Uwaga do Czytelników: tekst zawiera spoilery
Trzeba było zaczekać prawie siedemdziesiąt lat, aby pierwsza kobieta w historii Włoskiej Akademii Filmowej odebrała nagrodę za reżyserię. Jest to tym bardziej niewiarygodne, że kinematografia z Półwyspu Apenińskiego w ostatnim pięćdziesięcioleciu naprawdę mogła się pochwalić ważnymi postaciami autorek, w tym pierwszej kobiety nominowanej w ogóle do Oscara za reżyserię, Liny Wertmüller („Siedem piękności Pasqualino”, 1975). Ale to właśnie Maura Delpero, twórczyni „Drogi do Vermiglio”, zdobyła w 2025 roku prestiżową statuetkę David di Donatello (najprościej mówiąc: włoski odpowiednik Nagrody Amerykańskiej Akademii). Wielki świat kina zatrzymał się przy tym nazwisku już w przypadku poprzedniej edycji MFF w Wenecji – Delpero z rąk Agnieszki Holland (wówczas jednej z jurorek) otrzymała Srebrnego Lwa, czyli Wielką Nagrodę Jury (Złoty Lew powędrował do Pedro Almodóvara za „W pokoju obok”). Warto zauważyć, że to dopiero druga pełnometrażowa fabuła Włoszki.
Jeśli przełom 2023 i 2024 roku bezapelacyjnie należał do debiutującej Paoli Cortellesi za wielki hit włoskiego box office’u „Jutro będzie nasze”, to sezon filmowy 2024/2025, pod kątem festiwali, nominacji i wyróżnień, może zasłużenie zapisać na swoje konto właśnie Delpero. To naprawdę dobry (co nie znaczy, że łatwy!) czas dla budowania silnej reprezentacji twórczyń, które ma szansę zaistnieć na dłużej we włoskim przemyśle filmowym. Trudno wszak wyobrazić sobie współczesne kino włoskie bez chociażby Alice Rohrwacher, Valerii Golino czy Franceski Comencini.
Film ze snu
„Ten film przyszedł do mnie we śnie” – wyznała mi kiedyś podczas rozmowy Delpero. Dla włoskiej reżyserki jest to opowieść bardzo osobista. Jej ojciec i dziadkowie urodzili się właśnie w tytułowym Vermiglio, malutkiej gminie w górskim regionie Trentino Alto Adige. „Po śmierci mojego ojca miałam niesamowity sen. Ujrzałam mojego tatę w postaci dziecka, które bawi się ze swoim rodzeństwem. Jest wesoły i pełen energii. Od tego obrazu rozpoczęłam tworzenie scenariusza”. Duchy przodków i fantazje na temat kształtu ich życia pod koniec drugiej wojny światowej z pewnością odcisnęły ważne piętno na opowieści o wielodzietnej rodzinie Graziadei, bohaterów „Drogi do Vermiglio”.
Północne Włochy, 1944 rok. Choć światowy konflikt jeszcze trwa, w samym Vermiglio nie czuć jego brutalnej, niebezpiecznej obecności. Matki gotują, ich córki doją krowy, a dzieci i nastolatkowie próbują nauczyć się w szkole, jak poprawnie mówić w języku włoskim (czyli w tym włoskim, który różni się od ich ojczystego dialektu). Na tle majestatycznych gór czasem przemaże się jakiś samolot. Życie toczy się tu zgodnie z rytmem natury, jej potrzebami i wiejskimi obowiązkami. O działaniach na froncie i zmianach, jakie zaszły od momentu pozbawienia władzy Benita Mussoliniego i tak zwanego rozejmu z Cassibile, skutkującego zawieszeniem broni między ówczesnym Królestwem Włoch oraz aliantami (3 września 1943), rozmawiają przede wszystkim starsi już mężczyźni w karczmach przy piwie. W odróżnieniu od swoich synów, braci, silniejszych kolegów, oni sami na wojnę nie trafili. Podobnie jak ich żony, siostry czy córki. To one zajmują się przede wszystkim utrzymaniem porządku w domach – to one, za sprawą swojego posłuszeństwa i wytrwałości, są prawdziwym strażniczkami osobliwego poczucia stałości, które tam panuje. W tym obrazowaniu splatają się różne tradycje włoskiego – jest tu trochę z włoskiego neorealizmu, ale też z tak zwanego czułego realizmu Ormanna Olmiego, autora nagrodzonego Złotą Palmą w Cannes „Drzewa na saboty” [1978].

Ukryte pragnienia
Miasteczko ożywia odrobinę bardziej, kiedy w zaśnieżonej trydenckiej wiosce pojawia się dwójka dezerterów. Jeden z nich należy do społeczności, drugi zaś jest sycylijskiego pochodzenia. Ten pierwszy jest niby bardziej „swój”, ale tak naprawdę obydwaj czują się mocno wyobcowani. Właściwie cały czas milczą, trudno nawiązać z nimi kontakt. W tajemniczym Sycylijczyku zakochuje się najstarsza córka miejscowego nauczyciela, Lucia – swoją nieśmiałością i delikatnością pomalutku dobija się do Pietra. Zima zmienia się w wiosnę; wbrew oporom otoczenia młodzi decydują się na ślub. Odległa wyspa, słynąca przede wszystkim ze swoich cytrusów i mafii, nie stanowi dla Pietra ważnego punktu odniesienia – aż do momentu zakończenia wojny. Mężczyzna postanawia wówczas wrócić do domu, choć obiecuje ukochanej szybki powrót do Vermiglio. Jak to często bywa w takich historiach, nietrudno się domyślić dalszego ciągu wydarzeń. Pietro nigdy już nie wróci do swojej Lucii. Rodzina Graziadei dowiaduje się z gazety, że Sycyliczyk był już żonaty, a zdradzona małżonka dowiedziawszy się o nowym stanie rzeczy, dokonała samosądu, zabijając niewiernego partnera. Trzymając się litery ówczesnego prawa, za taką „vendettę w afekcie” kobieta otrzymała nawet zmniejszony wymiar kary. Swoją drogą o tych „honorowych zbrodniach” w kinie włoskim najlepiej opowiedział Pietro Germi, w nagrodzonym Oscarem za scenariusz „Rozwodzie po włosku” z Marcello Mastroiannim w roli głównej [1962].
Zrozpaczona Lucia rodzi córkę, malutką Antonię, ale nawet cud narodzin nie jest w stanie wyrwać dziewczyny z bolesnego amoku. W oczach lokalnej społeczności rodzina Graziadei jest zhańbiona, a młoda wdowa i ofiara bigamisty – stracona, bez jakiejkolwiek perspektywy na przyszłość. Choć Lucię dotyka najbardziej dramatyczny zwrot akcji w „Drodze do Vermiglio”, nie jest ona jedyną protagonistką opowieści Delpero. Bardzo ważne okazują się tutaj też wspierające ją, a mierzące się z własnymi „ukrytymi pragnieniami” i lękami, siostry – Ada i Flavia. Każda z dziewczyn z rodu Graziadei ma swoją osobowość i tożsamość, którą reżyserka potrafi w całym tym wielogłosie postaci wydobyć na pierwszy plan.
Ada nie umie pogodzić potrzeby poznawania własnej seksualności (włącznie z masturbacją), a zasadami katolickiej wiary, która jest trzonem jej wychowania. Sceny, w których bohaterka sama wyznacza sobie coraz to cięższe kary za niedotrzymanie danej Bogu obietnicy o wstrzemięźliwości, należą zresztą do najlepszych w filmie. Najmłodsza z tego tria Flavia jako jedyna z całego rodzeństwa (pokonując w tym też braci), ma za sprawą decyzji ojca szansę na kontynuację nauki. To niezwykłe wyróżnienie jeszcze mocniej zwiększy emocjonalne dysproporcje i napięcia w rodzinie.

Nieobecność czerwieni
„Droga do Vermiglio” należy – podobnie jak „Jutro będzie nasze” – do współczesnych dzieł, które skupiają się przede wszystkim na opowiedzeniu herstories, czyli odmalowaniu kobiecego oblicza małej i wielkiej historii. Są to historie przemilczane, skupione na wyszywaniu rysów codzienności, pozornie nudnych – tak niby oczywistych, że ostatecznie nieznanych. Nie mamy tutaj wątpliwości, że uważność i czułość opowiadania tej sagi wiąże się najmocniej z jej głównymi bohaterkami. Ale Delpero potrafi opowiedzieć w sposób pełny, daleki od jednoznaczności, również o mężczyznach. Głowa rodziny, a zarazem miejscowy nauczyciel, jest tego najlepszym przykładem. To z jednej strony surowy ojciec i mąż, który nie znosi sprzeciwu, ale też człowiek o ogromnej wrażliwości, którą pragnie przekazywać młodemu pokoleniu, w tym swoim córkom. Wystarczy przywołać scenę, w której pan Cesare puszcza z gramofonu w klasie muzykę Vivaldiego i tłumaczy, na czym zasadza się jej piękno. Nauczyciel głęboko wierzy, że „strawa dla duszy” jest równie istotna, co przygotowane w domu posiłki. Kultura i natura nie są tutaj w konflikcie, tylko się uzupełniają. Podobnie Pietra trudno uznać – mimo wzmiankowanego wątku bigamii – za antagonistę tej historii. Delpero opowiada w jego przypadku o człowieku wyjałowionym emocjonalnie przez horror wojny, „martwym za życia”, którego miłość do Lucii przywraca chociaż w części do teraźniejszości.
W języku włoskim vermiglio odnosi się nie tylko do nazwy miejscowości, ale też do pewnego odcienia koloru czerwonego (dokładniej rzecz ujmując, chodzi o cynobrowy). Co ciekawe, w wizualnej warstwie filmu Delpero z trudem dostrzeżemy ten kolor. Operator Mikhail Krichman, znany przede wszystkim z wieloletniej współpracy z Andriejem Zwiagincewem („Powrót”, „Lewiatan”, „Niemiłość”), postawił na bardzo chłodną paletę barw, w której dominują przede wszystkim różne oblicza niebieskiego, błękitnego i białego. Choć mowa tu wojnie, porodach, zbrodni – z ekranu nie przebija się krew. Czerwień, która od Ingmara Bergmana po kino Krzysztofa Kieślowskiego stawała się kolorem ludzkiej duszy, u Delpero jest czymś w rodzaju „wielkiej nieobecnej”. Podobnie jak prawdziwe pragnienia i potrzeby naszych bohaterek. Świat przedstawiony w „Drodze do Vermiglio”, to przede wszystkim świat kobiet, które uczą się dopiero drogi do tego symbolicznego koloru – drogi do mówienia o sobie, stawania w swojej obronie, spełniania swoich marzeń, przeżywania życia po swojemu. Droga ta okaże się oczywiście niełatwa i bardzo długa, ale to właśnie to pokolenie sióstr będzie stawiało swoje kroki w dorosłość w zmieniającej się Italii, dającej nadzieję na emancypację i samostanowienie. Nadzieję zarówno na przetrwanie dla samotnej matki z dzieckiem czy na lepsze życie dla młodej dziewczyny, która wbrew woli ojca, pragnie się dalej uczyć.
