
Poezja Zano jest minimalistyczna na wielu poziomach – typograficznym (brak wielkich liter), interpunkcyjnym (redukcja całkowita), objętościowym (zazwyczaj trzy do pięciu strof, każda po dwa do pięciu wersów). Rymów jest tu niewiele, a jeśli są, pewnie przez przypadek, podczas lektury na głos, w ucho wpadają zgrabne, ale nienachalne aliteracje. Cały tom liczy trzydzieści siedem (wraz z krótkimi podziękowaniami) szczodrze rozświetlonych stron. To wiersze wolne, nowoczesne, ale pod żadnym względem nie awangardowe – wystarczy wspomnieć, że składnia chętnie opiera się na parafrazach stylu biblijnego.
Jednocześnie zachowawczość poetki w perfekcyjny sposób współgra z problematyką jej debiutanckiego tomu, którą jest – gwałtowne lub stopniowe – zanikanie prowadzące do zapomnienia albo ekstynkcji. Fraza poetki wyrasta z precyzyjnych, zaplanowanych z chłodną głową, prób przełamania muru milczenia. Jej warsztat zdradza predyspozycje do posługiwania się mową wiązaną. Choć przyznajmy – nie są to węzły zaciśnięte zbyt mocno.
Poetka z przypadku?
Co zaskakuje, zważywszy na jakość artystyczną debiutu, to to, że Zano podkreśla, iż nie dostrzega dużych różnic w formach ekspresji literackiej. Tak długo jak jest w stanie realizować swój koncept w formie literackiej, równie dobrze może robić to poprzez esej, opowiadanie czy wiersz. Jak się okazało, to właśnie poezja jest w stanie zapewnić jej największą swobodę [1].
Równie zaskakujący jest fakt, że „czwarte wymieranie” powstało przez przypadek. Poezja Zano wyewoluowała z żartu, z zabaw językowych z zaprzyjaźnionymi literatami i literatkami. Stopniowo jednak ironiczny dystans poetki do jej utworów skracał się, a pierwsi recenzenci zaczęli dostrzegać w tych próbkach literackich głębię, która pozwalała identyfikować się z doznaniami podmiotu. Sama autorka przyznała natomiast, że pisanie wierszy przynosi jej nieznaną wcześniej satysfakcję. W końcu mogła skupić się nie tyle na realizowaniu swojej wizji w kontekście cudzej twórczości, ile na koncentrowaniu się na własnej problematyce, nad którą chce pochylić się w konkretnym momencie. Z czasem uznała poezję za naturalne stadium ewolucji twórczej – ta sama wrażliwość językowa, która towarzyszy jej podczas translacji, przejmuje stery podczas pisania wierszy. Tłumaczenie mistrzyń takich jak Virginia Woolf czy Sylvia Plath (i wielu innych) pozwoliło Zano, jak sama zaznacza, nabrać skromności względem swoich osobistych dokonań.
Zanim jednak autorka przystąpiła do pracy nad debiutanckim tomem, potrzebowała konceptu – motywu przewodniego, który będzie spajał wszystkie utwory zawarte w tomiku [2]. Tak się złożyło, że nie musiała szukać daleko, ponieważ temat towarzyszył jej od czasu, gdy jako dziecko zaczęła myśleć o swojej tożsamości – dziewczyny wychowanej w Koszalinie na Pomorzu Środkowym, a więc wyrastającej z „ziem odzyskanych”. W rozmowie z Natalią Imbir wspominała, że to „miejsce objęte specyficznym rodzajem ciszy, bo o jego historii, a raczej o napięciu między jej brakiem a zawłaszczeniem, wciąż niewiele się rozmawia”. Poprzez poezję starała się podzielić z odbiorcami indywidualnym doświadczeniem „braku tożsamości, właściwym przesiedleńcom i repatriantom”. Od nastoletnich lat dostrzegała, że na Pomorzu Środkowym nie ma regionalizmów czy gwary, sztuki i strojów ludowych [3]. Historia regionu nie była częścią szkolnej narracji historycznej. A przecież wobec braku poczucia zakorzenienia wiedza o tych, którzy byli tu wcześniej, i o tych, którzy wcześniej znajdowali się setki kilometrów na wschód lub na południe, mogłaby stać się elementem niejednorodnej tożsamości mieszkańców regionu. Regionu, z którego pochodzę również ja, co sprawia, że od początku poczułem więź z wierszami Zano, autorki bliskiej mi nie tylko ze względu na wspólną „małą ojczyznę”, ale i pokrewnej rocznikowo.
W nasłuchiwaniu ciszy
Wszystkie te refleksje tożsamościowe odżywają w artystycznej formie w zbiorze Zano. W obrazy związane z przesiedleniami obfituje cykl wierszy „Pomerania”. Utwór „Pomerania II” nawiązujący do Księgi Rodzaju, obnaża propagandowe przekłamanie, którym karmieni byli zabużanie i migranci z centralnej Polski trafiający na Pomorze Środkowe i Zachodnie po drugiej wojnie światowej:
na początku był pociąg
i nie było nic przed pociągiem
nic przed tym miejscem gdzie
wyrosło dla nas tyle pustych kamienic
[…]
na początku był pociąg przyjechał znikąd
na ziemię niczyją naszą tu nie było nikogo
nigdy
myśmy tu byli od zawsze
od kiedyś […].
Echa tej pustki pobrzmiewają obecnie w nadmorskich miejscowościach turystycznych, jakby pospiesznie porzuconych wraz z końcem lata – „czy wierzysz w życie po sezonie” – pyta ja liryczne w „Pomeranii IV”, choć bez znaku zapytania, bo to poezja bezinterpunkcyjna. Widoki znane dobrze mieszkańcom pasa nadmorskiego, brzydkie i smutne, powracające cyklicznie, osobom z innych stron mogą wydawać się wręcz postapokaliptyczne:
czy to miejsce w ogóle tu było
parę zardzewiałych bud pordzewiałych szczęk
dzieciaki na murku głucha ulica
[…] purchleją cymbergaje chodniki latarnie
topnieje skwerek schodzimy w lepką breję
w mokre grudy bajoro materii
w całe to nasze małe nigdzie […]
U Zano wiele sprowadza się do kwestii dziedziczenia (tak w sensie psychologicznym, jak i genetycznym), nabywania, repetycji. Dlatego nawet powakacyjna pustka kurortów, rzecz w gruncie rzeczy błaha, w symboliczny sposób nawiązuje do pustki i ubywania, które są immanentną cechą, fatum regionu.
Wieloznaczna redukcja dotyczy w końcu przywiązanego do Pomorza (do Pomorzy) ja lirycznego. W jego głosie doświadczenie indywidualne (podmiot do końca się przed nami nie odsłania) przenika się z doświadczeniem cudzym – wysiedleńców i przesiedleńców.
nie mam ci do powiedzenia
nic prawdziwego
nie wiem gdzie się zaczynam
a gdzie gdzie się kończę zresztą
a co za różnica
ile z tego mi się przyśniło
a ile zmyśliło […]
[„Nabyte”]
„A co, jeśli to nie on siedział a ona/i nie w szopie a w suchej wannie” – pyta podmiot wiersza „Dziedziczne”. A chwilę później rzuca: „a jeśli nic sobie nie mówiła / czy to coś zmienia”.
Brakuje nie tylko ludzi
Pisząc o „czwartym wymieraniu” w kontekście postpamięci, ciszy i braków, nie należy zawężać perspektywy wyłącznie do istot ludzkich. Strofy Zano zamieszkują bowiem liczne zwierzęta. Niekiedy pełnią funkcję estetyczną – obrazującą lub metaforyczną, kiedy indziej stają się bohaterami lub tematem utworów. Wiersze zebrane w tomiku zdradzają nie tylko empatię, ale i wysoko rozwiniętą wrażliwość ekokrytyczną autorki/podmiotu lirycznego. Utwory takie jak „z katechizmu” czy „z Linneusza” opowiadają o próbach przemocowego podporządkowania królestwa zwierząt czy to symbolicznej władzy religii czy też nauce. Choć w wierszach tych Bóg stworzył świat, w którym „ryby dostały nóg wyszły z morza”, „zbryliły się kawki rozbełtały glisty”, finalnie „[…] żadne zwierzę nie potrafiło powiedzieć / ile go jest”. A to może jednocześnie wskazywać na rozmach dzieła Wielkiego Kreacjonisty czy nieprzenikalność jego planu, jak i stanowić ironiczny komentarz odnośnie do narracji, które finalnie naginają woli człowieka całe stworzenie – istnienie ekosystemów nijak ma się do nawet najbardziej szczegółowych klasyfikacji.
Zagadnienie to kontynuuje ja liryczne w wierszu „z Linneusza”. Tam czytamy, że:
problemy zaczęły się później
kiedy stało się jasne że nie wystarczy
nazwać każdą rzecz raz a dobrze
kiedy stało się jasne że zwierzęta
nie uczą się swoich imion
że rozpełzają się rozłażą […]
U Zano najważniejsze jest to, co nie zostaje wyartykułowane, dlatego nie czytamy wprost o zbrodniach kolonializmu, dewastacji i wyniszczaniu gatunków. Zamiast tego otrzymujemy niezwykle sugestywny obraz w wierszu „dziennik pokładowy”:
aż wreszcie jest gablota oto korona stworzenia
z pakuł drutu paru piór
mętnie wybałuszona
przeżarta naiwną nadzieją
nie zachowała się tabliczka z podpisem
ineptus platfus niezgrabny powolny co gorsza głupi
a nadto niesmaczny
Wskazówek jest więcej. Tytuł utworu otwierającego tom to „martwa natura ze szpadlem”. W zbiorze kilka razy powraca wyznanie „nie chcę być z mięsa”, niczym wypierany wyrzut sumienia. Gdzieś mimochodem pamięć podmiotu „wypycha odpowiedzi / jak martwe zwierzę”. A po plaży w Darłowie – a raczej Rügenwalde – maszeruje dodo. I w ten właśnie sposób losy wybitych do nogi zwierząt splatają się z losami Niemców wywożonych bydlęcymi wagonami do Küchensee pod Berlinem w roku 1946. Znaczącym, w kontekście tego międzygatunkowego współdoświadczenia znikania, jest w końcu to, że w tomiku obok reliktów przeszłości pozostałych po wypędzonych – jak poniemieckie cegły, mosty kolejowe i tramwaje, które przestały jeździć po Pomorzu Środkowym wraz z odejściem niemieckich motorniczych – pojawiają się niechciane, nielubiane, a często też niedostrzegane zwierzęta. Ja liryczne dostrzega za to: nornice, gołębie, ważki, kątniki, ryby, a nawet pomrowy. Wszystkie te gatunki, które nie mogą liczyć na ochronę ze względu na walory wizualne (tak zwany efekt Bambi). W najczarniejszych wizjach ich również zabraknie. Ale o nich nawet po latach nikt nie będzie pisał.
Przypisy:
[1] Rozmowa z Agą Zano i Marią Kwiecień, którą przeprowadził Karol Poręba przy okazji 10. Międzynarodowego Festiwali Poezji Silesius.
[2] Aga Zano, „Ja nie potrzebuję koniecznie przyjemnych uczuć, ja potrzebuję ciekawych uczuć”. Rozmowa z Natalią Imbor na stronie zamekczyta.pl, portalu CK Zamek w Poznaniu.
[3] Wartym odnotowania wyjątkiem jest tu eklektyczna kultura jamneńska promowana przez władze Koszalina.
Książka:
Aga Zano, „czwarte wymieranie”, wyd. Warstwy, Wrocław 2025.