
Punkt wyjścia do powstania tej książki ma w sobie coś z wiary nadrealistów w cudowność oraz przypadek obiektywny. Joanna Moorhead, dziennikarka publikująca przede wszystkim artykuły dotyczące sztuki, między innymi w „The Guardian” i „The Independent”, w 2006 roku udaje się do Meksyku, by poznać kuzynkę ojca, nazywaną przez bliskich Prim, która sześćdziesiąt lat wcześniej opuściła dom w Lancashire. Pojawiała się w rodzinnych opowieściach jako osoba nielojalna, niebezpieczna i przede wszystkim nieobecna. Internetowe śledztwo doprowadziło Moorhead do faktów o życiu i twórczości Leonory Carrington, która zupełnie inaczej niż w historiach snutych przez babcię autorki, nie opuściła domu, by być modelką, tylko podążyła za miłością i potrzebą życia na własnych warunkach. Znalezione opowieści były na tyle ciekawe, że pisarka zobaczyła w nich świetny dziennikarski temat. Już pierwsze spotkanie z Prim/Leonorą skończyło się jednak szybkim odłożeniem notesu. Zaczęła się relacja z krewną, a nie, idąc za tytułem, który nadała artystce Agnieszka Taborska, ostatnią żyjącą surrealistką.
Kobieta z twarzą
Urodzona w 1917 roku Carrington wychowała się w bogatym angielskim domu, bliższy kontakt mając z opowiadającą celtyckie baśnie nianią niż rodzicami-przemysłowcami. Wielokrotnie wydalana z katolickich szkół wciąż sprawiała problemy krnąbrnym charakterem. Wybór artystycznej drogi, przypieczętowany studiami w Londynie i Florencji, był w rodzinie Carringtonów przyjęty z umiarkowanym entuzjazmem, jednak ostateczną banicję dwudziestoletniej Leonory przypieczętował związek ze starszym o 26 lat Maxem Ernstem. Relacja ta otworzyła młodej autorce drzwi do bram paryskiej bohemy, przede wszystkim grupy surrealistów, z którą jej wybranek był związany. Co najważniejsze, dał młodej dziewczynie wolność, jakiej potrzebowała, by rozwinąć artystyczne skrzydła. Z dala od konwenansów i schematów uwierających ją w rodzinnym domu.
Rynek wydawniczy od dłuższego czasu zapełniają biografie kobiet związanych z ruchem surrealistów. Kiedy w 2024 roku, po czterech dekadach od wydania, ukazało się polskie tłumaczenie przełomowej pracy „Artystki i surrealizm. Sztuka i życie” Whitney Chadwick, można ją było znaleźć na księgarskich półkach obok opublikowanej parę miesięcy wcześniej „Kiki Man Ray. Sztuka, miłość i rywalizacja w Paryżu w latach dwudziestych XX wieku” Marka Braude’a i mających premierę w maju 2025 roku historii o tej samej artystce – „Dora Maar. Dwa oblicza miłości” Bettiny Storks oraz „Szukając Dory Maar. Historia słynnej surrealistki, którą zniszczył Picasso” Brigitte Benkemoun. Mimo tego, że ostatnia z wymienionych pozycji opiera się na iście surrealistycznym przypadku obiektywnym – autorka przez przypadek kupuje notes Maar na internetowej aukcji – to wymienione tytuły bazują przede wszystkim na sensacyjnym wątku destrukcyjnego związku tytułowych kobiet z uznanymi artystami. Mimo zapoczątkowanego przez Chadwick omawiania prac autorek w oderwaniu od tworzących ruch mężczyzn, kontekst życia prywatnego nadal dominuje w tych życiorysach. Dlatego „Surrealistyczne przestrzenie” są ożywczą propozycją, oddającą Carrington autonomię.
Należy jednak zauważyć, że sama bohaterka była na tle innych związanych z surrealizmem twórczyń postacią wyjątkową, co pokazuje na przykład umieszczony w książce portret zbiorowy w nowojorskim mieszkaniu Peggy Guggenheim, na którym bohaterka jest jedną z trzech kobiet pozujących obok jedenastu członków grupy. Centralna pozycja i widoczna pewność siebie dają jasny sygnał, że Carrington jest tu pełnoprawną malarką, a nie „mrocznym przedmiotem pożądania” czy inspiracją. Jak sama skomentowała w 1983 roku: „Nie miałam czasu, żeby być czyjąkolwiek muzą… Byłam zbyt zajęta buntowaniem się przeciwko mojej rodzinie i uczeniem się, jak być artystką” [1]. W ujęciu Moorhead jej krewna potrzebowała surrealizmu jako drogi do wolności, ale nie zabiegała o bycie ważną członkinią grupy – nie przeczytała nawet manifestu autorstwa Bretona. Być może buntownicza natura i dystans nie pozwoliły Carrington podzielić losu innych partnerek surrealistów, które, na co zwraca uwagę Taborska w „Spiskowcach wyobraźni. Surrealizmie”, w metaforyczny sposób były pozbawione nie tylko głosu:
„Pierwsze pokolenie surrealistów, urodzone na przełomie wieków, odziedziczyło tradycję przedstawiania postaci kobiecych w dekadenckim, erotycznym przebraniu wampów, syren, sfinksów i Salome czyhających na życie mężczyzn. Temu staroświeckiemu modelowi surrealiści przeciwstawili nowy ideał: istoty pełnej nie drapieżnego, lecz biernego seksu, skazanej na spojrzenia i niemogącej na nie odpowiedzieć. W obrazach, fotografiach, kolażach i powieściach surrealistycznych, w sensie dosłownym bądź przenośnym, kobiety są pozbawione twarzy (a często i głowy)” [2].
Domy jak ciało
Pomysł Moorhead na opowiedzenie historii Carrington jest tyleż prosty, co niezwykły – pisze o artystce przez pryzmat miejsc, w których mieszkała. Na ten aspekt zwraca uwagę polskie tłumaczenie tytułu (w oryginale „The Surreal Life of Leonora Carrington”) i trudno odmówić wydawcy słuszności postawienia tutaj akcentu. Głównym odniesieniem jest przywołany na wewnętrznej części okładki cytat z „Trąbki do słuchania”, powieści, która przyniosła autorce największe uznanie: „Domy są jak ciało. Jesteśmy związani ze ścianami i meblami tak samo, jak jesteśmy uzależnieni od naszych wątrób, kręgosłupów, skóry i krwiobiegu”.
Dziennikarka, oprócz pięciu lat rozmów z Carrington w jej meksykańskim domu, postanowiła udać się do poprzednich siedlisk krewnej. Dzięki temu „Surrealistyczne przestrzenie” oprócz reprodukcji obrazów i znanych zdjęć Carrington wypełniają zdjęcia wnętrz, w których żyła: domu w Crookney Hall czy niezwykłego domu w Saint-Martin-d’Ardèche, który nadal zdobią murale autorstwa malarki i Ernsta. Londyn, Kornwalia, Paryż, Santander, Nowy Jork, Meksyk – to niektóre z rozdziałów, a w indeksie znajdują się między innymi mieszkania w Greenwich Village i Chicago. Moorhead pieczołowicie opisuje zapachy, wygląd ulic, którymi jej Prim musiała spacerować, atmosferę panującą w danych okolicach. Rozbija przy tym wiele mitów, czego doskonałym przykładem jest miejsce ucieczki wielu surrealistów – Meksyk – które zdaniem pisarki samo w sobie jest tak nierzeczywiste, że nie potrzebowało ingerencji grupy.
W literackiej i malarskiej twórczości Carrington pomieszczenia i najbliższe autorce krajobrazy stanowiły istotny element świata przedstawionego. Opisy kuchni czy sypialni nie tylko współgrają z dziełami bohaterki, ale przede wszystkim pozwalają naprawdę się do niej zbliżyć. Poczuć wpływ miejsc, które odbijały się w jej snach i pracach. Moorhead udaje się w pogłębiony sposób sportretować kuzynkę ojca, nie przekraczając jednocześnie granic jej prywatności. „Surrealistyczne przestrzenie” są dzięki temu książką intymną, ale nie sensacyjną.
Jednocześnie fakt, że dziennikarka zawodowo zajmuje się pisaniem o sztuce, czyni z publikacji nie tylko biografię, lecz także rzetelną analizę twórczości Carrington. Moorhead używa dostępnej sobie wiedzy do odszyfrowania niektórych symboli z obrazów i prozy autorki, ale też udaje jej się utrzymać odpowiedni obiektywizm, kiedy z kontekstu osobistego przechodzi w kontekst historii sztuki. Trudno wyobrazić sobie lepsze połączenie – czułej opowieści o życiu inspirującej członkini rodziny z kompetentną syntezą jej dzieła. Ciepło, jakim Moorhead darzy swoją bohaterkę, czyni opowieść wciągającą, a jej wiedza pozwala dostrzec, jak przełomowa jest twórczość Carrington. Szczególnie ciekawe są uwagi poświęcone „Trąbce do słuchania”, zmianie podejścia do starości, jaką zaproponowała czterdziestokilkuletnia wówczas artystka oraz surrealistycznej antycypacji – w powieści autorka przewidziała niejako swoją przyszłość jako ekscentrycznej, ale kreatywnej i cieszącej się życiem seniorki. Świetnie podkreśla to odpowiedź na pytanie, czym jest surrealizm, jakiej udzieliła Moorhead podczas jej pierwszej wizyty: „To przekonanie, że nic nie jest zwyczajne, że wszystko w życiu jest niezwykłe. A starość nie jest ani więcej, ani mniej nadzwyczajna niż młodość” [s. 95].
Leonora w świetle poranka
Moorhead stawia tezę, że twórczość Carrington może niebawem stać się tak modna jak obrazy Fridy. Obie artystki łączy znacznie więcej niż płeć, Meksyk i surrealizm, dlatego przeczucie dziennikarki może nie być pozbawione słuszności. Dziś gadżetom z kolorowymi reprodukcjami prac Kahlo odcina się kontekst i ból drążący ich autorkę. Carrington w trakcie rozmów z Moorhead z niechęcią przyglądała się banalizacji sztuki i nie chciała podzielać takiego losu. Jednak jej meksykański dom już zamienił się w muzeum, a jak wskazuje Taborska we wstępie do „Surrealistycznych przestrzeni”, jest jej w popkulturze coraz więcej.
Artystka oprócz kilku książek doczekała się filmu – w 2025 roku na ekranach można zobaczyć obraz zatytułowany „Leonora w świetle poranka” Thora Kleina i Leny Vurmy oparty na książce Eleny Poniatowskiej. To może wzmocnić szum wokół autorki, dlatego publikacje takie jak ta wydana przez Smak Słowa – wiarygodne, solidne, ale też wysmakowane pod względem edytorskim – są szczególnie potrzebne. Chronią twórczynię przed powierzchownym odbiorem i pozwalają dostrzec to, co w jej pracy i postaci jest najważniejsze.
Przypisy:
[1] W. Chadwick, „Artystki i surrealizm. Sztuka i życie”, tłum. A. Arno, Sopot 2024, s. 87.
[2] A. Taborska, „Spiskowcy wyobraźni. Surrealizm”, Gdańsk 2013, s. 119.
Książka:
Joanna Moorhead, „Surrealistyczne przestrzenie. Życie i sztuka Leonory Carrington”, tłum. Agnieszka Nowak-Młynikowska, wyd. Smak Słowa, Sopot 2025.
