
Jak ateista może rozumieć religię? Klasyczna odpowiedź pochodzi od Émile’a Durkheima. Francuski socjolog ponad sto lat temu zdefiniował religię jako system wierzeń i praktyk odnoszących się do rzeczy świętych, które łączą wspólnotę w jedno ciało. Dla Durkheima religia nie była więc wiarą w Boga, lecz wyrazem życia zbiorowego, symbolem społeczeństwa samego w sobie. Jej źródłem i celem jest wspólnota, a rolą – podtrzymywanie więzi, wzmacnianie poczucia przynależności, tworzenie języka wartości. To ujęcie zsekularyzowane, pozbawione wymiaru transcendentnego, ale właśnie ono otwiera przestrzeń dla obserwacji antropologicznych.
Podobnie jest z ostatnią książką Tomasza Pindla „Śmierć i inni święci. Ameryka Łacińska i jej wierzenia”. Nowa książka autora nie jest, oczywiście, podręcznikiem ani kompendium wiedzy o religiach Ameryki Łacińskiej – choć zapewne można i tak ją potraktować. To raczej reportaż antropologiczno-religioznawczy, w którym autor przygląda się wybranym kultom i ich społecznym kontekstom. Nie interesują go abstrakcyjne teorie, lecz to, jak religijne wyobrażenia działają w codzienności i jak splatają się z historią, polityką, życiem społecznym.
Pindel idzie tropem spotkania, słucha rozmówców, rejestruje praktyki, przywołuje opowieści i anegdoty, a jego narracja powstaje w rytmie rozmowy i obserwacji. W ten sposób dostajemy wielobarwną mapę wierzeń – od Kuby po Andy, od rytuałów santeríi po kult Santa Muerte, od świętych ludowych Argentyny po Pachamamę. To ważny podręcznik, a do tego – czego można się w oczywisty sposób po samym autorze spodziewać – świetnie napisany. Jedyne, czego w nim brakuje, to kontekstów – i tego, że bez nich może być po prostu niezrozumiały.
Santería i Santa Muerte, czyli religijne podstawy polityki
Jednym z głównych przystanków podróży, w którą zabiera nas autor, jest Kuba i jej santería – religia synkretyczna, łącząca afrykańskie tradycje joruba z katolicyzmem. Jej szczególną cechą jest stosunek do śmierci: brak wiary w zmartwychwstanie, ale też silne przekonanie, że dusze zmarłych opiekują się żywymi i pozostają z nimi w kontakcie. To spojrzenie praktyczne, osadzone w codzienności – śmierć nie jest tu kresem, lecz początkiem innej formy relacji.
Jak opowiada jeden z rozmówców Pindla, kubański reżim Castro, silnie ateistyczny i w wielu miejscach oświeceniowy, miałby się tego wyznania obawiać – bo a nuż ktoś rzuci na nich urok. To dlatego z czasem kult został uznany za element autentycznej kubańskiej kultury. W radiu i telewizji pojawiało się coraz więcej odniesień do santeríi, co przyczyniło się do jej popularyzacji. Pindel przytacza nawet legendy mówiące o tym, że sam Fidel Castro miał praktykować jej rytuały – anegdoty więcej mówiące o sile mitu niż o faktach, ale doskonale ilustrujące, jak religia potrafi przenikać do sfery politycznej i kulturowej.
Jeszcze wyraźniej napięcie między religią a władzą widać w Meksyku, w kulcie Santa Muerte. To niezwykła postać: personifikacja śmierci czczona jako święta, znana jako „La Flaquita” czy „La Niña Blanca”. Jej kult wyrasta z mieszanki elementów prekolumbijskich, azteckich wyobrażeń śmierci, katolickiej ikonografii i wierzeń ludowych. Santa Muerte jest figurą w sensie społecznym co najmniej paradoksalną: bliską ludziom, a zarazem niebezpieczną dla Kościoła, który widzi w niej zagrożenie dla swojej doktryny. Wokół niej toczy się więc spór o granice religijności i o to, kto ma prawo definiować, co jest „prawdziwą” wiarą.
Pindel pokazuje, że Santa Muerte pełni rolę pomostu między oficjalnym światem religii a codziennymi potrzebami ludzi. Jest ona bowiem adresatką modlitw o zdrowie, pracę, ochronę przed przemocą i patronką tych, których instytucje – państwo i Kościół – często ignorują. To przykład religijności oddolnej, która rodzi się z doświadczenia wykluczenia i bezradności wobec brutalnej rzeczywistości.
W tym sensie czuć Durkheima: religia to wspólnota. Pindel słucha. Nie uprawia przy tym taniego gonzo w stylu polskiej szkoły reportażu, ale buduje obraz: wyparty, wykluczony także przez to, co możemy nazwać „epistemologiami Północy” – chodzi o opowieść nieeuropejską, wskazanie na miks różnych wzorów kulturowych.
Argentyńscy święci ludowi i religijność w czasach kryzysu
Widać to jeszcze bardziej w części, którą Pindel poświęca argentyńskiemu panteonowi ludowemu. Współczesna Argentyna to przestrzeń, w której obok oficjalnych kultów katolickich rozwijają się nowe ruchy religijne: synkretyczne, spirytystyczne, skoncentrowane wokół postaci świętych ludowych. Wśród nich szczególne miejsce zajmują Difunta Correa czy Gauchito Gil – bohaterowie, którzy w legendach przekroczyli granicę między historią a sacrum.
Pindel zwraca uwagę, że ich popularność wiąże się z przemianami społecznymi i ekonomicznymi. Religijność staje się tu odpowiedzią na kryzysy i niepewność – ofiarowuje ludziom symboliczne wsparcie, kiedy instytucje zawodzą. Święci ludowi są bliscy zwykłym ludziom, patronują konkretnym problemom: zdrowiu, pracy, egzaminom. Uczniowie proszą o dobre oceny Cruz Quiroza i w ramach podziękowania zostawiają w jego kapliczkach arkusze egzaminacyjne.
Polityka także wchodzi w grę. Gauchito Gil jest coraz mocniej zawłaszczany przez lewicę, jego czerwony kolor sprzyja takim skojarzeniom. Cruz Quiroz z kolei został przejęty przez liberałów. Widać tu, jak religijne figury stają się narzędziami symbolicznej walki, a jednocześnie zyskują nowe życie jako znaki politycznej tożsamości. Nawet Che Guevara, bohater rewolucji kubańskiej i ruchów progresywnych całego regionu, bywa nazywany w Boliwii „Świętym Ernesto z La Higuera” – od nazwy miejscowości, w której został zamordowany. To jeszcze jeden przykład, jak cienka bywa granica między pamięcią rewolucyjną a religijnym kultem.
Na południu kontynentu Pindel spotyka się z kolejną formą religijności: andyjskim synkretyzmem. Tutaj szczególną rolę odgrywa Pachamama – Matka Ziemia, obecna zarówno w rytuałach rolniczych, jak i w praktykach medycznych. To religijność głęboko zanurzona w relacji człowieka z naturą, a zarazem otwarta na przekształcenia i połączenia z innymi systemami wierzeń. Łączy elementy chrześcijaństwa z tradycjami przedkolumbijskimi, odpowiadając na lokalne potrzeby i doświadczenia.
Synkretyzm to tutaj nie tyle droga do łączenia, co dawania głosu wspólnocie wykluczonej – w tym wypadku ludom rdzennym Ameryki Łacińskiej (co doceniał też i papież Franciszek, a czego praktycznie nie widziała nasza rodzima prawica).
Między słuchaniem a orientalizmem
Istotne w książce Pindla jest powściągnięcie ambicji interpretacyjnych. Autor nie próbuje dopisywać własnych wielkich narracji, lecz oddaje głos praktykom religijnym, kapłanom, wiernym. To oni opowiadają, on słucha. Taka metoda zbliża jego reportaż do antropologii – wpisuje się w tradycję badacza, który nie tyle wyjaśnia, ile stara się uchwycić kontekst i sensy żywe dla wspólnoty. Nie zmyśla też opowiastek, anegdot, a dzieli się swoją wiedzą i wskazuje, skąd ją czerpie.
Jednocześnie pojawia się pytanie, które czytelnik musi rozstrzygnąć sam: czy opowieść o religijności Ameryki Łacińskiej, oglądanej z perspektywy Europy, nie osuwa się w orientalizację? Czy egzotyka tych kultów nie przesłania ich uniwersalnych funkcji? Samego Pindla o to nie oskarżam – co więcej, książka ta dodaje brakujący element, uzupełniający lekturę popularnej w Polsce (między innymi za sprawą wydawnictwa ArtRage) literatury latynoskiej. Trudno zrozumieć Garcię Márqueza czy Vargasa Llosę bez kontekstu lokalnych synkretyzmów. Tak jak zresztą bez polskiego kontekstu ludowego trudno w pełni zrozumieć książki Gombrowicza.
Santería, Santa Muerte, Gauchito Gil czy Pachamama – wszystkie te figury i rytuały są sposobami na życie w świecie, w którym jednostka musi zmagać się z losem, polityką, chorobą. Jednak wyjęte z kontekstu Ameryki Łacińskiej są jedynie eksponatami w muzeum etnograficznym – takim jak chociażby to w Barcelonie czy Paryżu (tam akurat pod nazwą Musée du quai Branly – Jacques Chirac).
Lektura „Śmierci i innych świętych” może być też punktem wyjścia do namysłu nad tym, jak podobne mechanizmy wierzeniowe działają w innych kontekstach – nie tylko latynoamerykańskim, lecz także bliższym nam, polskim czy ukraińskim. Wspólnotowe mity i synkretyczne praktyki nie są bowiem czymś wyjątkowym, ograniczonym do egzotyki, ale czymś uniwersalnym.
Można je dostrzec w dawnych kultach ludowych, w opowieściach o świętych patronach wsi czy miast, a także w zjawiskach najzupełniej współczesnych. Przykładowo, esej Zofii Smełki-Leszczyńskiej „Cześć pracy. O kulturze zapierdolu” pokazał na gruncie polszczyzny, że także kultura pracy generuje własne rytuały, wartości i mity, które funkcjonują niemal jak religijne symbole. W tym sensie książka Pindla, choć skupiona na Ameryce Łacińskiej, przypomina o intuicji Durkheima: mity i świętości pojawiają się wszędzie tam, gdzie istnieje życie zbiorowe. A jeśli czytać ją w tym kluczu, nie staje się już zapisem odległej egzotyki, lecz lustrem. Bez tego kontekstu może być, wbrew intencjom autora, odczytana także orientalistycznie.
Książka:
Tomasz Pindel, „Śmierć i inni święci. Ameryka Łacińska i jej wierzenia”, wyd. W.A.B, Warszawa 2025.
