Jesienią ubiegłego roku Francja śledziła z zapartym tchem proces Gisèle Pelicot – 72-letniej kobiety, która odkryła, że przez dekady była odurzana przez męża Dominique’a i gwałcona przez dziesiątki nieznajomych mężczyzn. Przed sądem w Awinionie codziennie gromadziły się kobiety z transparentami „jesteśmy z tobą”, kwiatami i okrzykami solidarności. Sprawa przekroczyła ramy indywidualnej tragedii, stając się symbolem systemowej przemocy wobec kobiet.

Od sali sądowej do teorii

To właśnie ten proces stał się punktem wyjścia dla filozoficznej refleksji Manon Garcii, która w swojej najnowszej książce przekształca obserwacje z sali sądowej w precyzyjną analizę mechanizmów męskiej przemocy. Filozofka uczestniczy w rozprawach, ale jej spojrzenie nie jest reporterskie: stawką nie jest rekonstrukcja faktów, lecz próba zrozumienia warunków, które uczyniły je możliwymi. 

Garcia buduje swoją refleksję, wychodząc od konkretu kolejek przed sądem i tłumu kobiet czekających na wejście do środka. Jej myśl rozpoczyna więc opis doświadczenia współobecności – to w kolejkach, w oczekiwaniu, krystalizuje się fundamentalne pytanie książki, brzmiące równocześnie banalnie i apokaliptycznie: jak żyć z mężczyznami? 

Starcie języków

Sala sądowa, poza faktami, ujawnia także języki, które je konstytuują. Garcia wsłuchuje się w mowę oskarżonych, obrońców, biegłych, sędziów i rozpoznaje w niej mechanizmy społecznej wyobraźni. 

Autorka analizuje starcie dwóch porządków mowy. Język prawa jest rygorystyczny i precyzyjny – wymaga aktywnej zgody, konsekwentnie dopytuje o działania, nie o domniemania. Gdy przewodniczący Roger Arata pyta oskarżonych, co zrobili, aby upewnić się, że Gisèle Pelicot wyraziła zgodę, odsłania się przepaść między prawną definicją przemocy a społecznymi „skryptami seksualnymi”.

W zeznaniach powtarzają się frazy brzmiące jak echo zbiorowych przekonań: „mąż się zgodził”, „wydawało mi się, że to gra”, „nie było sprzeciwu”. Garcia trafnie rozpoznaje w tym języku mechanizm, który naturalizuje kobiecą dyspozycyjność i męskie prawo do inicjatywy. To w nim brak protestu oznacza przyzwolenie, a zgoda męża równa się zgodzie żony.

Ta obserwacja prowadzi do kluczowego rozróżnienia: oskarżeni mogli nie znać prawnej definicji zgody, ale wiedzieli, że przekraczają granicę. Ich szeptanie, ostrożność, napięcie przy najmniejszym ruchu Gisèle świadczyły, że zdawali sobie sprawę: świadoma nigdy by się na to nie zgodziła.

Garcia odkrywa tu paradoks męskiej świadomości: mężczyźni wiedzą, że naruszają granice, ale nie potrafią nazwać tego naruszenia gwałtem – jakby istniała semantyczna próżnia między czynem a jego znaczeniem, przestrzeń, w której przemoc rozpływa się w eufemizmach.

Zwyczajność

Garcia podejmuje jeden z najtrudniejszych wątków: „normalność” sprawców. Oskarżeni to sąsiedzi, ojcowie rodzin, „porządni” ludzie. Właśnie w tej zwyczajności – przekonująco argumentuje autorka – kryje się istota procesu: przemoc nie rodzi się z patologii, lecz z codziennego uczestnictwa w patriarchalnym porządku.

Nawiązanie do obserwacji Hannah Arendt z procesu Eichmanna jest tu szczególnie trafne. Garcia pokazuje, jak oskarżeni w Mazan wykazują się podobną „powtarzalnością frazesów” i „ubóstwem refleksji”, postrzegając siebie jako przyzwoitych ludzi. To odkrycie ma fundamentalne znaczenie: jeśli gwałt może być popełniony przez każdego „zwykłego zjadacza chleba”, to jego korzenie tkwią nie w indywidualnej patologii, lecz w kulturowych skryptach.

Garcia identyfikuje te skrypty z precyzją. Opierają się na trzech fundamentalnych mitach: mężczyźni pragną jedynie seksu, kobiety jedynie stałych związków, a stosunek seksualny definiuje się przez męską penetrację i ejakulację. W tej logice kobieta staje się terytorium do zdobycia, a gwałt – „niefortunną konsekwencją” zderzenia męskiego pożądania z kobiecą „trudnością do zdobycia”. Mit ten zdejmuje z mężczyzn odpowiedzialność, przekształcając przemoc w naturalną kolizję przeciwstawnych pragnień.

Mechanizmy usprawiedliwiania

Analiza mechanizmów społecznego usprawiedliwiania przemocy należy do najsilniejszych fragmentów książki. Garcia odsłania zjawisko himpathy (termin ukuty przez Kate Manne) – automatycznego współczucia dla sprawcy, które wyprzedza jakąkolwiek empatię wobec ofiary. Oskarżeni lądują na miękkiej poduszce społecznego zrozumienia – zamiast gwałcicieli widzimy troskliwych ojców, lojalnych przyjaciół, szanowanych sąsiadów. 

Garcia przyznaje się do bolesnego odkrycia: słuchając trudnych życiorysów sprawców, sama niemal ulega tej narracji. Po chwili zadaje jednak kluczowe pytanie: „gdzie w tym wszystkim jest Gisèle Pelicot?”.

Dalej autorka wskazuje na sprzeczność wpisaną w sam rdzeń opowieści o męskości: z jednej strony mężczyzna jawi się jako silny, dominujący, zdolny narzucać swą wolę; z drugiej usprawiedliwia się go rzekomą „bezsilnością” wobec popędów. Autorka pokazuje, jak ten podwójny rejestr się nie wyklucza, lecz wzajemnie wzmacnia: siła znajduje alibi w słabości, słabość chroni przywilej siły. Formuła boys will be boys działa tu jak wytrych.

Kondycja ofiary

Garcia przenosi ciężar swoich analiz także na stronę ofiary, co czyni jej analizę pełniejszą. Sięgając po koncepcję Ann Cahill, opisuje figurę „przed-ofiary” – szczególną kondycję kobiecości: życie w stanie permanentnej czujności, w świecie, gdzie zagrożenie jest wszechobecne, a odpowiedzialność za uniknięcie przemocy spada na potencjalną ofiarę.

Ta kondycja przejawia się w niezliczonych codziennych praktykach: rezygnacji z samotnych wędrówek po zmroku, doborze garderoby, czujności wobec własnego kieliszka. Garcia przekonująco pokazuje, jak te praktyki, przedstawiane jako „zdrowy rozsądek”, w rzeczywistości stanowią przerzucenie odpowiedzialności za męską przemoc na potencjalne ofiary.

Odsłania też osobisty wymiar tej kondycji, przyznając się do wewnętrznego monologu, który towarzyszy jej od początku procesu: „Przede wszystkim nie być ofiarą gwałtu. Przede wszystkim, przede wszystkim muszę postępować tak, by nie stać się ofiarą gwałtu. Powtarzam to sobie bez przerwy od początku procesu. Odkąd pamiętam, uczciwie mówiąc, lecz jeszcze bardziej w ostatnim czasie”. Ta obsesyjna formuła ujawnia mechanizm, w którym każda kobieta instynktownie porównuje się z ofiarą, desperacko szukając różnic mogących ustrzec ją przed podobnym losem. 

Garcia przywołuje także koncepcję „dobrej ofiary”. Filozofka przypomina, że patriarchalny porządek nie tylko produkuje potencjalne ofiary, ale także dyktuje warunki, pod jakimi ich cierpienie może zostać uznane za autentyczne. Gisèle Pelicot stała się w tym procesie niemal idealnym studium przypadku – ofiarą, która spełniała wszystkie społeczne oczekiwania.

Cechy, które czyniły z Pelicot „dobrą ofiarę” to: wiek (72 lata – za stara na podejrzenia o „wyuzdanie”), postawa (spokojna, pełna godności), wykształcenie (potrafiła mówić językiem instytucji), pochodzenie społeczne (klasa średnia, „ani zbyt biedna, ani zbyt bogata”). Przede wszystkim jednak – jej niesłychana odwaga w odrzuceniu formuły procesu za zamkniętymi drzwiami i zgoda na publiczne wyświetlanie nagrań z gwałtów. To właśnie ta decyzja uczyniła z niej bohaterkę medialną, kobietę godną współczucia i poparcia.

Garcia odsłania jednak cyniczną prawdę tego mechanizmu: ideał „dobrej ofiary” to cel, którego nie da się osiągnąć. Nawet Gisèle Pelicot – ucieleśnienie wzorcowej ofiary – nie uniknie podejrzeń. Adwokaci oskarżonych insynuują, że na jednym z nagrań widać, że „poruszała miednicą, aby przybrać dogodną pozycję” – co jest oczywistym kłamstwem. Jej spokój interpretowano jako dowód na to, że „musiała wiedzieć”, a pozytywne wspomnienia z małżeństwa – jako przyzwolenie na przemoc.

Autorka książki demaskuje też wykluczający charakter tej figury. Medialne wywyższenie Pelicot automatycznie degraduje inne ofiary – te, które „nie mają jej siły”, załamują się czy nie są w stanie przedstawić dowodów. Garcia porównuje przypadek Pelicot z doświadczeniem jej córki Caroline Darian, której sprawa – bez nagrań wideo i przyznania się sprawcy – reprezentuje „standardowy gwałt”, czyli taki, w którym ofiara pozostaje sama ze swoim słowem przeciwko słowu napastnika.

Kto powinien „kochać trochę bardziej”?

Garcia prowadzi czytelnika przez precyzyjnie skonstruowany wywód, umiejętnie łącząc obserwacje z procesu z teoretycznym instrumentarium. Esej ma jasną architekturę – autorka systematycznie odsłania kolejne mechanizmy, które sprawiają, że przemoc seksualna wtapia się w społeczną normę. Prowadzi nas przez wieloaspektową analizę sytuacji – od psychologii sprawców, przez społeczne mechanizmy usprawiedliwiania, po kondycję ofiary – tworząc spójny obraz patriarchalnego porządku w działaniu.

Siła tej książki tkwi jednak w jej radykalnie osobistym wymiarze oraz zaangażowaniu w pewien ruch. Garcia nie ukrywa się za akademicką fasadą – proces w Mazan przenika jej codzienność, przekształcając teoretyczne analizy w żywe, cielesne doświadczenie. Trudno jej funkcjonować wśród ludzi, którzy sprawy nie śledzą. Sen staje się „nieznośnym zagrożeniem” – przecież to właśnie we śnie przez lata gwałcono Gisèle Pelicot. Nawet zaufanie do męża zostaje nadwerężone – „według statystyk nie należy ufać właśnie mężowi”.

Osobisty ton ujawnia również metodologiczne dylematy. Jak pisać o gwałtach bez „uprawiania pornografii”? Garcia czuje się „uwięziona w pułapce genderowych norm pisania” – emocjonalność czyni ją „kobietą uczuciową”, dystans ukrywa jej płeć. Te rozterki odsłaniają głębszy problem: jak mówić o przemocy językiem, który sam nosi znamiona męskiej dominacji?

Proces prowadzi ją wreszcie do rewizji najbardziej podstawowych kategorii. Cytowana na początku maksyma Marguerite Duras – że kobiety muszą „bardzo kochać mężczyzn”, aby z nimi żyć – zostaje odwrócona. Garcia konkluduje: to mężczyźni powinni „trochę kochać kobiety”.

Książka: 

Manon Garcia, „Żyć z mężczyznami. Refleksje wokół sprawy Gisèle Pelicot”, przeł. Krystyna Belaid, wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2025.