustowne (Victoria and Albert Museum itd.) – jakby po prostu ludzie mieli – stosownie do możliwości – chęć zajmowania miejsca, ale na tyle uprzejmie, by inni mogli się przysiąść. Faryzeizmu chrześcijaństwa i rubieży tu nie ma.
53. W Muzeum Historii Naturalnej dużo Polaków – my zawsze o ziemi.
54. Pierdolą mi się gady i płazy. Jak wspaniale jest to powiedzieć. Wąż i żaba, które jest które?
55. Stajemy z R. przed zagadką. Jest Ziemia i jest pytanie: jaka jest jej przyszłość? Uderzy w nas kometa czy może wchłonie nas słońce? Ja ruszam nogą, R. rusza nogą i idziemy bez słowa dalej.
56. Laska – nauczycielka, Angielka. Widać, że udręczona, ale miła. Jakieś dziecko z tyłu wciąż ją zaczepia, aby oddała mu jego własny plan muzeum. W końcu dziecko wyjmuje samo ten plan z jej tylnej kieszeni i chwali się przed nią. Oh, you’ve got it. Uśmiecha się do niego, traci uśmiech i zdobywa się prawdziwy, gdy patrzy na mnie – praca nauczyciela jest ciężka, a pani jest piękna.
57. To spojrzenie nauczycielki. Długi czas zajęło mi przyjmowanie takich spojrzeń, by nie czuć się pariasem, odbieranie ich, odwzajemnianie. Być tu jak oni. Być nimi. Dopuścić wspólnotę. Wielkie słowa, ale ostatecznie wielka zmiana. Że się tu przyjeżdża i można pogadać o tym, jakie te bachory na całym świecie rozwrzeszczane i nic z nich nie będzie.
58. Ach, i jeszcze ta uprzejma Niemka pod klubem techno w Monachium, do której gadaliśmy kompletnie zjarani przez pół nocy.
59. Inna nauczycielka uśmiecha się obolała i szuka spojrzeniem ukojenia, ale znajduje tylko strangera. Usztywnia się i niesie dalej swój krzyż-ciało pośród obstępujących ją dzieci.
60. R. uważa, że ja mam fanklub na fejsie.
61. Typografia w Muzeum Historii Naturalnej jest wzięta wprost od Carsona. W dzisiejszych czasach, gdzie się nie obejrzeć, dominują proste czcionki, okolice fontu Leto i pochodnych. A tu? Carson. Żywa rewolucja w designie z lat dziewięćdziesiątych. Wymagająca, ale i ożywcza. Przemieszanie wielkości, wielkich i małych liter, widoczny raster. Tak, tu w Londynie byliście stolicą techno. Tak, to czcionki z ulotek piątkowych rave’ów schroniły się w Muzeum Historii Naturalnej. Tak, te czasy już nie wrócą.
62. Symulacja trzęsienia ziemi. „To ja większe w autobusie przeżywam”.
63. Patrzę na nas i myślę, że my z R. – moją córką przecież – jak w tej ekspozycji tworzymy ląd, który wyłania się z pierwotnej zupy. Najpierw pojawia się cyrkon, potem kolejne pierwiastki, potem krzepnie zupa i pojawiają się lądy – tworzy się między nami atmosfera. Ojciec, córka. Woda, ląd, miejsce gdzie można żyć. Rzeczywistość wspólna.

64. R. fotografuje się pod wielkim napisem: volcanoes and earthquakes. Oto nasza atmosfera.
