Gdy w kwietniu 2012 roku premierę miał pierwszy odcinek serialu „Dziewczyny”, zrealizowanego przez dwudziestosześcioletnią Lenę Dunham, pozornie mogło wydawać się, że produkcja o losach czterech młodych kobiet w Nowym Jorku to nic innego, jak przeznaczona dla pokolenia millenialsów wersja „Seksu w Wielkim Mieście”. Szybko jednak się okazało, że choć pod wieloma względami „Dziewczyny” budzą równie silne emocje co wspomniany tytuł, to serial Dunham – pełen niezręcznych seksualnych innuendo, absurdalnego humoru i zaskakująco ostrego spojrzenia na rzeczywistość dwudziestokilkulatków – jest czymś diametralnie różnym. Podobnie wygląda sprawa z jej nowym projektem zatytułowanym „Na całego”.

Cukierkowy mrok

Po prawie dekadzie od emisji ostatniego odcinka „Dziewczyn” Lena Dunham wróciła z serialem realizowanym wraz z platformą Netflix. „Na całego” to historia trzydziestokilkuletniej Jessiki (Megan Stalter), która po rozstaniu przenosi się wraz ze swoim psem Astrid z Nowego Jorku do Londynu. Zakochana w kinowych adaptacjach Jane Austen i sióstr Brontë, Jessica jedzie tam z nadzieją na znalezienie swojego Pana Darcy’ego, Heathcliffa, czy chociażby bohatera komedii romantycznych Richarda Curtisa. I bardzo szybko poznaje muzyka Felixa (Will Sharpe), obciążonego – tak jak ona – wieloma problemami z przeszłości.

„Na całego” pozornie wygląda jak kolejna eskapistyczna komedia romantyczna. I też dostarcza widzom prawie wszystkie klisze, jakie możemy kojarzyć z długiej historii rom-comów. Od niesympatycznego byłego chłopaka (Michael Zegen) i jego idealnej nowej dziewczyny (Emily Ratajkowski), po pracę-wydmuszkę w agencji reklamowej, zwariowaną rodzinę głównej bohaterki czy niepokojącą konkurentkę Jessiki w osobie Francuzki Polly (Adele Exarchopoulos). Znajdziemy tu i obowiązkowe śluby, i wesela, i patrzących na Amerykankę z góry przedstawicieli wyższych sfer, i niesłabnący zachwyt Jessiki starymi rezydencjami, malowniczymi miejscowościami i dzielnicą Notting Hill. Całość utrzymana jest przy tym w trochę podszytym lukrem stylu, niczym produkcja spod znaku Hallmarku, do której zaproszono kilka głośnych nazwisk. Ale to w dalszym ciągu serial Leny Dunham – wraz z zaskakującą woltą w odcinku czwartym, gdy cukierkowa rzeczywistość nabiera zdecydowanie mroczniejszych tonów.

Zbyt wiele i dziewczyna

Już sam oryginalny tytuł serialu („Too much”) zapowiada pewien naddatek – coś nadmiarowego, coś ekstra. Taka też jest główna bohaterka: zbyt głośna, zbyt szczera, lekko naiwna, czasem zaskakująco błyskotliwa, ale przede wszystkim: odstająca od reszty i ekscentryczna. Jessiki nie da się nie porównywać z towarzyszącą widzom przez lata czwórką z serialu „Dziewczyny”, ale także nie sposób nie postrzegać jej jako porte-parole samej Leny Dunham.

Nietrudno zresztą oczekiwać kontekstów autobiograficznych od twórczyni, która zbudowała swoją karierę na autoironicznym obserwowaniu rzeczywistości dookoła. Fabuła „Na całego” zresztą trochę zazębia się z życiem samej Dunham, która pod koniec zeszłej dekady, po głośnym rozstaniu z muzycznym producentem Jackiem Antonoffem, przeprowadziła się do Londynu. Tam też poznała swojego obecnego męża – muzyka Luisa Federa, współtwórcę serialu. Lena Dunham pojawia się w „Na całego”, obok Rhei Perlman i Rity Wilson, tworząc gwiazdorskie trio składające się na najbliższą rodzinę Jessiki. Dunham występuje jako jej starsza siostra – pogrążona w depresji, leżąca w łóżku żona i matka, którą opuścił mąż (Andrew Rennels), by szukać swojego biseksualnego ja na Brooklynie.

Grana przez Megan Stalter („Hacks”) Jessica jest ekstrawertyczką, Felix z kolei to łagodny, zamknięty w sobie mężczyzna. Oboje potrafią być okrutni i egoistyczni, jak zawsze bohaterowie stworzeni przez Dunham. I od początku nad ich wątłą relacją wisi groźba. Spojrzenie na związek dwójki ludzi wykracza tu poza jedynie jego początkową fazę; jest to przy tym spojrzenie trochę czulsze, bardziej spokojne, mniej kpiące niż w przypadku uczuciowych relacji w „Dziewczynach”.

„Na całego” to serial o miłości, ale przede wszystkim także o rodzinach – zarówno o zawodzącym pod względem uczuciowym i finansowym pokoleniu rodziców, jak i o dosyć apokaliptycznej wizji, jaką obecnie okazuje się rodzicielstwo samych millenialsów. Doświadczenie rodziny rzutuje na wszystko, zdaje się mówić Dunham – zwłaszcza na rozpaczliwe potrzeby bycia kochanym, akceptowanym, dostrzeżonym.

Jessicę i Felixa łączy zarówno tęsknota za harmonią, jak i poczucie wszechobecnej niestabilności. Jak wyzna w zaskakująco poważnej chwili dziewczyna: „Wszyscy szukamy z powrotem drogi do domu, którego tylko na chwilę zaznaliśmy”.

W „Na całego” pojawia się wiele aktorek i aktorów z poprzednich produkcji Leny Dunham. Rita Wilson, Andrew Rennels z „Dziewczyn”, Janicza Bravo, która wystąpiła w realizowanym przez twórczynie kilka lat temu, niezbyt dobrze przyjętym serialu „Kamping” czy Andrew Scott (Lord Rollo w jedynym dotychczas pełnometrażowym filmie Dunham „Katherine zwana Birdie”). Są też i Brytyjczycy – Stephen Fry, Kit Harrington czy komiczka Jennifer Saunders, bez której kultowego brytyjskiego serialu „Absolutnie fantastyczne” prawdopodobnie nie byłoby „Dziewczyn”. 

Jak i we wcześniejszych produkcjach Dunham, w „Na całego” nie brakuje i scen rodzajowych, i ironicznego humoru, a przede wszystkim trafnych diagnoz i obserwacji. Prawdopodobnie nikt tak jak amerykańska twórczyni nie potrafi sportretować pewnych środowisk z wszystkimi ich wadami i manieryzmami czy nie odsłania hipokryzji czającej się pod pozornie głoszącymi feministyczne hasła mężczyznami. W „Dziewczynach” pojawiali się i należący do generacji X artyści i intelektualiści, i hipsterzy z Brooklynu, a także odnoszący sukcesy, ale tęskniący za młodością boomerzy. Wszyscy odpowiednio scharakteryzowani za pomocą typowych dla Dunham dialogów – błyskotliwych, bezlitosnych, ale przede wszystkim zabawnych. Przebłyski tego stylu widać zresztą w „Na całego”. Weźmy takie motywy jak: impreza u bogatych, ale aspirujących do bycia cool crowd państwa Ratingam i Ann (Naomi Watts) opowiadająca o umierającej kobiecie, która sprzedała jej mydelniczkę. Znakomita jest scena, gdy Jessica podczas aresztowania w trakcie protestu klimatycznego wygłasza odę z wyznaniem miłości do kapitalizmu. W pamięć zapada też najmodniejszy reżyser (Andrew Scott) wynajęty przez agencję reklamową do nakręcenia świątecznej reklamy z Ritą Orą, głoszący z natchnioną miną, że chciałby stworzyć spot reklamowy w stylu zaangażowanego społecznie kina Kena Loacha.

Dekonstrukcja komedii romantycznej?

Lena Dunham to jednak znacznie więcej niż autoironiczny humor i kpina z twórczych kręgów Nowego Jorku czy Londynu. W najgorszym razie jej seriale są jedynie śmieszne, w najlepszym skłaniają do (często) niewesołych przemyśleń. Tutaj napędem wszystkiego jest duet Megan Stalter / Lena Dunham, gwarantujący widzom emocjonalny rollercoaster. Nie bez przyczyny najlepsze odcinki „Dziewczyn” pojawiały się wtedy, gdy Dunham ustawiała fokus na konkretną bohaterkę – jak choćby słynny „The Panic in the Central Park” z sezonu piątego, gdy Marnie (Allison Williams) po latach spotyka byłego, uzależnionego od narkotyków chłopaka (Christopher Abbott).

Paradoksalnie jednak to skupienie się tylko na Jessice jest również jedną z największych słabości „Na całego”. W wyniku tej decyzji poboczne wątki – znajomych z pracy, rodziny czy przyjaciół Felixa – wydają się jedynie powierzchownym interludium. Podczas gdy „Dziewczyny” mistrzowsko żonglowały całym kalejdoskopem postaci i ich przygód, w „Na całego” Lena Dunham szybko traci nimi zainteresowanie, niezależnie od tego, ilu znakomitych aktorów znajdziemy w epizodycznych rolach.

Podobnie dyskusyjnie wypada tutaj sama Wielka Brytania. Twórczyni serialu próbuje trochę zdekonstruować fantazje Richarda Curtisa o Amerykankach odkrywających uroki brytyjskiego życia i wyspiarskich mężczyzn – jak Carrie (Andie McDowell) z „Czterech wesel i pogrzebu” czy Anna (Julia Roberts) w „Notting Hill”. Ale Dunham raczej powiela stereotypy o dobrodusznych Amerykanach i pełnych rezerwy Anglikach, niż je obala – znajdziemy tu sylwetki niesympatycznych arystokratów czy gburowatych taksówkarzy. Na temat Londynu nie mówi się tu natomiast nic odkrywczego: nakreślony jest przez kamienice z czasów regencji i blokowiska, pozornie demokratyczne społeczeństwo i system klasowy, a wreszcie – napięcie między wielokulturowością a rasizmem klas posiadających.

Pozostaje wreszcie sprawa samej komedii romantycznej, którą „Na całego” niezależnie od subwersywnych prób Dunham – i tak ostatecznie pozostaje. Owszem, bohaterom nie brakuje prawdziwych rozczarowań, nieraz bolesnej wiwisekcji przeszłości i nieuładzonych scen erotycznych, które kiedyś tak szokowały w przypadku „Dziewczyn”. Ale pomimo to, „Na całego” nie zmienia aż tak wiele w schematycznej historii dwójki ludzi, którzy wpadają na siebie przypadkiem i się w sobie zakochują. Pod względem zawiedzionych obietnic serial Dunham przypomina trochę tegoroczny casus „Materialistów” Celine Song – reżyserki kochanej za film „Poprzednie życie”. Obie ciekawe twórczynie czerpią ze swojego życia i doświadczeń, zgromadziły gwiazdorską obsadę i pokusiły się o przetworzenie schematu komedii romantycznej, co w obu przypadkach trochę rozczarowuje. „Na całego” pomimo roli Megan Stalter, pomimo kąśliwego dowcipu Dunham i wielu poruszających scen – dalej jest tylko bajką. Jednocześnie zbyt gorzką i miejscami za bardzo naiwną.

Czasy także się zmieniają. Drga dekada XXI wieku – administracja Baracka Obamy, nadzieje millenialsów na zmiany w miejscach pracy, era prymatu girl boss i body positivity są przyjmowane z coraz większą nostalgią i tęsknotą. Lena Dunham w „Dziewczynach” sportretowała ten okres jak mało kto, pokazując, że seriale mogą o wiele szybciej i efektowniej reagować na rzeczywistość niż kino. Generacje Zet i Alfa na nowo odkrywają ten kultowy serial, o czym dobitnie zaświadcza niekończąca się liczba filmów na TikToku analizujących poszczególne odcinki.

W porównaniu z tymi latami świat dzisiaj prezentuje się szczególnie ponuro – i może właśnie dlatego potrzebuje osadzonej pośród malowniczych londyńskich kamienic i rezydencji historii o bezkompromisowej dziewczynie, która woli być przysłowiową solą w oku wszystkich dookoła niż próbować się zmienić. Bo i po co miałaby to robić?

Lena Dunham przyzwyczaiła widzów do tego, co niekomfortowe, budzące niesmak, obalające pewne tabu. W „Na całego” pod wieloma względami wybiera ona jednak nadzieję i wiarę w miłość, tak jakby uważała, że właśnie to powinna dostarczyć publiczności. Czy to kompromis twórczyni słynącej z tego, że rzadko idzie na ustępstwa, czy raczej jej własna decyzja? Ostatecznie w 2025 roku Amerykańscy (i nie tylko) widzowie mają o wiele więcej powodów do eskapizmu niż w 2017 roku, gdy wyemitowano ostatni odcinek „Dziewczyn”.